Nikt już nie ma wątpliwości, że nie przychodzimy na świat jako „biała karta”, ale pojawiamy się tutaj z pewnymi uwarunkowaniami i mimo woli powielamy różnego rodzaju, wzory,  schematy. Jesteśmy oczywiście pewnego rodzaju indywidualnościami, niepowtarzalnymi jednostkami – jak chcemy sami  o sobie myśleć – ale w pewnym momencie życia uświadamiamy sobie, że na nasze tzw. „ja” składa się tak wiele czynników i uwarunkowań, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy, że może nas to przerastać.

 

Podążanie ścieżką Buddy to poznawanie siebie.

 Poznawanie siebie to zapominanie siebie.

/Dogen/

Z czasem, jeśli podejmiemy tzw. rozwój osobisty, te schematy, które realizujemy, staną się niewygodne – jak za małe ubrania, z których jako dzieci wyrastaliśmy. Pora więc je zrzucić, tylko nie zawsze wiemy jak to zrobić i nie zawsze mamy czym zastąpić … Wydaje nam się, że musimy znaleźć coś w zamian, a wielu terapeutów, nauczycieli i autorów książek o duchowości tylko nas w tym utwierdza. Szukamy więc, mniej lub bardziej cierpliwie, czegoś lepszego dla sobie – czegoś wygodniejszego, na miarę naszej dojrzałości 😉  I rzeczywiście, czasami czujemy się w tym nowym ubraniu lepiej, doroślej, pewniej, a czasami – stoimy bezradni wciąż w tym samym miejscu. Pojawia się nawet myśl, że jesteśmy „odporni na leczenie”, że nie potrafimy siebie „poprawić”.

Co wtedy robimy? Często porzucamy rozwój osobisty na rzecz praktyk duchowych, przekonani, że właśnie tutaj znajdziemy sposób na „uwolnienie emocji”, „rozpuszczenie ego”, że nauczymy się „zarządzać sobą uważniej”. Cokolwiek kryje się dla każdego z nas za tymi określeniami, podejmujmy praktykę z nadzieją na „lepiej, spokojniej, porządniej”. Często takie podejście sprawdza się przez jakiś czas, a czasami po dłuższym sesshin czy intensywniejszym okresie praktyki odkrywamy, że nadal jesteśmy w tym samy miejscu, że gniew, małostkowość, skłonność do irytacji czy stany lękowe – wszystko to, przed czym uciekaliśmy, nadal jest przy nas. Jeśli jesteśmy wystarczająco uważni, dostrzegamy, że nie ma co prawda jakiegoś wzoru, który byśmy realizowali nawet nieświadomie, ale tak naprawdę, że my jesteśmy tym wzorem, że tworzymy się wciąż na nowo, że nie jesteśmy czymś stałym i niezmiennym. Wtedy w końcu możemy to nasze „ja” zobaczyć jako kompleksowy twór, jako coś, co się wciąż na nowo formuje, a my przecież mieliśmy złudzenie, że możemy od tego uciec raz na zawsze.

Tymczasem dopiero jak porzucimy koncepcje dobre – złe, właściwe – niewłaściwe, duchowe – mniej duchowe, wtedy możemy w pełni doświadczyć, że „prawdziwe uwolnienie”, za którym tak dzielnie goniliśmy, polega na porzuceniu oczekiwań, nadziei i złudzeń co do rzeczywistości. Kiedy zaczniemy patrzeć JAKA ona jest, a nie czy jest taka jak my chcemy czy jak uważamy, że powinna wyglądać, dopiero wtedy możemy być obecni w tym – co – jest. Wtedy też będziemy sobą, odkryjemy swoją prawdziwą naturę.  Jak powiedział jedn z mistrzów zen: Droga nie jest trudna. Trzeba tylko przestać chcieć, a także przestać  nie chcieć. 🙂

Kiedy wejdziemy głębiej w praktykę i będziemy na bieżąco świadomi jak tworzy się nasze „ja”, wtedy zobaczmy co stoi za każda naszą myślą, decyzją, pragnieniem. Doświadczymy jak się ma rzeczywistość do tych naszych oczekiwań i planów i czy rzeczywiście musimy życiu przeszkadzać w „przeżywaniu się”, bo przecież może być i tak, że: Siedzisz cicho. Nic nie robisz. Przychodzi wiosna. Trwa rośnie sama.

Prawdziwą sztuką nie jest więc puszczanie czegoś, ale puszczenie puszczania! To jest właśnie zen. Wtedy jesteśmy całkowicie jednym z tym – co – jest. Nie jest to coś do czego musimy w jakiś wyjątkowy sposób dążyć, bo to już jest 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *