W kolejnym wpisie nasz Gość dzieli się swoimi wrażeniami i doświadczeniami, będącymi efektem praktyki.  Zdradza jak zmieniło się podejście do pracy, problemów, odpoczynku, ale i pieniędzy 😉 Poczytajcie, pomyślcie i zastanówcie jak jest u Was.

 

W tym nieco zabawnym pytaniu skrywa się oczywiście kwestia dotycząca „namacalnych” efektów praktyki zen. Jak zdążyłam się przekonać, to duchowe ćwiczenie polegające na pracy ze świadomością wpływa na moje postrzeganie życia, a więc i zachowanie. I jest to na pewno proces, który zachodzi wraz z pogłębianiem medytacji. Co jakiś czas pojawiają się momenty, w których uświadamiam sobie, że można na różne sprawy spoglądać inaczej niż to robiłam dotychczas. W tym „inaczej” chodzi tak naprawdę o to słynne buddyjskie szersze widzenie. W codziennym funkcjonowaniu to ono pomaga się rozluźnić, uspokoić, skupić na rozwiązaniach (jest ich zazwyczaj kilka), a nie na mocnym przeżywaniu samego problemu. Nazywam to miękkim lądowaniem.

Tę silniejszą wewnętrzną równowagę odczuwam w prywatnych i zawodowych kontaktach, w relacji z bliskimi, znajomymi czy obcymi ludźmi. Po prostu mam mniej lęku, a także złości na różne tematy. Na przykład nie wpadam po pracy do domu jak bomba, w rozżaleniu na świat, że muszę ogarnąć „rzeczywistość”. Zajęć domowych nie traktuję jako zła koniecznego, tylko jako nieodłączny element praktyki, pomagający w skupieniu umysłu. Robię to co należy z zaangażowaniem i uwagą. Kiedy jestem zmęczona idę odpocząć, a pewne sprawy odkładam na później. Proszę o pomoc gdy sobie z czymś nie radzę. I przede wszystkim nie robię nic do upadłego czy ponad własne siły. Co nie oznacza, że mam ich jakoś specjalnie mało, bo niekiedy podejmuję się takich działań, które wcześniej nie przyszłyby mi do głowy. Kiedy istnieje taka potrzeba biorę się chociażby za odmalowanie pokoju, odnowienie jakiegoś mebla czy położenie kawałka elektrycznego kabla w ścianie.

Muszę przyznać, że po 25 latach zmieniłam też podejście do aktywności zawodowej. To było jedno z moich tzw. olśnieniem. Powiedziałam sobie w pewnej chwili tak: pracuje się w pracy, a w domu żyje życiem domowym. W efekcie pozbyłam się biurka, krzesła oraz dużej części książek naukowych – wszystko to przemieściłam do firmy, gdzie nadal dobrze mi służy. I nie chodzi tu o odpuszczenie czegokolwiek, ale o znalezienie właściwej równowagi między jedną sferą życia a drugą.

Odnośnie rzeczy, to całkiem niedawno odkryłam, że wiele z tego co mam materialnego nie jest mi po prostu potrzebne. W ogóle gromadzenie przedmiotów ponad to co konieczne wydało mi się wyjątkowo absurdalne. Bez cienia żalu i wątpliwości usunęłam więc nadmiar. I nie była to tylko jednorazowa akcja, cyklicznie staram się robić przegląd dobytku, pod kątem: co oddać a co wyrzucić. Jednocześnie kieruję się zasadą kupowania tego co niezbędne w danej chwili, a nie, że może się kiedyś przydać. Muszę też przyznać, że zmieniły się także diametralnie moje upodobania kulinarne. Jakoś tak w naturalny sposób przestałam jeść mięso. Przestało mi ono po prostu smakować. Zresztą uświadomiłam jak wspaniała może być kuchnia bezmięsna, pełna różnorodnych smaków i zapachów, pożywna i zdrowa. Ale to jest oczywiście dłuższy temat, może dobry na jakiś kolejny wpis?

Wracając jeszcze do kwestii równowagi wewnętrznej. To, że wraz z nabieraniem doświadczenia w praktyce zyskuję coraz większy spokój mogłam się przekonać oglądając któregoś dnia film akcji, z dość drastycznymi scenami. Zwykle nie potrafiłam usiedzieć na miejscu spokojnie. Tym razem jednak nie uciekałam do łazienki ze strachu, żeby nie widzieć i nie słyszeć, tylko pozostałam na miejscu i oglądałam zdecydowanie mniej emocjonalnie. Dzisiaj widzę jasno, że to co się dzieje na ekranie nie jest realne. Tak naprawdę nie ma zagrożenia, i reagowanie nadmiernym strachem nie jest uzasadnione.

Na koniec pozwolę sobie na, z lekka, anegdotyczny ton. Muszę mianowicie przyznać, że od dłuższego już czasu mam jakiś taki fajny luz związany z wydawaniem pieniędzy. Zauważyłam bowiem wyraźnie pewną interesującą prawidłowość. Otóż kaska nawet jeśli odpływa z jakiegoś powodu w większej ilości, to za jakiś czas przypływa znowu – też z jakiejś przyczyny, i niekiedy wręcz niespodziewanie. Odpływa, przypływa, i tak w kółko. Czy warto więc się zamartwiać? Ja uważam, że nie!

 

___________________________

Dorota Kozłowska –  archeolog, muzealnik, w praktyce zen od czterech lat

Komentarze dla Co mi „robi” zen?

  1. Dominik pisze:

    Mam doskonale identyczne doświadczenia w każdej kwestii 🙂 Pozdrawiam.

Skomentuj Dominik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *