Duch, Umysł

Zen codzienny

Jak „wygląda”, albo raczej- jak wyraża się zen, z perspektywy osoby praktykującej? Co to znaczy „zająć się zen” i jak do tego podejść? Poczytajcie kolejny wpis naszego Gościa.

Jak głosi stare przysłowie, „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. A mówiąc serio, wszystko jest kwestią akceptacji oraz odpowiedniej organizacji. Pamiętam, że spytałam kiedyś Alexandra o to, jak zająć się zen na poważnie. Spojrzał, jak mi się wtedy wydało, srogo i odpowiedział: jesteś wolnym człowiekiem, niezależną kobietą, więc po prostu się tym zajmij. Proste! Było to trochę jak grom z jasnego nieba.
Z dzisiejszej perspektywy mogę stwierdzić, że aby iść tą drogą wcale nie trzeba robić jakiejś wielkiej rewolucji w życiu, wystarczy dostosować praktykę do swojego rytmu, do codziennych potrzeb i zajęć. Z czasem przekonałam się, że tak naprawdę nie jest ważne czy zen dostosowujesz do codzienności czy codzienność do zen. To się po prostu zaciera, w naturalny sposób.
Ale od początku! Nie da się ukryć, że na tym wczesnym etapie narzuciłam sobie pewien rygor, jednak bez jakiejś specjalnej przesady – po prostu na miarę sił. Generalnie, był to dla mnie okres wyciszenia, eliminacji różnych bodźców, takich jak telewizja (mam z nią właściwie do dzisiaj nie po drodze, i jest mi z tym całkiem dobrze), książki, muzyka, prasa, Internet, a także ograniczenia kontaktów towarzyskich. Krótko mówiąc rozstałam się na jakiś czas z tym wszystkim, czego miałam chyba w nadmiarze. Ważny stał się za to ruch na świeżym powietrzu. Były to głównie wzmożone spacery tylko w tzw. własnej przytomności oraz umiarkowane bieganie w duecie, gdyż tak było zdecydowanie łatwiej. Siedzenie w zen natomiast zaczęłam od 10 minut, aby przyzwyczaić ciało do określonej pozycji i nabrać niezbędnej systematyczności. Łapałam 2–3 takie chwile dziennie. Było to zwykle po obiedzie i koło godziny 19.00, bo wtedy jeszcze byłam w miarę przytomna po całym dniu pracy i domowej krzątaninie. Przynajmniej rok trwało zanim nauczyłam się siedzieć 25-30 minut bez przerwy, a wiec tyle ile mniej więcej trwa jedna runda. To był moment, kiedy poczułam, że zazen z jakąś grupą miałby sens. Rozpoczęłam więc coniedzielną, dwugodzinną medytację w szczecińskim ośrodku One Drop Zen, w którym nauczycielem jest Roshi Shodo Harada z Japonii. Tu organizowane są również co trzy miesiące tzw. minisesshiny sobotnio-niedzielne, w których regularnie zaczęłam brać udział. I to właściwie przypieczętowało moją intensywną praktykę.
Jak więc wygląda ona teraz? W formalnej medytacji jestem zasadniczo codziennie, choć zdarzają się oczywiście dni, w których z różnych powodów nie mogę jej odbyć. Generalnie godzin siedzenia nie traktuję sztywno. Z reguły jest to czas między 19.00 a 23.00. Wtedy zwykle wygospodarowuję dwie godziny na zazen, czasami z dłuższymi przerwami, przeznaczonymi np. na rozwieszenie prania, pogadanie z sąsiadką czy odebranie telefonu. Lubię pospać, więc nie zrywam się o świcie żeby medytować. Mam ten komfort, że od pracy dzieli mnie dystans niecałych czterech kilometrów. Od dobrych pięciu lat przemierzam go pieszo w jedną i drugą stronę. To jest moja poranna praktyka (kinhin) ćwiczenia obecności w ruchu. Kontynuuję ją też w ciągu dnia wstając kilkakrotnie od biurka, aby pokrążyć chwilę po muzealnym magazynie wypełnionym zabytkami archeologicznymi z różnych epok. Przyznam się, że na początku było to całkiem zabawne, bo czułam się niczym na więziennym spacerniaku. Ale wracając do sedna sprawy, obecność staram się utrzymywać również przy wykonywaniu mniej lub bardziej zwykłych czynności życiowych, takich jak: mycie zębów, sprzątanie, jedzenie, słuchanie muzyki, oglądanie filmu, rozmowa czy odpoczynek, który lubię realizować często z pozycji ulubionej kanapy. Kieruje wtedy wzrok w stronę kwiatów na parapecie, czy koron drzew za oknem, jednak tak naprawdę nie skupiam się na nich, nie patrzę na nie, ale tak jakby do środka siebie. Można powiedzieć: po prostu tylko leżę. W ten sposób staram się traktować każdą swoją aktywność. Początkowo może się to wydawać trudne, ale przy pewnej dozie uporu i systematyczności jest jak najbardziej możliwe.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć słowa dwóch wielkich nauczycieli na temat praktyki zen. Bodhidharma w jednej ze swoich mów powiedział tak: Nie myślenie o niczym stanowi czan. Kiedy to zrozumiesz, wtedy chodzenie, stanie, siedzenie i leżenie, dokładnie wszystko, co robisz, będzie czan. Słynny Lin-chi z kolei wyraził to tak: Kiedy jestem głodny, jem moje pożywienie, kiedy jestem śpiący zamykam oczy; głupcy się ze mnie śmieją , ludzie mądrzy – rozumieją.

 

____________

Dorota Kozłowska –  archeolog, muzealnik, w praktyce zen od czterech lat

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *