Kim jest mistrz zen i czy posiada jakieś wyjątkowe cechy? Jaka jest jego rola współcześnie, a jaka była kiedyś? Te pytanie wciąż pobudzają wyobraźnię adeptów zen, którzy zbyt często projektują na towarzyszących im na ścieżce mistrzów, swoje oczekiwania i koncepcje. Jak w takim razie spojrzeć na osoby, które otrzymały przekaz Dharmy?

 

Jeśli spotkasz na swej drodze człowieka, który zna prawdę,
Nie mów ani słowa, nie milcz.
/koan zen/

 

Osoba mistrza zen jest „wytworem” starożytnej kultury. Tytuł ten nosił zwykle ktoś, kto przewodził grupie praktykujących i jednocześnie swoją postawą uosabiał doświadczenie przebudzenia. I być może tutaj mamy źródło nieporozumień i błędnych oczekiwań? Jeśli bowiem uważamy, że oświecenie jest pewnym stanem – czymś stałym, czymś co „mamy”, co potrafimy dokładnie opisać i przedstawić za pomocą konkretnych obrazów, czymś co musi łączyć się z takimi pojęciami jak miłość, jedność, mądrość (i nie zastanawiamy się co tak naprawdę stoi za tymi słowami), to automatycznie budujemy obraz istoty wszechwiedzącej, żyjącej w zgodzie ze wszystkimi i wszystkim, takiej, której życie jest tylko pasmem pomyślnych wydarzeń, promieniującej miłością i dobrocią 😉 Stąd już tylko krok do rozczarowań, ale wcześniej – do nadmiernych, niczym tak naprawdę nie uzasadnionych, oczekiwań.

Tymczasem, jeśli spojrzymy na oświecenie jak na doświadczenie, a nie stan, a jeszcze konkretniej – jak na subiektywne doświadczenie, które potem każda z osób może „przepuścić” przez filtr własnego umysłu i wcielić we własną codzienność, to widzimy jak wiele tutaj miejsca do tworzenia błędnych koncepcji. Mając tego świadomość, możemy spojrzeć na mistrza jak na osobę, która poprzez dłuższy bądź krótszy trening uświadomiła sobie naturę rzeczywistości, czyli jest przebudzona. Opisując to aż trudno nie posłużyć się takimi określeniami jak „ma doświadczenie przebudzenia”, „osiągnęła oświecenie”, ale tak naprawdę słowa „ma” i „osiągnęła” są tutaj błędne. Pamiętanie o tym, że doświadczenie jedności nie jest tym, co się „ma”, „posiada”, „osiąga”, „goni” czy „traci” jest dosyć istotne.

 

Jeśli chodzi o moje własne urzeczywistnienie ostatnimi czasy, to jest ono prawdziwie twórcze i destrukcyjne. Bawię się cudownymi transformacjami, wkraczając we wszystkie okoliczności, gdziekolwiek bym nie był, niczego już więcej nie poszukuję. Okoliczności nie są w stanie mnie zmienić. /Lin-Chi/

 

Jeśli chcemy krótko „zdefiniować” pojęcie mistrz zen, to możemy ująć to w ten sposób: formalnie mistrzem zostaje się otrzymując Inka, co jest potwierdzeniem zakończenia treningu zen danego ucznia, choć tak naprawdę trening nigdy się nie kończy 😉 Otrzymanie Inka, czy inaczej przekazu Dharmy, daje prawo do nauczania innych. W niektórych szkołach zen jest to równoznaczne z osiągnięciem oświecenia, w innych – gdzie pracuje się z koanami – oznacza opanowanie ich wszystkich. Taka osoba może zostać przy swoim nauczycielu lub może też założyć własną linię zen. Tyle, jeśli chodzi o definicje 😉

Jednak istotę przekazu Dharmy najlepiej oddamy mówiąc, że jest to przekaz poza słowami, z serca do serca, coś co po prostu JEST, a nie tworzy się w jakiś formalny, zaplanowany sposób. Pamiętajmy także, że specyfika relacji mistrz- uczeń, która została przedstawiona we wcześniejszym wpisie (TUTAJ) jest bardzo czuła na wszelkie nadużycia, zarówno ze strony ucznia (który może projektować na mistrza swoje niezaspokojone potrzeby; także te z dzieciństwa), jak i ze strony samego nauczyciela (pokusa zaspokojenia potrzeby uznania, autorytetu, bycia w hierarchii). Bardzo często nie ma ona nic wspólnego z postawą zen, pamiętajmy bowiem, że samo zazen jest tylko siedzeniem, tylko i aż, ale jednak większą wagę ma przeniesienie do życia postawy zen, bycie nią, a nie tylko siedzenie na poduszce.

 

… kiedy mówię, że nie żadnej Dharmy na zewnątrz, niektórzy nie rozumieją i dedukują, że muszą w takim razie poszukiwać wewnątrz. Siadają wtedy oparci plecami o ścianę, z językiem dociśniętym do górnego podniebienia, i pozostają tak bez ruchu. To właśnie biorą za patriachalną bramę Budda-Dharmy. Co za wielki błąd! Jeśli to bierzecie za stan nieporuszonej czystości, uznajcie niewiedzę za swojego mistrza.  /Lin-Chi/

 

Warto zaznaczyć, że w historii zen było wielu mistrzów, którzy nie prowadzili dysput na temat swojego doświadczenia i po prostu żyli uosabiając to doświadczenie. Było to wsparciem dla tych praktykujących, którzy podążali Drogą i intuicyjnie nie lgnęli do nauki przekazywanej z ust do ust, tylko podążali za żywym doświadczeniem. W tych przypadkach chodziło o pewną postawę względem życia (więcej TUTAJ), albo inaczej – o bycie jednym z życiem, z tym-co-jest, a nie o sposób nauczania.

Kiedy zen rozwinął się na tyle, że powstały klasztory, w naturalny sposób pojawiła się funkcja opata, czyli kogoś, kto przewodził mnichom. Był nim zwykle mistrz zen i w tym wypadku osoba mistrza była automatycznie sprzężona z wysoką pozycją w klasztornej hierarchii. Oczywiście bywało i tak, że mistrzem zostawała osoba, która nie żyła na co dzień w klasztorze, ale jej doświadczenie oświecenia zostało uznane przez innego mistrza. Nie zawsze pamiętamy także o tym, że do przekazu Dharmy nie było potrzebne ani wykształcenie, ani mieszkanie w klasztorze. Wśród mistrzów zdarzali się także analfabeci (np. Szósty Patriarcha Zen, który przebudził się słuchając słów Sutry Diamentowej). Musimy mieć też świadomość, że mistrz niekoniecznie zajmował się nauczaniem. Czasami żył w pustelni, nauczał na swój sposób, a w oparciu o jego naukę powstawały z biegiem czasu nowe linie zen. Czasami, mimo nie podjęcia oficjalnego nauczania, gromadzili się wokół niego ludzie, do których jego przekaz trafiał poprzez samą postawę.

Nierzadko adepci zen zastanawiają się czy życie w klasztorze nie ułatwia praktyki. Automatycznie stają więc w opozycji do codzienności, na którą składa się współcześnie praca, dom, rodzina, wychowanie dzieci i tysiące przyziemnych sprawa. Nie każdy ma świadomość, że kiedyś pobyt w klasztorze dawał gwarancję pracy i utrzymania, co z kolei zapewniało stabilizację. Moim zdaniem, współcześnie nie jest ani łatwiej ani trudniej, mamy po prostu inną sytuację społeczną, polityczną, rodzinną, a i oczekiwania ludzi względem praktyki i samej osoby mistrza nadal są różne. Jedno jest pewne: teraz jest łatwiej praktykować w domu, ponieważ ludzie nie pracują już przez większość tygodnia, pojawiło się coś, co określamy „czas wolny” 😉 Kiedyś właściwie tylko klasztor dawał możliwość podjęcia regularnej praktyki, jednak wówczas bycie mnichem nie zawsze wiązało się z autentyczną potrzebą podążania Drogą. Czasami był to po prostu pomysł na życie, a nawet przeżycie.

 

Są też tacy łysogłowi, którzy jedzą swój posiłek i następnie siadają, aby robić zazen. Zatrzymują przepływ [umysłu] i nie pozwalają mu działać. Nie lubią hałasu i poszukują spokojnych miejsc. To nie są praktyki naszej ścieżki.  /Lin-Chi/

 

Jaka jest więc współcześnie rola mistrza zen, szczególnie jeśli dana linia nie jest zorganizowana wokół klasztoru? Krótko mówiąc jest on osobą towarzyszącą uczniowi na Drodze, choć często świadomie unika się budowania relacji uczeń-mistrz, właśnie ze względów, o których wspomniałem wcześniej. Można spojrzeć na mistrza jak na kogoś, kto dzięki swojemu doświadczeniu i uważności oraz silnej obecności, jest w stanie rozpoznać urzeczywistnienie u innej osoby. Potrafi także znaleźć „klucz” do konkretnego adepta, tym bardziej że w wielu przypadkach nie pracuje się już np. z koanami, a bardziej w oparciu o „rozpracowanie” tożsamość konkretnej osoby (więcej TUTAJ). Dlatego też w generacji zachodnich mistrzów zen można zauważyć pewne umiejętności terapeutyczne, wyraźną ciekawość drugiego człowieka oraz gotowość spojrzenie z perspektywy psychologicznej na praktykę, bo jak sugeruje koan na wstępie wpisu, bywa, że nie są potrzebne ani słowa, ani milczenie.

 

___________________

Najnowsza książka Alexandra „Wprowadzenie do ZEN. Historia-Praktyka-Współczesność” dostępna TUTAJ.

 

 

Komentarze dla Kim tak naprawdę jest mistrz zen?

  1. Dariusz pisze:

    „Fabula rasa” E.Stachura 🙂
    …Mędrzec nie ma uczniów. Uczeń wymyśla się sam. Wymyślając się jako uczeń, wymyśla tym samym mistrza, wszak bez mistrza uczeń nie istnieje. Mędrzec nie ma uczniów. Mędrzec wie, że uczeń to jego, mędrca, czkawka, kiedy źle się napił, niepotrzebnie pośpiesznie, nieuważnie. W momencie kiedy źle pił, nie był mędrcem i dlatego źle się napił, i dlatego ma po tym czkawkę, to znaczy dopuścił do sytuacji, w której ktoś wziął się za jego ucznia.
    Uczeń to błoto u sandałów mistrza, to rzep, co czepił się jego kurtki. Mędrzec
    nieustannie sandały w strumieniu czy w deszczowej wodzie myje i kurtkę na wietrze wytrzepuje i czyści. Nieustannie się detronizuje z tronu. na który go sadzają. Jeżeli tego nie robi, nie jest prawdziwym mędrcom. Mędrzec mówi do „ucznia”: bądź sam dla siebie mistrzem i zarazem uczniem, słuchaj i w sobie odkrywaj; kiedy się słucha – mistrz jest uczniem i dlatego jest mistrzem; kiedy się w sobie odkrywa – uczeń jest mistrzem i dlatego jest mistrzem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *