Spojrzałem pewnego dnia na postać Bodhidharmy. Nie tak jak zawsze, to było inne spojrzenie, takie które wyzwoliło we mnie całą kaskadę myśli i uczuć, a w efekcie przeramowało moje postrzeganie części rzeczywistości. Jak to możliwe? Przecież patrzyłem już na tę twarz setki razy. I teraz, tak niespodziewanie, taki impuls? Ale skąd? Dlaczego?

 

Takie sytuacje nazywam Wyzwalaczami. Z pozoru błahe, codzienne, niezauważalne dla nikogo innego, ale jednak pociągają za sobą małe przebiegunowania, małe indywidualne końce świata. Zmieniają percepcję i perspektywę – na początku umysłu, w uczuciach bywa różnie, ale najczęściej efekt “pachnie” stratą, a akceptacja tego stanu przychodzi nam ciężko, mi także. Paleta barw emocji, które pojawiają się po Wyzwalaczu zależy od … No właśnie, nie wiem czego. Być może od wagi i siły przywiązania, które właśnie pryska, a może po prostu od sytuacji i naszego sposobu organizowania się w życiu.

Czy wcześniej, zanim ponownie zacząłem regularnie siedzieć pojawiały się? Nie pamiętam, może nie miałem do nich dostępu, a może siła tych emocji była zbyt mała? Z poziomu umysłu świadomego na pewno nie dostrzegałem tego, ponieważ zbyt mocne były moje przywiązania i nastawienie bardziej na “trzymanie rzeczywistości” niż “puszczanie”. Jednak po paru latach “siedzenia” intensywność tych emocji nie zgasła, chodź były okresy, kiedy były intensywniejsze.
Na początku byłem zdziwiony ich siłą – czasami niemal małego wodospadu. Wyzwalacze, poza tym, że wiążą się z intensywnymi emocjami, zmieniają także percepcję. Ta zmiana to jak “odpadanie” kawałków tożsamości. Czasem odpadanie, czasem “zmiękczanie”, czasem przerwanie – bywa różnie. Zdziwienie tą sytuacją jest o tyle duże, że taki impuls następuje zupełnie swobodnie, poza umysłem świadomym. Nie jest wymyślony, zaplanowany. Po prostu się zdarza. Nieoczekiwanie i niesie zmianę, jak ważną okazuje się najczęściej po czasie.

Czy to przyjemnie? A cóż to znaczy? Może pożyteczne? Być może. Z czasem zauważyłem, że Wyzwalacze mogą mieć w danej sytuacji intensywny smak, często bardzo różnych odczuć. To jak pożegnanie kogoś bliskiego nam, kto jedzie w daleką podróż. Trochę smutno, czasem bardziej, czasem mniej, ale jest odrobina nadziei na nowe spotkanie, które być może będzie podobnie zabarwione – radością i nieoczekiwanymi wydarzeniami.

Ale co z tą historią Pierwszego Patriarchy Zen (Bodhidharmy)? Wyzwalacze pojawiają się spontanicznie, albo na skutek pójścia za impulsem, czasami to jest myśl, czasami nie. Kiedy pewnego dnia zupełnie niespodziewanie dla mnie pojawiła się myśl o Bodhidharmie, poszedłem za impulsem i poszukałem jego obrazów. Jakie było moje zdziwienie, że wyraz jego twarzy wydał mi się gniewny, ale i zafrasowany. To był początek zmiany we mnie. Po prostu pewnego dnia to jedno, choć przecież nie pierwsze, spojrzenie poruszyło mnie znacznie głębiej niż dotychczas.

I w tym jednym momencie zdałem sobie sprawę, że uciekam przed całym swoim gniewem i złością z przeszłości. W bardzo wielu sytuacjach robię “dobrą minę do złej gry”. Poczułem, które miejsca ciała są odpowiedzialne za takie pójście wbrew sobie i … zdałem sobie sprawę, że jest to spory bagaż, że dzień za dniem “produkuję” uczucia, którym zaprzeczam.

Wizerunek dawnego Patriarchy nie tylko zwrócił moją uwagę, ale spowodował następny Wyzwalacz. Jeśli on może być zagniewany, zdenerwowany, to dlaczego ja nie? Dlaczego nie miałabym sobie na to pozwolić? Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że zbudowanie wizerunku “człowieka bez gniewu” idealnie pasowało do ścieżek rozwojowych, duchowych i innych “drabinek do nieba”. Wyglądało to jednak bardziej jakby się zatrzymał na pierwszym szczebelku i wyjął lornetkę, żeby spoglądać, jak wysoko już jestem. Co za pomyłka! Jakie rozczarowanie, ale i … ulga. Że już nie muszę …
Tak zaczęła się moja droga do wejścia w głębokie pokłady gniewu, który chowałem przed sobą. Byłem w tym wytrenowany wspaniale, na najwyższym możliwym poziomie, niemal olimpijskim. To była zabawa w chowanego, ale bardzo bolesna. Dzięki Ci wizerunku Bodhidharmy!

 

 

To było kwaśne doświadczenie. Bardzo! Niektóre efekty Wyzwalaczy wydają się przyjemniejsze, przynajmniej pozornie. Kiedyś podczas relaksu w kąpieli, w moim umyśle pojawiła się zupełnie spontanicznie myśl “NIE MA NIC DO OSIĄGNIĘCIA”. W tym przypadku wywołała ona falę radości i rozluźnienia w ciele. To nie była zwyczajna myśl.

Wyzwalacz zawsze trafia jak “grom z jasnego nieba” i wyzwala emocje, a później odpada … Jeśli go puścisz a nie stawiasz opór to ten kawałek Twojego ja staje się miększy, może odpadnie, a może na jakiś czas po prostu będzie mniej aktywny. Wyzwalacz NIE MA NIC DO OSIĄGNIĘCIA wywołał dawkę radość, takiej spontanicznej. Dlaczego? No cóż. Ciągła próba zasługiwania na coś poprzez osiągnięcia, zresztą tak popularna w naszych czasach stała się dla mnie ogromnym ciężarem, balastem. Próba sprostania jej pozbawiała mnie energii, szczególnie, że droga zawodowa jaką wtedy kroczyłem nie była zgodna z tym co w głębi chciałbym robić.

Tak więc po chwili ulgi pojawiło się wiele pytań. Jak to bywa zwykle w przypadku, kiedy coś tracisz. “Jak sobie teraz poradzę? Jak się zorganizuje? Czy znajdę energię do działania, kiedy tak naprawdę NIC NIE MUSZĘ? Może pojawi się jakieś “chcę”? Tylko gdzie ono jest?”

Cóż, odpadnięcie kawałka tożsamości z “osiągnięciami” dało dużą ulgę, ale nie jestem mnichem, pustelnikiem i jestem odpowiedzialny! No tak, to już spowodowało całą lawinę pytań i niepewności. Ale niepewność jest przyjemniejsza od lęku o coś. No i jest szansa, że zniknie, tak samo jak się pojawiła. Strach przed nie osiąganiem towarzyszył mi długo. I nadal jest, ale zupełnie mały, chyba nieistotny. Jak pisze Joko Beck: “poddanie się życiu sprawia, że znika taka potrzeba”. Czasami tak to odczuwam.

Mam wrażenie, że Wyzwalacze to pękanie tożsamości przez które wlewa się fala, która podmywa, a czasem całkiem zmywa, filary naszych przekonań, które ją tworzyły. Znika lepka substancja myśli, która mogłyby ją tak trwale spajać jak dotychczas. Czasami pękanie moich przekonań było bardzo trudne, zaskakujące i z dużym ładunkiem emocji. O niektórych nie jestem w stanie pisać. Może kiedyś?

Ostatni Wyzwalacz może być zaskakujący, a przez niektórych przyjęty z rozczarowaniem. Rozwój osobisty to popularny temat w dzisiejszych czasach. Chcemy przy sobie bardzo dużo majstrować, naprawiać, usprawniać, naśladować, przeramowywać. Nie podobamy się sobie tacy, jacy jesteśmy, chcielibyśmy, tak jak kolega na Facebooku, bo on to może, potrafi i w ogóle wszystko mu się układa.

Oczywiście rozwój osobisty był dla mnie przez lata WAŻNY, być może nawet rozwój duchowy, tylko co to w ogóle znaczy? Że mój Duch nagle poszerzy się, będzie lepszy, wyższy, szybszy, sprawniejszy, łagodniejszy, bardziej odpowiedzialny? OK, bardziej chodziło o rozwój i ten cały rozwój, jak się okazało, także strasznie mnie dusił. W jednym momencie uświadomiłem sobie, że tak naprawdę NIE MA NIC DO ROZWOJU, nie ma nic stałego, dlatego, NIE MA CZEGO ROZWIJAĆ. To wszystko oczywiście zupełnie poza świadomym myśleniem, planowaniem, działaniem – konstruktem. Fala wyzwolona, pokład zalany, rozbitkowie już za burtą, nie dla wszystkich wystarczy kół ratunkowych. Tym razem.

O Boże, o Bodhodharmo! Jaka ulga! Koniec z kursami “Jak zostać tamtym i owamtym”, już nie muszę się przeformatowywać, przerabiać, rekonfigurować, usprawniać, updejtować, korygować, ufffff………….Nic już nie muszę, a co więcej, jestem nieźle wkurzony na ten rozwój. Mam to gdzieś! Nie poznałem dokładnie samego siebie, to przepraszam bardzo CO JA MAM ROZWIJAĆ?

Złożenie tych dwóch kwestii przyniosło mi absolutną ulgę, skończyłem z rozwojem i z książkami. Założyłem skafander wysokociśnieniowy, wziąłem banana do ręki i suchą bułkę na drogę i zszedłem pod powierzchnię własnego JA. NAJPIERW CHCĘ SPRAWDZIĆ co tam naprawdę JEST? W tej piwnicy …

Ale co te wszystkie WYZWALACZE mają wspólnego z ZEN? Chyba najbardziej to, że zaczęły mi się masowo przytrafić w trakcie intensywniejszego treningu. No i to, że w sposób bezpośredni dotyczą JA, które może nie rozpada się jak “z poradnika” Jana Taulera:

“Niech runie na ciebie wieża z wszystkimi dzwonami, niech się zwalą na ciebie wszyscy diabli z całego piekła, niebo i ziemia ze wszystkimi stworzeniami! “

Doświadczam tego bardziej jak upadek szklanki z gorącą herbatą ze stołu. Zaskoczenie, trochę hałasu, można się poparzyć. Po prostu zdarzenie, z tą różnicą , że jednak tym razem ślady na podłodze zostają już na zawsze …

 

______________________

ZENobiusz jest postacią fikcyjną podobnie, jak 7,5 miliarda pozostałych istot na tej planecie. Zapytany w jednym ze swoich dialogów wewnętrznych “Co mu dało ZEN?”, odpowiedział: “Same cudowności i wspaniałości”. Zanim zaczął ćwiczenie,  w momencie upadku łamał nos, bo trzymał ręce w kieszeniach. Po kilku latach,  ręce trzyma swobodnie, pomagają mu złapać równowagę, czuwają także przy trudniejszych sytuacjach. Czy to znaczy, że już nie upada? Oj, nie, może rzadziej i kontuzje są mniejsze, ale nadal często się potyka. Jednak jak upadnie, łatwiej mu się wstaje i nie żyje nadzieją, że nie zdarzy mu się to ponownie …

2 komentarzy dla Wyzwalacze, czyli moje małe końce świata

  1. Ania pisze:

    Kto jest autorem tego tekstu?

    • Agnieszka Bonar- Sadulska pisze:

      Aniu, autorem jest nasz Gość, który pisze o sobie:
      ZENobiusz jest postacią fikcyjną podobnie, jak 7,5 miliarda pozostałych istot na tej planecie. Zapytany w jednym ze swoich dialogów wewnętrznych “Co mu dało ZEN?”, odpowiedział: “Same cudowności i wspaniałości”. Zanim zaczął ćwiczenie, w momencie upadku łamał nos, bo trzymał ręce w kieszeniach. Po kilku latach, ręce trzyma swobodnie, pomagają mu złapać równowagę, czuwają także przy trudniejszych sytuacjach. Czy to znaczy, że już nie upada? Oj, nie, może rzadziej i kontuzje są mniejsze, ale nadal często się potyka. Jednak jak upadnie, łatwiej mu się wstaje i nie żyje nadzieją, że nie zdarzy mu się to ponownie …

      Pozdrawiamy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *