Spotykamy w życiu różnych ludzi, wchodzimy z nimi w relacje. Czasem zatrzymujemy się na krócej, czasem na dłużej budując głębszy kontakt czy więź. Wszystkie relacje, niezależnie od ich charakteru, mają swoją dynamikę. Dynamika poza naszymi świadomymi intencjami jest przewidywalna i w zależności od poziomu świadomości, na którym funkcjonujemy, bardziej albo mniej obarczona osobistymi emocjami, i projekcjami.

Każdy człowiek, niezależnie od mniej czy bardziej adekwatnego mniemania na swój temat, tworzy w relacjach konstruktywne i destrukcyjne aspekty. Świadome intencje często pozwalają utrzymać złudzenie, że jesteśmy sprawcą jedynie tak zwanych dobrych aspektów w kontaktach. Niestety taka rzeczywistość nie istnieje. Nie ma człowieka, który nie jest współodpowiedzialny za wszystko, co się dzieje w relacjach, w które wchodzi. Współodpowiedzialny to znaczy współtworzący zarówno to, co buduje, jak i to, co niszczy. Dlaczego tak się dzieje?

Wszyscy, bez najmniejszego wyjątku, mamy w sobie niechciane lub zaniedbane miejsca. Nabyte w dzieciństwie mechanizmy obronne powodują, że z czasem zapominamy o nich i budujemy własny wizerunek na kompensacji własnych braków, słabości czy zaniedbań. Dla przykładu: mając w sobie doświadczenie totalnego opuszczenia uczuciowego zbudujemy swoje poczucie „jestem” na wyobrażeniu własnej wyjątkowości i ustawimy się do świata w pozycji kogoś nadzwyczajnego, lepszego; niezależnie od obszaru, jaki sobie do tego wybierzemy. Może to być, zarówno pozycja kogoś, kto wymaga uznania swojej uzasadnionej czy nie wielkości, albo pozycja ofiary, a więc kogoś, kto jest tak wyjątkowo poszkodowany, że należy mu się od świata wyjątkowa uwaga i atencja, traktując otoczenie jako narzędzie do zaspokajania potrzeb i oczekiwań.

Z drugiej strony, mając podobny, trochę mniejszy deficyt, dbając, żeby nie mieć do niego dostępu możemy uznać, że damy radę wszystko zrobić za siebie i innych, stworzyć mniemanie o sobie, że niczego nie potrzebujemy. I w tym sensie kreować wizerunek kogoś wyjątkowego, bo nie popełniającego żadnych błędów. Zafundujemy sobie wizerunek doskonalej osoby, perfekcyjnie wywiązującej się z każdego zadania, identycznej z wyobrażonym wzorcem. Pozbawionej tęsknot i słabości, niedoskonałości. Przykłady i warianty naszych gier zasłaniających niechciane miejsca można by mnożyć.

Drugą, niedocenianą przyczyną naszych zmartwień w relacjach jest zaprzeczona instynktowna część naszej natury. Bardziej lub mniej aktywnie zaprzeczamy i negujemy swoje popędowe i agresywne, bezlitosne oblicze. Myślę, że w naszej kulturze ten proceder jest powszechny. Biologiczne (zwierzęce) popędy często traktujemy jako coś wstydliwego i niechcianego, złego, wypierając je w podświadomość, co powoduje, że świadomie ich nie rejestrujemy. I to jest początek problemu.

Na poziomie biologicznym (cielesnym) żyjemy dzięki instynktom agresji i libido. A więc wszyscy, mniej lub bardziej rywalizujemy, zdobywamy pozycje i pełnimy różne role w życiu, zdobywamy i dbamy o terytorium i jego dobrostan. Stawiamy granice i dbamy o ich nieprzekraczalność. Nikt z nas nie jest od tego wolny, bo to nie jest możliwe (poza wyjątkami, ludźmi, którzy żyją poza społeczeństwem). Najbardziej niebezpieczna jest sytuacja, gdzie w imię tzw. dobrych intencji, nie będąc tego świadomi realizujemy swoje własne, biologiczne instynkty. W skrajnych przypadkach warto przypomnieć sobie skutki „świętych wojen”, które w imię miłości zniszczyły bezpowrotnie całe kultury. Gdyby popatrzeć na biologiczną naturę, to po prostu zdobyły dla siebie ich terytorium, co w świecie zwierząt nie jest niczym nadzwyczajnym.

To na ile jesteśmy tego świadomi (nie zaprzeczamy, nie wypieramy) będzie tworzyć jakość, w której możemy mieć wpływ na to, w jaki sposób wysublimujemy nasze działania, odróżniając się od świata zwierząt. To, na jakim poziomie świadomości funkcjonujemy będzie z kolei determinowało to, w jaki sposób będziemy sięgać po to, by materializować naturalne instynkty. Mniej lub bardziej biorąc odpowiedzialność za to co i gdzie robimy.

W teoretycznej, narracyjnej przestrzeni, kiedy umiemy popatrzeć z dystansu na to co się dzieje, widzimy, że bardzo często to, co myślimy jest tylko naszą projekcją , przepuszczoną przez własny, wizerunkowy filtr interpretacją. Fakty, które są naszym udziałem, zwłaszcza te finalne, oglądane z szerszej niż egocentryczna perspektywy są żywą, ważną informacją, co w jaki sposób i gdzie mamy do zmiany w sobie. Niezależnie od tego, czy będziemy nadal bronić swojego wizerunku czy zdecydujemy się na jego korektę, albo zdecydujemy się patrzeć na siebie bez zasłon i zaprzeczania. Tylko tą droga mamy szansę żyć w ciągle zmieniającej się i wzrastającej świadomości, której nasza biologiczna natura jest jednym z przejawów.

Życząc wszystkim i sobie samej odwagi w patrzeniu na fakty bez znieczulania się wizerunkami, mam nadzieję na jakość, która może daleka jest od atmosfery bajek o krainie szczęśliwości, ale daje szansę na szacunek do wszystkich aspektów życia zbliżając nas wszystkich do poziomu akceptacji poza egocentrycznym wyobrażeniem świata i jego porządku.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *