Wielu z nas słysząc, że „zen to po prostu obecność, a obecność już jest” od razu zaczyna zastanawiać się, jak pogodzić te dwa stwierdzenia w jednym zdaniu – to, że „coś jest czymś” oraz że „już jest”. Wynika to z tego, że jesteśmy od dzieciństwa trenowani w działaniu ku czemuś. Wchodzimy w życie z poczuciem, że skoro „coś jest”, to my jako podmiot, jednostka możemy podjąć działania, aby „to mieć”, aby „tym być” oraz „to osiągnąć”. Jeśli jednak zostaniemy przy tym zdaniu chwilę dłużej, to zrozumiemy, że jeśli „obecność już jest”, to nie możemy jej w żaden sposób ćwiczyć czy osiągnąć. Ona po prostu JEST! I tego nic nie zmienia, tego nie da się zrobić, to JEST.

 

Kto szuka, żeby znaleźć, nie znajdzie.
Bo tego, co jest nieznane, co nowe (…) nie da się szukać.
To, co jest prawdziwie godne znalezienia, może znaleźć ten,
kto nie szuka, żeby znaleźć (…) Może znaleźć to tylko ten,
kto (…) sam jest szukaniem, stanem szukania, pasją szukania,
rozdzierająca tęsknotą szukającą.
/Edward Stachura „Fabula rasa”/

 

Warto jednak przyjrzeć się, jak czujemy się w sytuacji, kiedy nie musimy czegokolwiek robić, ponieważ to „już jest”. Co się w nas wtedy pojawia? Ku jakiemu działaniu kierujemy się? Czy wówczas nadal działamy, ale z celem „nie będę robił nic” czyli przyjmujemy, że to „nic” także jest naszym zadaniem?

Oczywiście trudno będąc ludźmi ;-),nie posługiwać się językiem opartym na dualiźmie (mieć – nie mieć, być – nie być). Jednak warto mieć świadomość, że mówiąc, że „coś ćwiczymy”, automatycznie zakładamy, że czegoś jeszcze nie potrafimy, że dopiero musimy coś osiągnąć, nauczyć się. Język determinuje nas bardzo mocno w kierunku mam – nie mam, jestem – nie jestem.

Tymczasem w zen wychodzimy z założenia, że nie ma niczego, co dopiero miałoby pojawić się czy zostać osiągnięte. Wszystko już JEST, tylko my nie zawsze mamy tak otwartą świadomość, aby nasza percepcja była tak bardzo szeroka, aby dostrzec, doświadczyć to JEST w pełni.
Na tym etapie rozważeń warto też podkreślić, że w zazen nie chodzi o to, że musimy porzucić myśli i iść w kierunku niemyślenia. Oznaczałoby to, że nadal jesteśmy w działaniu, tylko tym razem nie „ku czemuś”, ale „przeciwko czemuś”. Idea „niemyślenia” byłaby w tej sytuacji kolejną koncepcją, kolejnym wyobrażeniem o rzeczywistości, czyli naszym kolejnym „chceniem” na to, jak ma być.

– Co to znaczy chcieć?
– Chcieć to (…) najgorsza rzecz, jaką można chcieć. Chcieć, znaczy zawsze coś chcieć. Niekiedy prawie nic, ale to zawsze jest coś.
/E.Stachura/

Podczas w zazen ćwiczymy ucieleśnienie TEGO momentu, co oznacza, że możemy być obecni – a nawet bardzo obecni – nawet jak płyną myśli, pojawiają się kolejne obrazy. Myśli same w sobie nie są czymś złym, jeśli w ogóle ma jakikolwiek sens podział na dobre-złe 😉 Jednak przyzwolenie na przepływ myśli, zauważanie ich, nie jest jednoznaczne z postawą, którą zwykle powielamy z automatu, a mianowicie z „byciem swoimi myślami”.

Pozwolenie i przyjęcie tego, że myśli płyną przez nas nie oznacza, że utożsamiamy się z nimi! Co więcej, pozostanie w silnej obecności podczas przepływu myśli pozwala doświadczyć, że myśli to tylko zdarzenia mentalne, a nie my! W zazen nie chodzi o to, aby być przeciwko myślom, ale o to, aby być na tyle obecnym, aby dostrzec, kiedy machina myślenia rozkręca się. Pozwoli to nie dopuścić do tego, aby ze słowa utworzyło się zdanie, a ze zdania cała opowieść. Dzięki temu może być JEST.

– Pomiędzy rozwianiem sie jednej twojej myśli, a wychynięciem ze studni pamięci kolejnej twojej myśli – są w tym murze szczeliny, szpary, przerwy, luki, dziury. To trwa ułamki sekund, ale to wystarczy, by te ułamki sekund do czasu nie należały, są poza czasem. Podczas tych przerw jest z tobą kontakt. (…) Przez te szczeliny wnika w ciebie oczywistość …
/E.Stachura/

Pamiętajmy, że nie ćwiczymy zen po to, aby coś osiągnąć, ale po to, aby ucieleśnić to, co już jest, czyli: siedząc jesteśmy siedzeniem, idąc, jesteśmy krokiem. I to jest najtrudniejsze, bo w codziennym życiu zbyt rzadko jesteśmy w 100% obecni w działaniu. Zbyt dużą część życia spędzamy w swoich myślach i tylko przez nie doświadczamy rzeczywistości.

Krótko mówiąc: w zen nie chodzi o to, by osiągać obecność, ale aby nią BYĆ. Jak to więc zrobić? Zabrzmi przekornie, ale „wystarczy” nie uciekać z teraźniejszości w przeszłość poprzez wspomnienia albo w przyszłość poprzez plany. Wystarczy nie używać myślenia jako wehikułu do podróży w czasie. I jeszcze z innej strony: wystarczy po prostu BYĆ tym – co – dzieje się i pozwolić, aby życie „żyło się” poprzez nas, wyrażało poprzez nas. To może być całkiem miłe doświadczenie 😉

W tym podejściu w zen ćwiczymy teraźniejszość, ale nie w sensie, że „ją robimy”, czyli osiągamy, ale że „nią jesteśmy”. Po prostu przestajemy od niej uciekać. Myślenie, że musimy cokolwiek zrobić jest tylko komplikowaniem ćwiczenia, które jest bardzo bezpośrednie i można je zamknąć w stwierdzeniu: JEST! W miarę praktyki dostrzeżemy, że kiedy jesteśmy obecni i pozostajemy w jedności z TYM co jest, wtedy jesteśmy nie tylko przy TYM, ale też TYM. Wówczas w pełni ucieleśniamy to – co – jest. Tak naprawdę nie musimy podejmować żadnej decyzji, wyboru, wystarczy zostać dłużej przy tym – co – jest.

– (…) wolność jest wolnością od wyboru. To jest bardzo szokujące. Bo przecież nie co innego, jak właśnie wybór kojarzy się z wolnością.
/E.Stachura/

Co jednak zrobić, kiedy pojawią się podczas zazen trudne uczucia? Zostawmy je po prostu takimi jakie są. Nie oznacza to odcinania się – po prostu nie rozmyślajmy o tym, tylko odczuwajmy to, doświadczajmy. To wystarczy. Wtedy zobaczymy czy to przykre uczucie pochodzi z tu i teraz, czy wynika ze wspomnień i projekcji – zwykle nieuświadomionych przez nas. To ważny krok ku poznaniu siebie, a tak naprawdę – poznaniu mechanizmów, które tworzą to nasze „ja”. Dzięki tej wiedzy i doświadczeniu jak to działa, możemy uświadomić sobie i przebudzić się ku temu, że „nas nie ma”, tylko „my tworzymy się”.

Ćwiczenie obecności to nie ćwiczenie „lepiej – gorzej”, „chcę – nie chcę”. Pozwólmy żeby to wszystko, co i tak już jest, w końcu mogło być takie jakie chce być, a nie poukładane według naszych życzeń. Najprostszą drogą do tzw. „świętego spokoju” jest przebudzenie się i zobaczenie, że wiele rzeczy może być takimi jakie są i nic strasznego nie dzieje się. W takim ujęciu zazen nie jest postawą bierności, jest wysoką energetycznie postawą obecności – czystym JEST, czystą obecnością.

I na koniec: pamiętajmy, że nie ma alternatywy do TEGO momentu. Jest – jak – jest, a my jesteśmy TĄ obecnością i oddech po oddechu przeżywamy to – co – jest. Pozwólmy więc sobie na zmysłowe smakowanie życia – moment za momentem, bo życie JUŻ JEST 🙂

 

 

Cytaty pochodzą z książki Edwarda Stachury „Fabula rasa”, wydanej przez C&T, dostępnej TUTAJ

______________________________

Jeśli interesuje Was tradycja zen oraz pogłębianie treningu zen, polecamy lekturę najnowszej książce Alexandra Poraj-Żakieja „Wprowadzenie do ZEN. Historia – Praktyka – Współczesność” -> TUTAJ

 

 

 

9 komentarzy dla Czy obecność można osiągnąć?

  1. Grzegorz pisze:

    Witam,
    Z wielką ciekawością czytam Państwa blog a szczególnie wpisy Pana Alexandra. Przy okazji tego wpisu chciałbym dopytać o praktyczną stronę samego ćwiczenia, o jego intensywność w życiu codziennym. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że można „przetrenować” co pewnie może oznaczać pewne zaburzenia, może stany lękowe albo depresję, a może nadwrażliwość. Z drugiej strony spotykam się z zachętą do ciągłego powracania do TERAZ, do bycia TERAZ. Czy powracanie do TERAZ, praktycznie od momentu przebudzenia do momentu zaśnięcia, poprzez skupianie się na dźwiękach z otoczenia, na odczuciach, emocjach w ciele, czyli próba ciągłego ćwiczenia nie jest przesadą, nie jest już pewną paranoją? Zapewne chodzi tu o motywację do samego ćwiczenia, do ZEN a każdy ma różną. Sam aspekt nie kontynuowania myśli też jest ważny i kluczowy dla ćwiczenia. Niekontynuowanie rozumiane jako brak walki z myślami np poprzez ciągłe powracanie do skupiania się na dźwiękach z otoczenia czy oddechu ma w podstawie brak zgody na samą kontynuację, jest sprzeciwem. Jest walką?

    • Darek pisze:

      Na początku powracanie do teraźniejszości odczuwałem jako coś nie naturalnego. Spodziewałem się „efektów specjalnych” w nagrodę za obecność. Mistrz Chao-Chou mówi że praktyka jest przekraczaniem praktyki. Trudno jest mi intencjonalnie utrzymywać „codzienny umysł”, ponieważ on pojawia się spontanicznie i nie zawsze jestem go jakoś wyraźnie świadomy. Na ogół gdy chce być bardziej uważny to po prostu delektuje się chwilą obecną, trochę jak dziecko, bez ukrytych celów. Nie traktuje obecności jak roboty do wykonania. Ciekawy jestem opinii bardziej doświadczonych w zen.

    • Alexander Poraj Żakiej pisze:

      Miło nam, że zainteresował Cię blog. Jeśli chodzi o Twoje pytanie odnośnie ćwiczenia zen:
      podchodząc do treningu zen jak do kolejnego życiowego wyzwania, rzeczywiście łatwo będzie o przetrenowanie 😉 Jeśli natomiast podejmiemy ryzyko uznania, przyjęcia, dopuszczenia myśli, że nie ma absolutnie niczego do osiągnięcia, do zrobienia, do poprawienia, tylko wystarczy BYĆ, aby doświadczyć to, co JEST, wtedy zen wplecie się w naszą codzienności, stanie nią i żadna „kontuzja” nam nie grozi.
      Jak to zrobić? Można zacząć od przyjrzenia się DLACZEGO chcemy wracać do „teraz”, czyli jaka jest nasza motywacja do praktyki. To pozwoli uchwycić jakie aspekty nas i naszej codzienności najprawdopodobniej wykluczymy po drodze lub ku jakim będziemy lgnęli. Uświadomienie tego, pozwoli na odprężenie się i nie podchodzenie do zazen jak do czegoś, co wymaga wysiłku, spięcia się, ale jednocześnie wielu z nas pozbawi to aury egzotyczności, która bywa „lepem” do zen 😉
      Kolejna sprawa: nie chodzi o skupianie się na dźwiękach, odczuciach, emocjach itd – chodzi po prostu o zauważanie ich, bycie przy nich, ale nie oznacza to „skupiania się”. To istotna różnica, trudna do opisania, ale po pewnym czasie treningu zauważalna. Warto więc zaryzykować wejście w regularny trening zen choć na kilka tygodni i zobaczenie jak zmienia się nasze postrzeganie, percepcja dźwięków, obrazów, dotyku, wszystkiego wokół – być może po pewnym czasie ze „skupiania się” przejdziemy w „bycie przy”?
      Pytasz także czym jest nieskupianie się na myśleniu i jak słusznie zauważyłeś nie chodzi tutaj o „bycie przeciwko” myślom, tylko o zauważanie ich, bycie z nimi, przy nich, ale NIE bycie nimi. Chodzi o zauważenie słowa, które pojawia się, ale nie o wchodzenie w zdanie czy tworzenie opowieści. Można oczywiście zastanawiać się czy brak kontynuacji jest już sprzeciwem 😉 ale lepiej doświadczyć jak JEST niż o tym myśleć.

      • Grzegorz pisze:

        Bardzo dziękuję za odpowiedź. Faktycznie, kiedyś byłem mocno „skupiony” na dźwiękach, teraz jestem bardziej ich świadomy, tworzą pewne tło i nie pozwalają na zbyt duże „loty” mojego umysłu 🙂 A kwestia samej motywacji do bycia w TERAZ to szeroki temat ale pocieszam się jednym, że w życiu zawsze pojawia się coś, nawet ciężkie sytuacje, aby człowieka nakierować właśnie na bycie w TERAZ. Jakoś tak się dzieje

  2. Anna pisze:

    Ja mam wątpliwości odnośnie praktykowania zen przez osoby w depresji, szczególnie jeśli jest to depresja wieloletnia. Czy dla takiej osoby praktykowanie zen będzie bezpieczne? Czy nie nasili objawów choroby? Rzeczywistość depresyjna to przecież ciągły smutek, przygnębienie, apatia, beznadzieja. Bardzo trudno jest być w takiej rzeczywistości. Nie chce się być tu i teraz. Automatycznie ucieka się od takiej rzeczywistości. Więc jak praktykować zen w depresji? Chyba, że to się wyklucza.

    • Grzegorz pisze:

      Ja osobiście uważam, choć nie jestem znawcą zen, a wręcz przeciwnie bo dopiero „raczkuję” ale może pojawić się problem w momencie praktykowania zen przez osobę z depresją, czy głębszymi zaburzeniami bo zen zawsze prowadzi do „rozczarowania” a to może być dodatkowy impuls dla samej depresji. To nie są przyjemne uczucia, przynajmniej dla mnie. To co mi podoba się w zen to to że opiera się tylko i wyłącznie na faktach, nie ma tu miejsca na interpretacje, wiarę czy cokolwiek innego. Jednym z faktów jest to, że zawsze jest TERAZ. Można do tego dość w sposób logiczny, opierając się nawet na umyśle. Ale to jest zbyt mało. Dopiero dostrzeżenie, uświadomienie sobie że jest tylko TERAZ, nawet na ułamek sekundy jest uwalniające, ale tylko na chwilę 🙂 bo zaraz umysł buduje kontrę ….. jeżeli jest tylko TERAZ to nie ma przeszłości i przyszłości, czyli pojawia się brak 🙂 co powoduje lęk, rozczarowanie. Ale co ciekawe, pomimo tego rozczarowania coś się zmienia, dociera do świadomości to że ten „świat” pod tytułem przeszłość czy przyszłość jest tylko naszą projekcją, scenariuszem, bardziej lub mniej prawdopodobnym ale jednak tylko scenariuszem. Mogę to porównać do sytuacji kiedy dziecko uświadomi sobie, że nie ma świętego Mikołaja, po prostu tragedia, płacz, smutek, rozczarowanie. A depresja jest tylko sposobem organizowania się umysłu w TERAZ, zresztą potrzebna do prawidłowego funkcjonowania umysłu ale dlaczego ten proces zacina się, pogłębia i nie można wyjść z ciągłego bólu, lęku, apatii itd to nie mam pojęcia ……

    • Alexander Poraj Żakiej pisze:

      Oczywiście, wszelkie stany zaburzeń emocjonalnych, psychicznych, załamania nerwowe czy stany depresyjne mogą nasilać się podczas praktyki, nie tylko zen ale każdej formy medytacji. Dlatego tak ważna jest świadomość tych zagrożeń, kontakt z nauczycielem/mistrzem zen jeśli coś budzi nasze wątpliwości, a kiedy jest taka potrzeba także kontakt z dobrym terapeutą.

  3. TE1 pisze:

    Panie Alexandrze proszę mi wyjaśnić dlaczego w artykule dotyczącym „obecności” cytuje Pan autora, który jak słyszałem popełnił samobójstwo czyli tak naprawdę, poza słowami, nie akceptował tego co „po prostu JEST”
    Słowa, słowa – więcej nic potrafimy pięknie gadać – nie umiemy żyć.

    • Alexander Poraj Żakiej pisze:

      Niestety, nie tak mało osób o ponadprzeciętnej wrażliwości, szczególnie ze świata artystycznego, decyduje się na tak radykalny i dramatyczny krok jak Stachura.
      Jeśli prześledzimy historię, to było tak od zawsze. I nie nam, czyli tym którzy tutaj pozostają, ocenianie czy ktoś taki potrafił czy też nie żyć.

      Jak pokazuje doświadczenie za taką dramatyczną decyzją – czasami mniej, czasami bardziej świadomą, ale zawsze bardzo emocjonalną – stoją różne rzeczy: trudne dzieciństwo, traumatyczne przeżycia, rodzinne historie, brak kogoś kto w kluczowym momencie pokazałby, że można zostać przy tym co „po prostu JEST” odrobinę dłużej i wytrzymać to. Czasami też przyczyną są po prostu poważne choroby czy zaburzenia psychiczne.

      Polecam biografię Stachury, która pokazuje co i w jaki sposób może wpływać na nasze życie, na to jak ujawnia się nasz talent, jak organizujemy się w codzienności, w jak skomplikowany sposób formuje się nasza tożsamość oraz co może stać za decyzjami, które wydają się niektórym z nas niepokojące, nieprawdopodobne czy wręcz naganne.
      Jak byśmy nie oceniali takich osób, to było niesprawiedliwością nie przyznać im talentu do ubieranie w słowa, obrazy czy zapis nut, niezwykłości i zmienności życia oraz wszystkich – także tych trudnych – doświadczeń, które ze sobą niesie. Nie ma więc powodu, aby takie osoby wykluczać, piętnować czy surowo oceniać.

Skomentuj TE1 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *