Rozwój osobisty jest dzisiaj standardem. Dążenie do sukcesu, satysfakcji i bogatego w atrakcje życia staje się powoli jego sensem. Powszechnie dostępne obietnice eliminowania stresu, osiągania spektakularnych sukcesów w zewnętrznym czy wewnętrznym świecie biją rekordy popularności. Czytamy hasła: żyj szczęśliwie, pozbądź się problemów, możesz być kimś wyjątkowym, możesz osiągnąć sukces, możesz wszystko, co tylko zechcesz! Opanowanie kilku technik w weekend pozwoli Ci to wszystko osiągnąć, wystarczy, że się na to zdecydujesz!

Gdyby się chwilę zatrzymać nad tymi propozycjami, można by mieć niezłą zabawę wyobrażając sobie jak to wszyscy po tym symbolicznym weekendzie jesteśmy szczęśliwi, osiągamy sukcesy, mamy wyjątkowych partnerów, a życie płynie niby sielanka, pozbawione konfliktów, problemów, niezakłóconym nurtem spokoju i nirwany (jakoś znajomo brzmią te obietnice 🙂  ).

Dlaczego zatem w tym ogromie możliwości wciąż tak się nie dzieje? A doświadczamy zadowolenia i sukcesu tylko doraźnie, do następnego niedosytu? Co złego w tej tęsknocie za wytęsknionym „rajem”?
Piękna dziecięca iluzja szczęśliwego, pozbawionego wysiłku dostatniego życia, bez chorób, bólu, wojen i konfliktów ma jeden podstawowy mankament. Oparta jest o życzeniowe nastawienie do życia. Zakłada, że to właśnie my decydujemy, jak świat wygląda i jakie życie „powinno być”. Pomijamy fundamentalny fakt, że nie do końca tak jest. Fakt, że jesteśmy częścią świata, zaledwie jednym z elementów w mikro skali- naszej rodziny, środowiska, w którym żyjemy, poprzez skalę całej ludzkości po drobny punkcik z perspektywy chociażby samolotu, z kosmosu nas nawet nie widać.

Przychodzimy na świat w określonym czasie i w zastanej konstelacji rodzinnej, kulturowej i określonej czasoprzestrzeni. To, co wniesiemy w życie (które jest czymś dużo szerszym niż tylko nasze o nim wyobrażenie) jest wypadkową wrodzonego potencjału (genetyka, epigenetyka) i możliwości realizowania go w warunkach, które zastaliśmy (najpierw rodzina, potem środowisko, w którym żyjemy i które współtworzymy). Jesteśmy wypadkową naszych przodków, historii, kultury i współczesności ze wszystkimi zaletami i ograniczeniami.

Przynosimy na świat cały swój potencjał, ten chciany i ten niechciany i właściwie w tym miejscu zaczyna się problem. Bowiem to, co niechciane zaczyna uwierać. W pierwszym odruchu możemy żyć złudzeniem, że możemy się tego pozbyć. Najlepiej szybko i bez wysiłku. Zaczynamy szukać sposobów, symbolicznej tabletki albo recepty, którą ktoś nam wypisze. Mogą to być warsztaty i szkolenia obiecujące natychmiastowe rezultaty, afirmacje szczęścia w życiu, czy ćwiczenia obiecujące „ominięcie” problemów, ograniczeń, bezradności.

Podobnie jak w przypadku większości lekarstw zadbamy o to, żeby problem zewnętrznie przestał istnieć, zlikwidujemy objawy. Z dużym prawdopodobieństwem, po jakimś czasie objawy wrócą, albo pojawi się następny problem i będziemy szukać następnego lekarstwa, i tak w nieskończoność, niestety bardzo często bez refleksji, że metody, których używamy nie działają. Bowiem to, co leży u podstaw kłopotu pozostaje nietknięte. Przyczyna, „korzeń”, z którego wyrasta to, co nas trapi, przeszkadza. W zależności od tego, czym on jest zależy to, w jaki sposób trzeba się nim zająć. Problem może tkwić na przykład:

– w bieżącym utknięciu, bo zafiksowaliśmy się na wąskiej perspektywie (np. nie przyjdzie nam do głowy, żeby poszukać innych punktów odniesienia),
-może dotyczyć niechęci do zrezygnowania z korzyści jakie daje nam sytuacja generująca problemy (np.dobre zarobki w firmie, której traktowani jesteśmy instrumentalnie, ryzyko utraty statusu społecznego),
-może rozbijać się o mechanizmy obronne nabyte w dzieciństwie, powodujące brak reakcji emocjonalnej na środowisko , czy sytuacje, które są niszczące lub przeszkadzające,
-obciążenia transgeneracyjne powodujące problemy nie poddające się doraźnym metodom
(np. powtarzające się cyklicznie sytuacje życiowe, chorobliwa otyłość, wypadki, część chorób odpornych na medyczne zabiegi),
– sztywność myślenia jako cecha wrodzona charakteru (niemożliwe jest wówczas nauczenie się patrzenia na sprawy z innej niż znana perspektywy),
-przyjęte jako oczywiste, nieadekwatne paradygmaty (np. należy mi się, rodzice, partnerzy powinni mnie rozumieć),
– i w końcu poziom świadomości, z którego doświadczamy życia.

Bez namierzenia miejsca, gdzie leży przyczyna niedosytu, niezadowolenia, cierpienia, nie znajdziemy skutecznego sposobu na rozwiązania naszych problemów, które przeszkadzają nam realizować swój głęboko zakorzeniony potencjał. Potencjał, który nie jest tym, czego chcemy w perspektywie naszych egocentrycznych korzyści, a raczej tym, czego życie od nas wymaga. Tego, co możliwe jest do namierzenia w długim, czasem żmudnym procesie wzrastania i dojrzewania (rozwoju osobistego). Wymaga determinacji, czasu, wysiłku, dyscypliny i odwagi w podejmowaniu zmian, które nie zawsze nam się podobają, bo daleko odbiegają od naszych wyobrażeń o szczęśliwym, spełnionym życiu.

4 komentarzy dla Dlaczego afirmacje nie działają?

  1. katarzyna pisze:

    Często śledzę Waszego bloga,filozofia zen jest mi bliska.Szukam w niej równowagi i pomocy w spokojnym patrzeniu na świat i życie.Obecna sytuacja polityczna w kraju wzbudza mój niepokój,obawy o przyszłość.Jak zachować spokój w tej sytuacji,nie tracić radości?

    • Toporowicz Jolanta pisze:

      Zen jest raczej sztuką bycia obecnym w tym co jest: w takiej rzeczywistości , w jakiej przyszło nam żyć.
      Obecność i akceptacja dotyczy jej doświadczania i reagowania. Zen nie jest sposobem myślenia, tworzenia idei i wyobrażeń czy ideologii.
      Jest byciem w TU i TERAZ i ruchem w zgodzie z tym, co się pojawia, reakcją na rzeczywistość. Samo doświadczenie obecności i dotykanie akceptacji ( akceptacja nie jest tożsama z biernością) owocuje poczuciem wewnętrznego, głębokiego spokoju. Nie eliminuje ona jednak przykrych uczuć, ktore są reakcją na dziejące się wokół wydarzenia, a jedynie tworzy przestrzeń, w której ogladamy ją z i nnej perspektywy niż ta oparta o koncepcje, idee i wartościowanie. W tej przestrzeni zawierają się wszystkie uczucia. Nie jest to stan ( wbrew potocznemu rozumieniu) pozbawiony strachu, bólu, niezgody , czy cierpienia. A zatem 🙂 pozostaje żyć, doswiadczać i reagowac na rzeczywistość w zgodzie z tym, co wewnętrznie oparte jest o uniwersalnie odczuwane wartości.

      • katarzyna pisze:

        Bardzo dziękuję za odpowiedź,teoretycznie jest dla mnie jasne to,o czym Pani pisze,tylko trudne w wykonaniu:)Pozostaje praktyka,praktyka,praktyka. pozdrawiam kk

  2. Dariusz pisze:

    Nie akceptujemy tego co jest. Działa w nas ogromny program „słuszna sprawa” który wgrywa się w nas z otoczenia, kultury, wychowania… I poprzez niego postrzegamy rzeczywistość, oceniamy, porównujemy i wydaje nam się, że powinno być inaczej, „lepiej”. Gdy to zrozumiemy w pewnym sensie odpuścimy i zaakceptujemy.
    Są za pewne uchwalane ustawy, które nas poniekąd dotyczą, wprowadzają zmiany w nasze życie. Jednak czy są one warte aż tak naszej uwagi (energii)? Czy aż tak rujnują nasze życie? Nawet jakby, to co z tego? Jakie to ma znaczenie? Gdy akceptujemy to co jest uwalniamy się. Może wówczas życie podeśle nam rozwiązanie! Tylko czy je zaakceptujemy czy będziemy tkwić w starych schematach i ciągle tracić energię na myślenie jak powinno być? 🙂

Skomentuj Toporowicz Jolanta Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *