Jeśli zależy nam na uspokojeniu umysłu, to możemy wziąć pod uwagę dwa sposoby. Pierwszy: odnosząc się do słowa „zadowolony”, czyli mający czegoś do woli, według swoich oczekiwań; w tej sytuacji my jesteśmy podmiotem, który chce być przez innych ludzi i rzeczy/zdarzenia zadowolony, czyli muszą zostać spełnione jego oczekiwania. Jednak często sprawy idą nie po naszej myśli i wtedy brak nam tego tak oczekiwanego zadowolenia. Jak widać dążenie do osiągnięcia tego stanu tą właśnie drogą wcale nie jest równoznaczne z uspokojeniem myśli, wyciszeniem się. Dążeniu do bycia zadowolonym często towarzyszy lęk o to, że coś nie uda się.
Drugi sposób: osiągnięcie spokoju umysłu, kiedy przy pełnej świadomości rezygnujemy z tworzenia koncepcji jaka powinna być rzeczywistość. Wtedy przestajemy oczekiwać, że życie będzie toczyło się według naszych wizji, nadziei, widzimy wówczas jak jest naprawdę. Rzeczywistość może być wtedy jaka jest, ale też wtedy nasza samoorganizacja jest inna – przestaje być tak silnie związana z naszymi uczuciami i idącymi za tym ocenami (lubię-nie lubię, chcę-nie chcę).
Jednak życie toczy się bez względu na to czy nam się coś podoba czy nie, nie patrzy na nasze preferencje. Można powiedzieć, że „życie się żyje” w wymiarach które przekraczają nasze wyobrażenia, wymyka się naszej kontroli. Jeżeli chcemy doznać innego postrzegania rzeczywistości, doświadczyć innego wymiaru to albo będziemy ciężko pracowali i dążyli do tego, żeby było tak jak my tego oczekujemy, według naszej wizji, a to wymaga dużej energii, a efekty nie zawsze są do tego współmierne. Możemy również zaryzykować nie wchodzenie w tworzenie konceptów rzeczywistości – wtedy decydujemy się na ćwiczenie zazen i przyjęcie, że to co odczuwam teraz może być takie, jak jest właśnie teraz. W tym sensie zaczynamy ćwiczyć współodczuwanie, czyli jeśli czujemy smutek, to tak jest teraz, ale wiemy, że poczujemy też radość; nie obawiajmy się tych uczuć, które odczuwamy, ale też nie przywiązujmy do nich. One płyną, musimy mieć świadomość, że i ta radość, i ten smutek przeminą. Nie dążmy do tego, żeby było coś innego niż jest. Oznacza to oczywiście, że musimy także zaakceptować takie uczucia jak smutek, ból, czyli uczucia które większości ludzi określa jako trudne. Musimy uświadomić sobie, że nie ma sensu dokonywać selekcji uczuć, czyli brać tylko tych tzw. przyjemnych, a mniej przyjemnych blokować; uczuć możemy doświadczać mniej lub więcej, ale zawsze występują w pełnej gamie.
Patrząc w ten sposób na ćwiczenie zazen możemy określić je jako ćwiczenie obecności, a to znaczy że ćwiczymy po prostu BYCIE. Ćwiczymy, że JEST, jak jest oraz że JEST to, co czuję, ale nie nazywamy tego, nie porównujemy, nie oceniamy. Jeśli jest nam smutno, to jest smutno- nie komentujmy tego, nie oceniajmy, pozwólmy sobie po prostu BYĆ smutnym. Jeśli pozwolimy sobie być, to wszystko inne też może być. Jeśli nie akceptujemy pewnych rzeczy w sobie, to przeniesiemy to na rzeczywistość, która wciąż będzie dla nas nieodpowiednia, a wiele rzeczy wokół będzie nam przeszkadzało.
Mówiąc jeszcze inaczej, ćwiczenie zazen polega na pełnej samoakceptacji. Nie jest to jednak akceptacja z poziomu umysłu, czyli powiedzenie sobie „chcę czuć, że jestem ok”, nie jest to tworzenie kolejnego konceptu. Chodzi o to, żeby poczuć to JEST. Wtedy doświadczymy większej przestrzeni niż ta, do której mieliśmy do tej pory dostęp, czyli tylko naszej tożsamości.
Ćwiczenie zazen jest doznaniem rzeczywistości, ale aby tak się stało musimy być jedni z nią, a to z kolei może stać się wtedy, gdy przestaniemy się od niej oddzielać. Nastąpi to w momencie, kiedy przestaniemy myśleć dyskursywnie.
Dōgen powiedział kiedyś słynne zdanie, które stało się niemal definicją zen: zen polega na ćwiczeniu zazen, a ćwiczenie zazen jest zapomnieniem samego siebie, a zapomnienie samego siebie to jest bycie jednym z wszystkim. To „zapomnienie się” nie jest jednak zatraceniem kontaktu z rzeczywistością, jest natomiast zaprzestaniem, ale przy pełnej świadomości, dyskursywnego myślenia czyli jest osadzeniem się w tu i teraz. To obudzenie, bycie świadomym tego momentu nie tworzenia myśli, jest już przebudzeniem. Potem jest to już kwestia siły, skali tego stanu, jego stabilności w czasie. Jednak samo przebudzenie już jest, my nie musimy do tego dążyć, my musimy to dostrzec, bo to już JEST. Początkowo są to bardzo krótkie chwile, które naszej świadomości trudno jest odnotować, stan jest za słaby, aby stał się częścią naszej świadomości.
Praktykując, siedząc czy chodząc, nie szukajmy jednak czegoś innego niż jest, po prostu BĄDŹMY cały czas. Bądźmy świadomi, że ćwiczymy przebudzenie będąc przebudzonymi. Uświadomimy sobie przebudzenie, które już jest wtedy, kiedy przestaniemy stwarzać historie we własnym umyśle i żyć nimi.
Wracając do wiersza, ćwiczenie zazen nie polega na zdobyciu czy osiągnięciu czegoś, ale na uświadomieniu sobie pewnych aspektów rzeczywistości, które już są: jedności i bezpodmiotowości. Jest to jednak tylko uświadomienie sobie, a nie zdobycie tego.
Musimy mieć świadomość, że nasza tożsamość pracuje dzięki wyobraźni, a ta z kolei nakręca się celami. Tworzy to poczucie oddzielenia, uczucie, że my jesteśmy tutaj, zamknięci w naszej tożsamości, a inni są poza tym. To uczucie wywoływane jest przez ciągłą identyfikację z myślami. Trudno nam zrozumieć, że rzeczywistość po prostu jest, że nie jest to moment na osi czasu, nie jest ona miarą czasu.
Rzeczywistość jest z kolei brakiem projekcji przy pełnej świadomości, dlatego przebudzenie jest niczym innym jak uświadomieniem sobie tej rzeczywistości, teraźniejszości. Każdy z nas jest teraźniejszością, mniej lub bardziej, tylko przy pewnym pułapie mamy mniejszą percepcję rzeczywistości, mniejszą lub po prostu inną. Od pewnego stanu obecności zmienia się nasza percepcja rzeczywistości, poszerza się, a my nazywamy to wglądem. Jednak nadal jest to stan, w którym byliśmy zawsze …
Warto podchodzić do praktyki zazen z uczuciem, że każdy oddech, każdy krok jest nowy, że wszystko jest naprawdę jednorazowe i zasługuje na delektowanie się każdą chwilą. Żyjmy więc tym, co już JEST, nie chcąc nic innego niż to, co już JEST, bo jak będziemy chcieli to, co jest teraz, to wtedy będzie to, co chcemy …
Moją łódeczką przypłynęłam do tej przystani przypadkiem… Jakże się ucieszyłam, po przeczytaniu tych tekstów, że zen to nie stan niezidentyfikowanej błogości, jak mi się zadawało (co za dyletanctwo!). Mieści wszystkie odcienie ludzkiego odczuwania. Gdy przechodziłam trudną zmianę w życiu, i – kierując się słowami Berta Hellingera – by bólu nie odrzucać, tylko go przeżyć, zrobiłam mu miejsce w sobie, po prostu pozwoliłam być, gdy medytując robiłam mu miejsce w ciele, witałam z wdzięcznością, że JEST, zdaje się praktykowałam zen? „Jesteś, a więc miniesz/miniesz, a więc to jest piękne” .