Temat roli mistrza lub nauczyciela w praktyce zen jest istotny dla wielu adeptów zen. Mamy nadzieję, że fragment książki „Rozmowy o codzienności” nieco rozjaśni temat.

 

Czy w okresie treningu zen uczeń szczególnie potrzebuje mistrza?

W.J.: Oczywiście, że tak. Ścieżka prowadząca do urzeczywistnienia nie jest dróżką na skróty, drogą bez przeszkód i pułapek. A związek pomiędzy uczniem i mistrzem, chociaż specyficzny, jest również zwykłą relacją człowieka z człowiekiem. Niejednokrotnie w tej relacyjnej przestrzeni dochodzi do osobistych projekcji i nadziei. One wynikają z tego małego „ja”, są przeszkodą na ścieżce. Uczeń nie musi tego widzieć ani rozumieć, za to wprawny mistrz powinien wiedzieć, jak postąpić w tej sytuacji. W takim ujęciu trening zen jest procesem dla dwóch osób.
A.P.-Ż.: Powiem z własnego doświadczenia. Mój trening był długi i na niektórych etapach zdarzało się, że szczególnie potrzebowałem nauczyciela. Od czasu do czasu dawały o sobie znać niełatwe w przeżywaniu emocje, wątpliwości. Wówczas fizyczna obecność Willigisa była niezbędna. I nie dlatego, że on musiał coś za mnie zrobić.

W takim razie dlaczego niezbędna?

A.P.-Ż.: Żeby wrócić do teraźniejszości, być czujnym, obecnym i nie mylić projekcji z rzeczywistością; żeby wiedzieć, jak się na poszczególnych etapach organizować. Często nauczyciela porównuje się do przewodnika w górach.
W.J.: Nauczyciel duchowy, tak jak przewodnik górski, zna drogę i wie, co robić, by nie ugrzęznąć w tych trudniejszych miejscach, o których napomknął Alexander. Mistrz wie, którędy trzeba pójść, aby przedostać się na płaszczyznę pozaosobową. Uczeń widzi, że towarzyszący mu w wędrówce nauczyciel ma doświadczenie, że pewnie i z uwagą stawia krok za krokiem…
A.P.-Ż.: A to budzi zaufanie! W takich warunkach osoba ucząca się może rozpoznać, czym naprawdę są jej emocje i zwątpienia oraz doświadczyć teraźniejszości.

Czy ty miałeś zaufanie do swojego mistrza?
A.P.-Ż.: Tak. Ono cały czas się umacniało dzięki temu, że Willigis na stałe przebywał w ośrodku i razem z uczniami ćwiczył zen. Nigdy nie był typem nauczyciela, który po osiągnięciu wglądu nagle porzuca praktykę na rzecz nauczania. Willigis nadal, mimo swoich osiemdziesięciu siedmiu lat, medytuje z grupą.
W.J.: Siedzę w zendo każdego dnia. Jeżeli nie ma kursu, medytuję rano i wieczorem. Dzisiaj ćwiczyłem w grupie przez godzinę. Później, w południe, znowu będę siedział razem z nimi. Ponoć moja obecność w sali zmienia atmosferę, tyle że ja nic szczególnego nie robię – po prostu jestem.

Co jeszcze, poza obecnością nauczyciela, pomaga w praktyce zen?
W.J.: Zawsze mówię ćwiczącym, że istotna jest codzienna regularna praktyka, najlepiej o stałej porze. Poza tym praca, ruch. Uczeń musi być gotowy na nawiązanie kontaktu ze swoim mistrzem do tego stopnia, aż staną się
jednym duchem i wspólnie doświadczą jedności bytu. Oprócz tego pomocne są osobiste rozmowy, czyli dokusan. Odbyliśmy z Alexandrem co najmniej tysiąc takich rozmów.
A.P.-Ż.: Nie wiem dokładnie, ile ich naprawdę było, nie liczyłem, ale pamiętam, że pomagały mi te rozmowy. Przypuszczam, że od mojego pierwszego treningu zen aż do dziś przeprowadziliśmy z Willigisem kilka tysięcy osobistych spotkań, z tego setki albo i więcej odnosiło się jedynie do pracy z koanami. W zasadzie mam z Willigisem zdecydowanie bliższy i częstszy kontakt, niż miałem w dzieciństwie z własnym ojcem.

 

Książkę „Rozmowy o codzienności” można zamówić na stronie Fundacji Mądrość Wschodu i Zachodu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *