Kiedy padają słowa, że „istotą zen jest obecność”, spora część osób rozumie to zdanie z poziomu swojej tożsamości. Bycie obecnym jest dla nich jednoznaczne z wyrażeniem „ja jestem”. Tymczasem nie chodzi tutaj o taki właśnie kontekst, ale o doświadczenie, że obecność jest aspektem rzeczywistości. Zazen, będąc ćwiczeniem obecności, nie jest więc „tworzeniem” obecności, jak mogłoby to sugerować słowo „ćwiczenie”.
Obecność już jest i ma to ważną konsekwencję dla naszej praktyki. Obecności nie można bowiem osiągnąć, zdobyć, zyskać. Zazen nie jest więc ćwiczeniem, które nam coś daje, z którego mamy jakąś korzyść. Jest po prostu ćwiczeniem nie uciekania od obecności, która już JEST bez względu na to czy nam się to podoba czy też nie. Praktyka zen nie polega więc na osiągnięciu obecności, ale na jej ucieleśnieniu tam-gdzie-jesteśmy.
Mogłoby się wydawać, że odcięcie się od bodźców zewnętrznych, które towarzyszą nam na co dzień, zdecydowanie ułatwi praktykę. W wielu z nas pojawia się nawet pokusa wycofania się z aktywnego życia. Tymczasem okazuje się, że nawet podczas sesshin, kiedy jesteśmy w komfortowych warunkach i mamy wszystko zapewnione, a tzw. moment obecny to po prostu siedzenie, po prostu chodzenie czy po prostu jedzenie, to pozostanie przy tym-co-jest będzie prostsze. Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji nie ma potrzeby uciekania od tego TERAZ, że wtedy nie powinniśmy jakoś szczególnie chować się w myśli, wspomnienia, planowanie. Wtedy jest przecież tylko siedzenie, tylko chodzenie czy tylko jedzenie. Tymczasem, także podczas odosobnień, okazuje się, że nie jest to proste.
Warto mieć świadomość, że jeśli podczas siedzenia na poduszce nie udaje nam się BYĆ TUTAJ, to jest mała szansa, aby w życiu codziennym – w pracy, w domu, w relacjach, w związkach, w kontakcie z dziećmi – być przy tym-co-jest. To nawykowe uciekanie od tego-co-jest, przekłada się na całe nasze życie. Jednak im bardziej będziemy obecni podczas sesshin na poduszce, tym bardziej będziemy też potem obecni w każdej rozmowie, podczas pracy czy zabawy z dzieckiem.
Oczywiście nasza tożsamość, poczucie „ja jestem”, jest tak skonstruowana, że opiera się na myśleniu, wybieraniu i przekonaniu, że wszystko ma prowadzić do działania. Nie – działanie, nie – myślenie, czyli bycie tylko przy oddechu, jak podczas zazen, jest przez tożsamość postrzegane jako zagrożenie. Podczas zazen chodzi właśnie o wyjście naprzeciw temu zagrożeniu, wytrzymanie bycia przy sobie, nie sięganie po nic z zewnątrz. Jest tylko TEN oddech, tylko TEN krok, tylko to-co-jest, nic przed i nic po.
Oddech podczas siedzenia jest doskonałą kotwicą dla świadomości. Im bardziej go czujemy, tym mniej jesteśmy w myślach i tym bardziej jesteśmy TUTAJ. I nie chodzi o wyszukane sposoby modyfikowanie oddechu czy pracę z nim – oddech jest taki, jaki ma być w tym momencie, taki jakiego potrzebuje teraz nasz organizm. Kiedy tylko zorientujemy się, że błądzimy myślami, wracamy po prostu do oddechu. I tak wciąż na nowo. Każda chwila uświadomienia sobie odejścia od oddechu jest już wzmocnieniem obecności. Ćwiczymy więc po prostu umysł „w obecności”- robimy to, co jest do zrobienia teraz. Nic więcej. Od obecności nie ma więc przerwy- cokolwiek robimy, zawsze jesteśmy obecni.
Oczywiście myślenie jest tym stanem, w którym spędzamy największą część naszego życia. Co więcej, ono kreuje nam rzeczywistość, każdemu jego własną. Tymczasem nam wydaje się, że myślenie ją odzwierciedla … Bez względu na to czy ćwiczymy rok, dwa, pięć, czy dwadzieścia lat, ważne abyśmy mieli świadomość, że praktyka zen może pomóc nam zorientować się, przekonać, że być może rzeczywistość jest inna niż nam się wydaje.
Kiedy przyjrzymy się zdaniu „ja myślę”, to widzimy wyraźnie, że nie jest precyzyjne. Sugeruje, ze jest jakieś „ja”, które tworzy myśli, tymczasem, to „ja” jest już efektem myślenia! Proces ten przebiega tak szybko, że nie jesteśmy w stanie tego na co dzień dostrzec. Dopiero intensywniejsza praktyka, obejmująca nie tylko siedzenia na poduszce, ale całą naszą codzienność, pozwala wyjść poza ten proces i doświadczyć, że jest inaczej – jest to jak „przejście przez bezbramną bramę”.
Nie tylko wschodnie, ale i zachodnie wglądy (psychologia, antropologia), pokazują, że to właśnie myślenie stwarza poczucie „ja”, czyli że nie jesteśmy kimś, kto myśli, ale jesteśmy wynikiem myślenia. Nawiązując do tego doświadczenia mówi się, że istota zen opiera się na wglądzie, ze to co nazywamy „ja” nie jest stałe. Co więcej, ono się wciąż na nowo tworzy, właśnie poprzez myślenie. Nie istnieje nic, absolutnie nic, co byłoby stałe, wszystko jest w „zależności od”!
Nie oznacza to oczywiście, że nasza jaźń czy nasze „ja” nie istnieje lub że jest nieważne i należy je porzucić! Oznacza to tylko tyle, że nie jest to coś stałego, że jest to ciągły proces. Takie spojrzenie, a szczególnie, doświadczenie tego, pozwala nam inaczej organizować się w życiu. Umiejętność myślenia i utrzymania identyfikacji przez pewien okres czasu, który nazywamy „moje życie”, pozwala nam doświadczać życia, jest nam niezbędna w tej formie w jakiej żyjemy. Wgląd pozwala poczuć, że być może doświadczanie życia jest właśnie jedynym sensem życia.
Patrząc na to z tej perspektywy, widzimy, że w ćwiczeniu zen ryzykujemy zrobienie czegoś, do czego nasz umysł nie jest przyzwyczajony, czyli nie „wchodzimy” w myślenie, zatrzymujemy się krok przed nim, nawet go nie zapoczątkowujemy. Utrzymujemy umysł czysty, pusty – jak to opisuje się w literaturze zen – albo jeszcze inaczej „przed myśleniem” jako „umysł początkującego”. Mamy wtedy tylko postrzeganie, doświadczanie, ale bez używania naszych zmysłów – nie generujemy więc myśli i co za tym idzie ocen, porównań, itd. Jesteśmy tak obecni w samym siedzeniu, tak skoncentrowani na tym siedzeniu, że w końcu zapominamy o myśleniu — „zapominamy siebie”, jak mówił Dogen. Dzięki temu może nie dojść do stworzenia perspektywy zwanej „ja” i w ten sposób możemy doświadczyć rzeczywistości poza jakąkolwiek perspektywą.
Oczywiście nie oznacza to, że myślenie jest niewłaściwe. Jest ono po prostu funkcją naszego umysłu i umożliwia nam pewnego rodzaju samoorganizację. Jednoczenie bardzo silnie determinuje nasze postrzeganie rzeczywistości. Żyjemy tak naprawdę nie według tego JAK jest, ale według tego, co nam się wydaje, czyli według złudzenia, że nasze myśli oddają rzeczywistość. Tymczasem po doświadczeniu pełnej obecności, które nazywamy przebudzeniem, widzimy wyraźniej, że myśli kreują rzeczywistość. Proces myślenia dzieli ją, wyodrębnia z całości, a ona jest zdecydowanie szersza, bogatsza i inaczej się organizuje niż to jak my ja na co dzień doświadczamy poprzez właśnie umysł.
Jak więc „osiągnąć” Obecność?
Jeśli chcesz zrozumieć zen najprościej, jak się da,
po prostu odetnij swój umysł, gdziekolwiek byś był
dwadzieścia cztery godziny na dobę, aż
spontanicznie połączysz się z Drogą.
To właśnie starożytny mędrzec nazwał
„umysłem niedotykającym rzeczy;
krokami, które nie pozostawiają śladów”.
/Ying-an/