Warto zadać sobie pytania: Co wiemy o naszych relacjach z ludźmi? Czym dla nas są? Czym są dla naszych partnerów, przyjaciół, naszych dzieci? Czy przyjdzie nam do głowy spojrzenie na ich jakość z innego punktu widzenia niż tylko nasz – znany, oczywisty i niepodważalny? Czy mamy zwyczaj reflektować na własny temat z taką samą siłą, jak to robimy na temat innych ludzi?
Różne punkty odniesienia
Każdy człowiek ma swoje, często odrębne, motywacje do wchodzenia w relacje, zwłaszcza te bliskie – partnerskie czy przyjacielskie. Zależy to od naszej konstrukcji psychicznej (charakteru), wrażliwości, potrzeb i na koniec historii naszych relacji od wczesnego dzieciństwa. Zależy także od proporcji pomiędzy tym, co owocowało bliskością, zaufaniem, radością, inspiracją, a emocjonalnymi zranieniami .
Przyjrzyjmy się relacjom z różnych perspektyw.
Z zewnętrznej, psychologicznej perspektywy relacje „służą” zaspokajaniu dwóch rodzajów potrzeb: przynależności i bliskości. Przynależność daje poczucie bezpieczeństwa, stabilizuje poczucie tożsamości, wyznacza standardy i sposoby życia. Druga potrzeba – bliskości jest potrzebą bycia kochanym, ważnym, rozumianym i szanowanym ze wszystkimi zaletami i słabościami.
Patrząc z tej perspektywy będziemy rozumieć i traktować relacje jako „funkcję” do zaspokajania w/w potrzeb. W zdecydowanej większości- swoich własnych. Z tej perspektywy nie zobaczymy, niestety, różnic w motywacjach uznając ten punkt odniesienia za oczywisty. Dodając do tego egocentryczne pole świadomości, mamy gotowy schemat do funkcjonowania w oparciu o to, że wiemy „jak powinno być i do czego dążymy”, a to już pierwszy krok do katastrofy, albo permanentnej kontroli sytuacji i przewlekłej frustracji.
Nieświadome motywacje w relacjach
Mimo, że w zdecydowanej większości przypadków wchodzimy w relacje z pozytywnym nastawieniem do partnera czy przyjaciela, z czasem zaczynamy (z różnym nasileniem) dotykać trudnych emocji i konfliktów. Zazwyczaj odczuwamy wtedy zdziwienie i frustrację, czasem strach.
Najczęściej na poziomie egocentrycznym próbujemy umiejscowić problem w partnerze i rozpoczynamy racjonalną drogę do jego „rozwiązania” na zewnątrz. Używamy sposobów z perspektywy dostępnych świadomie przemyśleń, odczuć. Wprowadzamy racjonalne postanowienia i próbujemy je egzekwować. Kiedy nasze wysiłki nie odnoszą skutku, zazwyczaj wchodzimy w ostrzejszą „fazę” konfliktu i rozpoczynamy walkę o rację. Najczęściej nie zauważamy, że ta droga prowadzi z powrotem do punktu wyjścia, pogłębiając tylko problem.
Dlaczego tak się dzieje? Co jest tego przyczyną?
Poza tym, czego jesteśmy świadomi i na czym zbudowaliśmy własne przekonania, postawy, priorytety i wizerunki, istnieje cały obszar nieświadomych konfliktów, zranień, wypartych, niechcianych uczuć i motywacji.
Fakt, ze racjonalnie nie mamy z nimi kontaktu, nie oznacza, że one nie istnieją, o czym informuje nas skutek, który widać w realiach gołym okiem 😉 Treść tego konfliktu (problemu) jest wprost informacją o tym, co wyparliśmy ze swojej świadomości i czego nie chcemy przyjąć i zaakceptować jako części siebie. W zależności od przeżytej rany będzie to pustka, lęki, słabość, bezradność, brak zaufania, chęć dominacji, zemsty, nienawiść itd. Wszystko to, przed czym uciekamy i czego nie chcemy, a co „niechcący” pojawia się w naszym życiu pod postacią problemów m.in. w relacjach.
O co więc chodzi w relacjach? Czyż nie o to, żeby uciekać od tego, co złe i tworzyć tylko dobro? Harmonię, szczęście i wzajemny szacunek? 😉
Przestrzeń świadomości a doświadczanie miłości
Im bardziej poszerzamy dostęp do świadomości, tym jaśniej widzimy „harmonię” obecną na głębokim poziomie, w którym wszystko jest połączone. MIŁOŚĆ w poza egocentrycznym doświadczaniu jest stanem AKCEPTACJI wszystkiego, jednością.
„Wszystko” oznacza także to, co z poziomu naszego codziennego życia wydaje się być niepotrzebne i „złe”, bolesne, wymagające, a także dopominające się (np. w postaci problemów w relacjach) nazwania, przyjęcia czy wybaczenia, albo zadośćuczynienia, jeśli jest naszą odpowiedzialnością.
Uciekając, wypierając to wszystko, tworzymy sobie problemy, które potem chcemy rozwiązywać z poziomu racjonalnego albo egocentrycznego … Niełatwo się domyślić, że zmiana będzie wtedy doraźna, a w dłuższym czasie niewiele nam to wniesie do poprawy jakości życia.
Rozróżniając i wykluczając tworzymy cierpienie. Dzieląc „na części” siebie i innych ludzi, na chciane i niechciane, dobre i złe tworzymy sytuację, w której głęboki „porządek”, Świadomość czy Bóg (niezależnie od tego jak go rozumiemy) będzie dążyć do harmonii, miłości (rozumianej jako akceptacja). Tak długo będziemy doświadczać „problemów”, dopóki nie przyjmiemy tej części siebie, a poprzez to i innych ludzi, przed którą uciekamy i której nie chcemy …
Przyjęcie, akceptacja nie jest tylko aktem woli, czy intelektualną zgodą. Jest doświadczeniem zranionych miejsc w atmosferze akceptacji i życzliwej obecności, nazwaniem tego, co jest i odpuszczeniem, czasem wybaczeniem. Dopiero wówczas nasza rana ma szanse zagoić się, a jej skutki nie będą nas „ścigać”.
Relacje z samego założenia mają być źródłem miłości 🙂 I takie też są. Jednak w zależności od poziomu świadomości, do którego mamy dostęp, doświadczamy miłości inaczej, rozumiejąc ją tak, jak najlepiej to potrafimy.
Ale o tym w następnym artykule …