Spora część osób, w tym także zaangażowanych w praktykę, podchodzi do treningu zen jedynie jak do ćwiczenie, którego efektem ma być oświecenie – cokolwiek znaczyłoby to dla każdego z nas w danym momencie życia 😉 Jeśli podjęlibyśmy próbę opisania istoty treningu zen, to moglibyśmy ująć to następująco: jest to przede wszystkim ćwiczenie zrozumienia nas samych, próba uświadomienia sobie tego, jak funkcjonuje nasz umysł i jak w efekcie tego organizujemy się jako konkretna tożsamość „ja”.

Zgrabnie ujął to Dogen, mówiąc, że zen jest studiowaniem samego siebie, a studiowanie siebie jest zapominanie sobie samego. Pamiętajmy jednak, że czym innym jest czytanie, rozmyślanie i dyskutowanie o istocie praktyki, o jedności bytu, a czym innym doświadczenie tego. Zanim to nastąpi musimy według wskazówek Dogena zapomnieć siebie. Jest to bardzo trudne na poziomie naszej codzienności, w której przejawiamy się jako tożsamość „ja”.

Naładowani teoriami, pełni koncepcji dotyczących duchowości i jedności, nawet nie dostrzegamy, że codzienne, mniej lub bardziej banalne, zdarzenia jak np. czyjeś przykre słowa czy sytuacja, która poszła nie po naszej myśli, poruszają nas – a dokładniej to nasze „ja” – do żywego. Wtedy trudno nam o postawę „zapominania samego siebie” 😉 Czujemy wówczas jak nasze „ja” cierpi, czuje się upokorzone czy zranione. Odbieramy obrazę, odrzucenie, krzywe spojrzenia niezwykle osobiście i wtedy nasze poczucie „ja” jest bardzo mocne. Dopiero w takich sytuacjach widzimy jak naprawdę wygląda nasza praktyka, gdzie kończą się wzniosłe koncepcje, deklaracje o nieocenianiu i niedzieleniu, a gdzie zaczyna prawdziwy trening zen czyli bycie-w-tym-co-jest. Dostrzegamy wówczas, jak mocno jesteśmy przywiązani do naszej tożsamości, mimo że tak naprawdę jest ona bardzo ulotną strukturą, tworzoną wciąż na nowo.

Dobrze ilustruje tę kwestię jeden z dialogów przypisywany Joshu (z chińskiego Chao-hou), słynnemu mistrzowi będącemu centralnej postaci chińskiego zen z VIII wieku. Joshu słynął z radykalnych, czasami nawet ekstremalnych, sposobów wyrażania zen. Był przy tym bardzo dowcipny, czego dowodzą zbiory anegdot przygotowane w oparciu o jego dialogi z mnichami; wśród nich jest i taka:

Ktoś zapytał: „jakiego rodzaju osobą jest ten, który odciął wszystkie związki ze światem?”.

Joshu powiedział: „Wtedy nie jest osobą”.

Zrozumienie jaźni jest w zen zupełnie inne niż w wielu wschodnich tradycjach. Jest nieco zbliżone do tego, czego w tym samym czasie w Europie nauczał Tauler i jego nauczyciel – Mistrz Eckhart. Według nich wszystko, w tym również nasze „ja”, jest zależne od tego, co się dzieje. Poczucie „ja” nie jest czymś stałym, trwałym, ono się wciąż na nowo tworzy poprzez nasze myśli. Nie ma więc podmiotu jako takiego. Warto zastanowić się czy gdybyśmy zostali odcięci od wszystkiego, co generuje myśli i pobudza zmysły oraz wywołuje reakcję, czy byłoby nadal to „ja” do którego jesteśmy tak przywiązani?

W kulturze zachodu powszechne jest dążenie do tzw. niezależności, którą ludzie rozumieją przede wszystkim jako niezależność finansową od kogoś czy od czegoś. Tymczasem jest to złudzenie, ponieważ w takim podejściu jesteśmy zależni właśnie od pieniędzy. Nasze ludzkie dążenia do niezależności są tylko zamianą jednych zależności na inne. Nie ma możliwości, abyśmy istnieli jako podmiot, który jest niezależny. Podmiot tworzy się chwila po chwili w zależności od czegoś, i tak jest zawsze. Jesteśmy jednak tak zanurzeni w narracji, która tworzy rzeczywistość, tak wytrenowani w tym, że nawet nasz sposób mówienia sugeruje pewne rzeczy i kreuje rzeczywistość. Tylko nam się wydaje, że mówimy o rzeczywistości oraz że ją opisujemy. My ją poprzez mówienie, a także to, co następuje chwilę wcześniej- poprzez myślenie – tworzymy! Uświadomienie sobie tego, a szczególnie – doświadczenie podczas przebudzenia – wiele zmienia, ale nie w życiu jako takim, tylko w naszym sposobie jego przeżywania. Po przebudzeniu nadal żyjemy jako tożsamość, jako „ja” tworzące się w „zależności od”, ale już z doświadczeniem, że tego stałego „ja” tak naprawdę nie ma …

Czasami, przy rozważaniach na temat tworzenia się tożsamości, pojawia się pytanie: jaki był początek tworzenia się poczucia „ja”? Możemy w uproszczeniu założyć, że w pewnym momencie w Bycie pojawiło się myślenie, tak jak wcześniej np. czucie. Proces myślenia dał z kolei początek powstaniu tożsamości, a w związku z tym, że proces ten przebiega niezmiernie szybko, nie dostrzegamy przerw między ciągiem myśli, nie czujemy, że wciąż się tworzymy albo jesteśmy przez innych tworzeni na potrzeby ich narracji świata. Mamy więc złudzenie, że jesteśmy czymś stałym i nie jesteśmy w stanie doświadczyć, że jesteśmy – jako to „ja” – jedynie wypadkową myślenie. Przekonanie, że najpierw jest tożsamość „ja”, która następnie tworzy myśl, jest złudzeniem. To właśnie myślenie, będące jednym z fenomenów Świadomości, tworzy poczucie „ja” – jest więc czymś wtórnym.

Współcześnie w zachodniej filozofii używamy pojęcia rzeczywistość subiektywna, czyli złożona z pojęć, które pewnego rodzaju kolektyw, zbiorowość ludzi, przyjął za pewnik. Większą część naszego bytu przeżywamy w przekonaniu, że to co wymyślamy i jako jednostki, i jako społeczność, jest podmiotowe, stałe i takie same dla wszystkich. Żyjemy jako społeczeństwo w bardzo kompleksyjnej narracji, będąc jednocześnie samemu narracją – dla siebie i dla innych 😉 Dopasowujemy do tego język, który to złudzenie tylko utrwala.

Nie oznacza to oczywiście, że należy porzucić życie mówiąc, że wszystko jest wymyślone i nie istnieje 😉 To, co nazywamy „naszym życiem” istnieje, ale właśnie jako coś wymyślonego – to jest nasza subiektywna rzeczywistość. Odróżnia się od rzeczywistości obiektywnej, która może zostać opisana za pomocą faktów. W zen idziemy krok dalej – a może właśnie zatrzymujemy się krok przed tym – i nie opisujemy rzeczywistości, tylko doświadczamy, postrzegamy.

Przeżywanie tego bytu, w którym jesteśmy zanurzeni jako konkretna tożsamość, z pełną świadomością braku obiektywizmu i jednocześnie z podjęciem treningu patrzenia jak jest, będzie z czasem zdecydowanie łatwiejsze. Będzie generowało mniej cierpienia, a nasz opór względem tego co się dzieje, będzie stopniowo słabł. Być może kiedyś, doświadczając przebudzenia, zmieni się dla nas jego jakość i odbiór w trudny do opisania sposób. Po przebudzeniu nadal żyjemy w naszej codzienności, która wciąż jest-jaka-jest, nadal jesteśmy aktywni w życiu, ale już z inną świadomością. Jeśli ktoś wtedy zada nam pytania „czym jest sprawiedliwość?”, „czym jest uczciwość?”  lub „czym jest wierność?”, to wtedy wiemy, czujemy,  że nie ma jednej odpowiedzi, bo to wszystko zależy od tego w jakiej społeczności żyjemy, w jakiej kulturze, pod wpływem jakiej religii dorastaliśmy, czego doświadczyliśmy lub czego właśnie doświadczamy.

U wielu osób budzi to lęk przed relatywizmem pewnych wartości uznawanych powszechnie za fundamentalne dla ludzkości, ale otwarcie, jakie daje doświadczenie jedności bytu, jest tak mocne i wyraźne, że przy stabilnej tożsamości, która jest w stanie nadal elastycznie przystosowywać się do tego-co-jest,  nie ma ryzyka nadużyć, które mogłyby wynikać z działania według założenia, że „wszystko w zależności od …”.

Doskonale podsumuje to inny dialog związany z osobą Joshu:

Mnich zobaczył kota i zapytał: „Ja nazywam to kotem. Mistrzu, jak ty to nazwiesz?”

Joshu powiedział: „Nazywaniem go przez ciebie kotem”.

———————-

Dalszy ciąg rozważań nad sednem praktyki zen, jej związkiem z procesem rozumienia samego siebie- już za tydzień!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *