Cierpienie i tęsknota na ścieżce poszukiwań duchowych odgrywają istotną rolę. Co więcej, są ze sobą zwykle ściśle powiązane. O cierpieniu mówimy wówczas, kiedy rzeczywistość nie jest zgodna z naszymi oczekiwaniami, a my nie możemy tego przyjąć i zaakceptować. I tutaj dołącza się często tęsknota. Tęsknimy wtedy za tym, co sobie wyobrażamy jako zaspokojenie naszych potrzeb, co uważamy za kluczowe do osiągnięcia stanu szczęścia czy spokoju.
Czasami podczas cierpienia, czyli tak naprawdę stawiania oporu temu, co już jest i trzymania się konceptu, że powinno, a nawet musi być, inaczej, pojawia się w nas nadzieja na coś innego lub wiara w to, że może być lepiej. W jaki sposób w takim razie odróżnić tęsknotę od wiary czy nadziei na coś?
Wychodząc z założenia, że nasze poczucie „ja” nie jest czymś stałym, tylko procesem, widzimy, że tak naprawdę my, jako ta konkretna tożsamość, wciąż się na nowo tworzymy. Widzimy także, że tożsamość jest utrzymywana dzięki zaprzeczeniu czemuś innemu. Mówiąc „to jest moje”, zaprzeczam automatycznie, że należy jeszcze do kogoś innego. W ten sposób wykluczamy jedność, dzielimy całość. Określając siebie jako „ja” wykluczamy się z pewnej całości i jedności. Ten trening wyodrębniania się z całości trwa od dzieciństwa.
Dopiero po pewnych doświadczeniach duchowych, kiedy poczujemy, że wszystko jest jednością, że podział na „ja, ty, oni, to” jest efektem naszego mentalnego tworzenia się, łatwiej nam będzie zobaczyć, że wszelka podmiotowość wyklucza jedność. Nawet jeśli rozumiemy ten mechanizm na poziomie intelektu, to dopiero doświadczenie tego – zniknięcie jako podmiot – pozwala nam inaczej organizować się w codzienności. Oczywiście bycie konkretną tożsamością jest ważne, poprzez nią smakujemy przecież życie, ale organizowanie się po przebudzeniu nadaje tej „zabawie w <ja>” inną jakość i zdecydowanie rozluźnia.
Wraz z treningiem tworzenia tożsamości, jakiemu jesteśmy poddawani od wczesnego dzieciństwa, rozwija się w nas przekonanie, że możemy istnieć tylko jako konkretne „ja”. Tymczasem my się wciąż tworzymy w wyniku procesu jakim jest myślenie. Jeśli tworzymy naszą tożsamość i uważamy ją za podmiotową, to trudno nam przyjąć bez wcześniejszego przebudzenia, że tak naprawdę jest ona efektem ciągłego procesu zaprzeczania. Założenie, że nie jest ona czymś stałym, danym nam raz na zawsze, że jej tak naprawdę nie ma, może wtedy przerażać – dla wielu z nas będzie to równoznaczne z lękiem przed niebyciem.
Przebudzenie, czyli doznanie bytu jako jedności, może zostać doświadczone tylko wtedy, kiedy przestaniemy tworzyć odrębność, czyli jak powiedział jeden z nauczycieli zen „odetniemy swój umysł”. Nie jest to jednak zaprzestanie z poziomu intelektu, tylko właśnie po wyłączeniu myślenia – ale nie jest to świadome działanie, jest to po prostu zapomnienie o myśleniu. Dogen opisał to w ten sposób: Studiowanie buddyzmu to studiowanie siebie. Studiowanie siebie to zapominanie „ja”. Zapominać „ja” to pozwolić się oświecić wszystkim rzeczom. Pozwolić oświecić się wszystkim rzeczom to porzucić własny umysł i ciało, a także porzucić umysły i ciała innych. Z oświecenia nie pozostał nawet ślad i ten nie-ślad nie ma nigdzie końca.
Nawet, kiedy jesteśmy nieświadomie zajęci tworzeniem swojego „ja”, to jedność cały czas istnieje, tylko my jesteśmy tak zaangażowani w generowanie tożsamości, że nie doświadczamy bytu jako całości. To uczucie oddzielenia, które tak naprawdę sami tworzymy, jest przyczyną naszego cierpienia. Można nawet powiedzieć, że cierpienie jest ceną jaką ponosimy za bycie podmiotem w rzeczywistości w jakiej żyjemy. Bycie podmiotem, tworzone przez odrzucanie innych aspektów rzeczywistości, po to by jakość się określić, nabyć indywidualność, powoduje, że prędzej czy później, odczujemy brak, ale ten brak jest tylko w naszym postrzeganiu, bo tak naprawdę wszystko i tak jest jednością. Będzie to brak czegoś, co jest, a nie czegoś, co musimy zrobić, zdobyć, odszukać.
Cierpienie, które jest integralną częścią tożsamości uważanej w społeczeństwie za coś stabilnego, zwykle postrzegamy jako stan negatywny. Kiedy pojawia się myśl, że możemy zrobić coś jeszcze, aby poprawić sytuację i aby temu „ja” było lepiej niż jest teraz mówimy o nadziei. To wielu z nas pozwala zmniejszyć cierpienie i odwrócić uwagę od braku, który często trudno zdefiniować. Z kolei, kiedy uda nam się zaczepić tę nadzieję także innym ludziom, to pojawia się wiara, że może być lepiej oraz że jest sposób, aby tak się stało.
Słowa „tęsknota” używany również przy innych skojarzeniach. Nie musi być ona powiązana z nadzieją na zdobycie czegoś, osiągnięcie, spotkanie czy posiadanie. Można tęsknić również do konkretnych miejsc, osób, ale tak naprawdę jest to tęsknota za uczuciami, jakie towarzyszą nam w tych miejscach czy przy tych osobach. Jeśli przyjrzymy się temu bliżej, to zobaczymy że tęsknimy za uczuciem otwarcia, tą specyficzną wewnętrzną przestrzeni, która pojawia się w tym miejscu i przy tej osobie. Tak naprawdę tęsknimy za tym, co mamy zawsze w sobie, czy nawet czym jesteśmy, ale do czego na co dzień nie mamy dostępu poprzez ściśnięcie we własnej tożsamości. Jednak to uczucie także nie jest do rozwiązania poprzez intelektualne podejście. Również tutaj jedynie doświadczenie mistyczne jest w stanie przynieść nam ulgę, poprzez rozluźnienie poczucia „ja jestem”.
Tęsknotę za przestrzenią możemy przełożyć na medytację, co jeszcze wyraźniej pokaże nam, że jest ona wyrazem zamknięcia w swoje własnej tożsamości. Hakuin pisał, że w medytacji należy zamknąć wszystko: kaszel, połykanie, machanie rękami, ruch, bezruch, słowa, czyny, dobro i zło, sukces i wstyd, zwycięstwo i porażkę, rację i je brak.
Kiedy w miarę praktyki uda nam się zyskać dostęp do szerszej Przestrzeni. Kiedy przebudzimy się, wtedy wiele zmieni się, choć tak naprawdę na zewnątrz niewiele rzeczy ulegnie transformacji … Wtedy, aby poczuć pełnię, nie będziemy aż tak bardzo potrzebowali miejsc i osób, które do tej pory były nam niezbędne do poczucia się pełnym i otwartym. Zmieni się wtedy rola naszych związków – przestaną nam kompensować pewne stany, przestaną być plastrem na braki. Jedno z powiedzeń zen mówi, że: zanim zaczniesz studiować zen, góry będą górami, a rzeki będą rzekami. Po pierwszym wejrzeniu w umysł zen, góry przestaną być górami, a rzeki to nie będą rzeki. Kiedy osiągniesz oświecenie, góry znowu staną się górami, a rzeki rzekami 🙂
Niektórzy twierdzą, że nie odczuwają tęsknoty za Przestrzenią. Bywa to związane z dwoma sytuacjami: albo są tak znieczuleni na sygnały płynące z ciała i umysłu, że nie zauważają tego, albo maskują tę tęsknotę tzw. szybkimi przyjemnościami, czyli odwracają uwagę poprzez konsumpcję, kolejne atrakcje, związki, od właściwej tęsknoty.
Tak więc cierpienie możemy rozwiązać poprzez wiarę i nadzieję – jest to sposób pośredni, który tylko łagodzi to uczucie, oraz poprzez doznanie tego, za czym tęsknimy, czyli Przestrzeni, Jedności Bytu. Po doświadczeniach duchowych ta tęsknota zwykle maleje, znika. Wtedy odczuwamy satysfakcję z takiego BYCIA jakie jest teraz.
Jednak pojawia się pytanie „jak można doznać przestrzeni w cierpieniu?” czyli wtedy, kiedy jesteśmy ściśnięci w tym „ja”, które stawia opór życiu. Zen proponuje coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nie do przyjęcia, a mianowicie nie bronienie się przed tym, co jest, a co uważamy, że nie powinno być, czyli bycie w tym cierpieniu i zobaczenie, co się stanie. Wytrzymanie tej potrzeby czy nawet odruchu ucieczki z trudnej sytuacji w działanie, w wyobraźnię czy fizyczne oddalenie się. Żeby przeżyć ten moment i tę rzeczywistość jako Przestrzeń, musimy zaryzykować doświadczenie, że to, co jest, będąc doświadczonym i przeżytym nie zamknie Przestrzeni. To tylko nasz lęk zacieśnia Przestrzeń, lęk przed tym, co może się wydarzyć, a nie przed tym, co jest. To „bycie” przy tym, co trudne, można porównać do takiego skupienia, o jakim pisze mistrz zen Deshimaru: Musisz skupić się na każdym dniu i oddać mu się w całości, jak gdyby ogień szalał w twoich włosach.
Nasze bronienie się przed rzeczywistością, stawianie oporu temu, co jest, dzieje się tak szybko, że nie dostrzegamy, że to my sami zamykamy się na rzeczywistość zanim dojdzie do tego, czego obawiamy się. Z punktu widzenia tożsamości chroni to przed zranieniem, bólem, który może nigdy się nie wydarzyć, ale którego boimy się. Z punktu widzenia mistyki, w tym też zen, blokuje to nam dostęp do przeżycia tego, co się dzieje, jako Pełni i Przestrzeni. Dopóki nie doświadczymy przebudzenia, tego, że wszystko po prostu JEST, ten strach będzie bardzo silny, a więc ściśnięcie w swoim „ja”- także.
Po pewnych doświadczeniach będzie w nas już zaufanie, że można przeżyć wszystko, nie odrzucając niczego – przyjąć wszystko jako Całość, jako Przestrzeń, która zawiera w sobie wszystko, także to, co z punktu widzenia tożsamości uważamy za niewygodne lub bolesne. Jest to jednak bardzo trudne i zwykle wymaga długiego treningu. Nie chodzi tutaj tylko „przesiedzenie” tego na poduszce, ale jako trening zen przeniesiony na codzienność – jako stałą uważność w każdej chwili i bycie świadomym wszystkiego, co się w nas pojawia, bez uciekania od tego, jeśli jest przykre, ani bez zatrzymywania, jeśli przynosi przyjemność …
Przeżycie tego, co trudne, co powoduje w nas cierpienie i ból z taką samą otwartością, z jaką wchodzimy w spotkanie z kimś, kogo kochamy, byłoby dla nas rewolucją, otwarciem na całkiem inną percepcję rzeczywistości. Wydaje się to abstrakcyjne, tymczasem jest to część ćwiczenia zen: wejście we wszystko bez ściśnięcia przez lęk i obawy oraz bez zatrzymania tego, co tożsamość odbiera jako miłe, delektowanie się tym, ale bez żalu, że minie. Możemy powiedzieć, że przebudzenie jest związane z ryzkiem puszczenia kontroli nad rzeczywistością i to bywa w treningu najtrudniejsze. Huang –Po podsumował to prosto: Kiedy nie jesteś ani przywiązany, ani też odcięty od nich [zmysły, myśli], wtedy cieszyć się możesz wolnością bez przeszkód i wtedy właśnie zasiadasz na tronie oświecenie.
W duchowości istnieje także pewne ryzyko wypaczenia, a mianowicie zazdroszcząc innym majątku, władzy czy sławy, zwracamy się w stronę duchowości z nastawieniem „to nic nie kosztuje” i z nadzieją, że osiągniemy coś wspaniałego, coś dzięki czemu poczujemy się w końcu dobrzy, czy nawet- lepsi niż tzw. inni. Można nawet zażartować, że duchowość to „pieniądze i władza” dla biednych 😉 Niektórym wydaje się, że poprzez praktykę dojdą do czegoś, co uczyni ich bardziej wartościowymi, wyniesie ponad tych, którzy mają majątek i tzw. pozycję. Nie zdajemy sobie sprawy, że postawa „chcę mieć lepsze auto”, „chcę mieć to stanowisko” i „chcę osiągnąć oświecenie” jest tak naprawdę identyczna. Podstawa ich formowania się jest bardzo podobna. Musimy więc być świadomi tego, co robimy, nie tylko w ogólnie pojętym życiu, ale także „na poduszce”. Ważne, abyśmy poznawali swoje motywacje, szczególnie w tym obszarze.
Jeśli przeżyjemy Jedność Bytu, to nasza tożsamość nie będzie już tak dominująca i negująca, dopiero wtedy możemy kochać. Wcześniej, bez tego doświadczenia, możemy mówić raczej o wchodzeniu w relacje, tworzeniu związków, które mają nam coś skompensować, zaspokoić, ale to nie jest miłość w takim ujęciu jakim używa się tego pojęcia w duchowości. Bez przebudzenia mówiąc „kocham cię” sygnalizujemy tak naprawdę „lubię być w twojej obecności, bo wtedy dobrze się czuję” czy „chcę cię, potrzebuję”. Wtedy kochamy stan, w który wprawia nas obecność drugiej osoby, ale nie ją samą. Oczekujemy wówczas, że nie zmieni się, a jej rozwój odbieramy często jako działanie przeciwko nam, jako zagrożenie. Tymczasem „ja” nie jest w stanie kochać, to dopiero Jedność jest miłością.
Miłość nie jest czymś, co się daje, osiąga czy otrzymuje – ona po prostu jest, tylko przy zawężeniu tożsamości do „ja” jest jej strasznie mało. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że oświecenie ma wiele wspólnego ze stanem zakochania, ale bez posiadania fizycznego obiektu. Dzięki treningowi zen przy pełnej świadomości doświadczamy takiej Rzeczywistości, jaka jest w całej jej pełni i pustce zarazem, właśnie bez obecności konkretnej osoby czy bycia w związku. Jest to sedno praktyki zen – uczucie, którego wielu z nas doświadcza tylko przy innej osobie, może zostać przeżyte także poprzez doświadczenia duchowe, bez względu na to czy jesteśmy z kimś czy nie.
Stwierdzenie, że miłość nie jest uczuciem może w pierwszej chwili wydać się zaskakujące. Jednak gdyby miłość była tylko uczuciem, to wtedy moglibyśmy ją tylko odczuwać lub też nie. Jednak ona jest czymś zdecydowanie większym, potężniejszym niż tylko uczucie. Miłość może więc, jako ten element Rzeczywistości, zostać doświadczona, nie jest jednak czymś, co możemy mieć, posiąść czy otrzymać od kogoś dzięki czemuś lub za coś. Ona po prostu jest, tak jak i Rzeczywistość.
Trening zen polega więc nie na negacji, odrzucaniu, wybieraniu, ale na byciu w tym co jest, nawet jeśli nie jest to zgodne z naszymi oczekiwaniami, albo – szczególnie wtedy 😉 Jeśli w tym wszystkim przestaniemy tworzyć rozdzielenie, podsycać dualność poprzez próbę dokonania wyboru, wątpliwości, to przeżyjemy TO – CO – JEST. Warto mieć tutaj w pamięci pytanie Dogena: Jeżeli nie potrafisz znaleźć prawdy właśnie tu, gdzie jesteś, to gdzie spodziewasz się ją znaleźć?
Uwielbiam Pana teksty. Jestem też w trakcie lektury książki i otwiera oczy na to, czym jest zen. Dziękuję.
“It is an absolute human certainty that no one can know his own beauty or perceive a sense of his own worth until it has been reflected back to him in the mirror of another loving, caring human being.” John Joseph Powell