Podczas każdego codziennego zazen, a szczególnie podczas dłuższego siedzenia jak np. podczas sesshin, u wielu z nas pojawiają się różne – nie zawsze miłe i łatwe do przyjęcia – uczucia i emocje. Bywają bardzo silne, ale prawie nigdy nie wynikają z tego, co dzieje się w tym właśnie momencie podczas siedzenia na poduszce. Są zwykle związane ze wspomnieniami, wyobrażeniami lub zapomnianymi doświadczeniami z wczesnego dzieciństwa. Mimo to ich wpływ na nas bywa niezwykle silny.

 

Myśli powstają, myśli znikają;
nie próbujcie ich odcinać.
Niech spontanicznie płyną –
czy coś kiedyś powstało i nie zaniknęło?
/Foyan Qingyuan/

 

W ostatnim wpisie wspominałem o słowach Buddy, który po przebudzeniu miał powiedzieć, że nie istnieje nic, co istniałoby samo z siebie. Wgląd pokazuje bowiem, że wszystko – absolutnie wszystko! – jest współzależne, to znaczy, że nie istnieje nic jednostkowego, nic co byłoby trwałe i niezmienne. Wszystko jest efektem współzależności wszystkiego z wszystkim!

Zwykle obrazuję to przykładem lodu, który doskonale oddaje tę współzależność: lód nie różni się niczym od wody, jest tylko jej inną postacią w zależności od warunków środowiska. Podobnie para wodna – nie jest ona czymś, co możemy „zobaczyć” równocześnie z wodą, ona z niej powstaje w odpowiednich warunkach. I lód, i para woda nie są „czymś”, ale są przejawem rzeczywistości – w tej konkretnej temperaturze.

Takie podejście do rzeczywistości, a mianowicie ze świadomością, że nie ma nic trwałego i niezmiennego, jest na Zachodzie zbyt rzadkie i bardzo mocno implikuje nasze zachowanie. Zawsze, kiedy pytamy „co to jest?”, automatycznie sugerujemy już odpowiedź, czyli że jest coś konkretnego. Inaczej patrzylibyśmy na życie, gdyby nasze postrzeganie rzeczywistości osadzało się na pytaniu „jak dochodzi do tego czegoś? jak to się tworzy?”. Wtedy nie sugerowalibyśmy, że to „coś” jest stałe. Pytając „jak dochodzi do … ?”, automatycznie otwieramy się na pewien proces kreowania, tworzenia, a jednocześnie transformacji – tutaj nie ma mowy o trwałości i niezmienności!

Szczególnie interesująco to brzmi, kiedy pada pytanie „jak dochodzi do tego, że jestem?”, zamiast standardowego „kim jestem?”. Inaczej żyjemy, inaczej organizujemy się w codzienności jeśli towarzyszy nam refleksja „jak dochodzi do tego, że powstaje poczucie tożsamości?” niż pytanie „czym jest tożsamość?”.

Widać więc wyraźnie, że gdybyśmy tylko inaczej zadawali pytania, moglibyśmy dojść do ciekawych odpowiedzi, a pewne rzeczy mogłyby otworzyć się przed nami na jeszcze inne sposoby. Na przykład podczas konfliktu nie pytalibyśmy „kto zawinił? kto zrobił źle?”, tylko pytanie brzmiałoby „jak doszło do tego?”. Niestety nawykowo szukamy, wciąż i wciąż, „czegoś” i w naszym sposobie myślenia – nie tylko jako jednostek, ale także jako społeczności – w zależności od epoki historycznej dominował dany typ odpowiedzi.

***

Współcześnie, kiedy fizyka, szczególnie kwantowa, oraz neuronauki wywróciły nasze pojmowanie świata niemal do góry nogami widzimy coraz wyraźniej, że nie można dawać i oczekiwać już takich konkretnych odpowiedzi. Efektem tego jest odchodzenie od pewnych idei, pojęcia Boga osobowego. Coraz częściej tzw. autorytety przyznają „nie wiemy, nie ma jednoznacznych wyników badań”.

Wielu z nas czuje się w tym niepewnie. Być może dlatego też wiele nurtów społeczno-politycznych radykalizuje się coraz bardziej. Niektórzy chcą powrotu do starych dogmatów, bo to nas po prostu stabilizuje, daje poczucie bezpieczeństwa. Ta potrzeba czucia się pewnym i bezpiecznym jest tak ogromna, że nie zauważamy, że nasze opinie czy poglądy są sprzeczne z innymi. Nie zastanawia, nie zaciekawia nas nawet ta różnica, nie skłania do stawiania pytań „czy naprawdę moja racja jest najprawdziwsza? jak to wygląda z innego punktu widzenia?”. Rodzi to oczywiście konflikty, ale z lęku przed zmierzeniem się ze stwierdzeniem „nie wiem”, nie patrzymy na te konsekwencje – i jako konkretne tożsamości, i jako społeczności.

Ze strachu przed niepewnością zaczynamy nawet bać się stawiać pewne pytania i nie jesteśmy gotowi usłyszeć odpowiedzi. Krótko mówiąc: nie jesteśmy przygotowani na życie ze świadomością „ja tak naprawdę nie wiem”.
Tymczasem można dostrzec, że w kulturze i duchowości Wschodu i Zachodu coraz wyraźniej zarysowuje się nurt otwartości na stwierdzenie „nie wiem”. Warto tutaj podkreślić, że przyjęcie takiej odpowiedzi nie oznacza, że nie możemy nadal badać świata, rzeczywistości, siebie, że nie ma już sensu opisywanie różnych procesów. Nadal możemy tak działać, nie oznacza to jednak, że oddalimy w ten sposób odpowiedź „nie wiem”. Mimo setek badań, eksperymentów, nowych teorii i hipotez, nadal będziemy mogli powiedzieć „nie wiem”.

Patrząc z tej perspektywy nie możemy powiedzieć, że zen jest filozofią, tak jak postrzega się to często na Zachodzie. Zen nie jest ani religią, ani filozofią. Jest to raczej pewna postawa, trening, wskazówka, ale nie jest to zrozumienie, pogląd czy rodzaj prawdy „jak jest naprawdę”. Ważne, aby nie mylić wglądu z rozumieniem rzeczywistości. To dwie różne rzeczy!

Nawet, kiedy używam słowa „jedność”, to jest to tylko słowna wskazówka, ale nie definicja tego, co doświadczamy jako wglądu. Żadne słowo nie jest w stanie opisać tego doświadczenia, oddać sedna. Można starać się je przybliżyć, ale i tak wymyka się opisom. Próbując je zamknąć w jakiś ramach, jak np. w słowie „jedność”, musimy mieć świadomość, że definiowanie czegokolwiek jest jak stawianie granic, a więc automatycznie mamy tutaj wykluczanie. Mówiąc więc o Jedności jako efekcie wglądu byłoby to wielkim nieporozumieniem.

***

Popatrzmy teraz jak się to wiąże z treningiem zen. Przyjmijmy, że być może świadomość sama w sobie jest czymś otwartym, nieograniczonym, że tutaj nie ma ani czasu, ani przestrzeni, ale być może ma ona różne aspekty czy właściwości. Jedną z nich mogłaby być umiejętność ograniczania się, czyli istnienia świadomości w dwóch stanach: otwartości i skurczu, ale to wszystko jest nadal zdolnością jednej, jedynej świadomości. Z tej perspektywy to, co nazywamy jaźnią, naszym „ja”, naszą tożsamością, jest pewną umiejętnością świadomości do przejawiania się w takiej właśnie formie. Być może poprzez umiejętność pozostawania przy czymś dłużej, w sensie „ja tym jestem”, ta Jedność tworzy i sugeruje stałość i odrębność, ale wcale nie musi tak być zawsze.

Dokładnie pokazuje to przykład z wodą i jej stanami skupienia: raz może być woda, raz lód, a raz para wodna; raz możemy być otwartą świadomością, a raz poczuciem konkretnej tożsamości – wszystko „w zależności od”. Czyli przy pewnych warunkach świadomość tworzy jaźń, czyli zamknięte poczucie „ja jestem”, a przy pewnych warunkach jest na odwrót – jest tylko Obecność, Jedność, To.

Jaźń jest więc tutaj wynikiem treningu, a nie że zawsze była właśnie taka, jak teraz i że zawsze taka będzie. Widać to wyraźnie w nauce: kiedyś uważano, że jesteśmy tabula rasa, dopiero uczymy się wszystkiego, kładziono więc olbrzymi nacisk na wychowanie, niemal na tresurę. Potem przyszedł zachwyt genetyką, uważano, że geny determinują wszystko. Teraz, dzięki kolejnym badaniom, wiemy, że geny są plastyczne i mogą się aktywować nawet w zależności od emocji i sytuacji (epigenetyka). Wykazano, że tylko 2% genów koduje nasze białka, czyli „tworzy” nas, a reszta to tajemnica. Być może tutaj skrywa się to, co wpływa na naszą tożsamość, która ulega transformacji do końca życia. Nie sposób nie przyznać, że wszystko jest płynne i „w zależności od”. Takie spojrzenie może wiele zmienić także w naszym podejściu do treningu zen.

Jeśli przyjmiemy, że pewne przeżycia powodują, że świadomość się kurczy lub otwiera, to widzimy, że pewnego rodzaju uczucia, które pojawiają się, mogą nas ranić tak bardzo, że nie chcemy ich przyjąć i wtedy kurczymy się. Wynika to z tego, że skurcz jest jedyną możliwością obrony, zamknięcie się w tożsamości. Według moim obserwacji najsilniejszym „skurczem” tożsamości jest nienawiść, czyli stan kiedy najsilniej bronimy się i wykluczamy to, co uznamy za zagrożenie.

Nawiązując do słowa „nienawiść”, wykluczamy to czego „nie chcemy widzieć”. Oczywiście w rzeczywistości to coś (lub ktoś) i tak jest blisko nas, ale nasza świadomość w geście obrony tak bardzo zamyka się, że wypiera to coś (kogoś) ze świadomości. W stanie nienawiści jestem tak bardzo skurczony, że nie daję prawa do egzystowania nikomu i niczemu poza mną i poza tym co mnie wspiera, chroni. Tylko, że to czego nienawidzimy nadal jest, tylko na zewnątrz. To bardzo silny i jednocześnie ciekawy stan, ponieważ analizując go dochodzimy do tego, że kiedy nienawidzimy pewnych rzeczy lub osób, to zabieramy im rację bytu, ponieważ – i to jest bardzo ważne! – przy nich nie możemy istnieć, a przynajmniej takie mamy uczucie. Z poziomu intelektu wyszukujemy więc powody do takich uczuć i nie przyjmujemy obiektywnej prawdy. Wtedy liczy się tylko to, że przy tej osobie czy rzeczy, czujemy, że nas nie ma, wykluczamy więc ją i wtedy jesteśmy. Takie silne emocje, pod które często dobieramy sobie różne fakty z otoczenia, pochodzą zwykle z wczesnego dzieciństwa. Oczywiście takie sytuacje czy stany zdarzają się każdemu z nas i jest to naturalne od czasu do czasu, ale jeśli staje się normą w naszych relacjach albo jeśli trwa dłużej i widać coraz wyraźniej, że nie ma związku z tym, co tu i teraz, to stwarza poważne problemy.

Musimy mieć świadomość, że tak naprawdę nie jesteśmy w stanie niczego z bytu, czyli ze świadomości, wykluczyć. Jest tylko Jedność, a nasze próby wyłączenia czegoś z niej mogą skutkować dysocjacją, wyparciem – w najłagodniejszych przypadkach, a w poważniejszych, dłużej trwających histerią, zmianami osobowości typu borderline czy nawet chorobami jak schizofrenia.

***

Przyjrzyjmy się teraz pewnej kategoryzacji uczuć: mówimy, że jedne uczucia są przyjemne, a inne z kolei nieprzyjemne. W języku polskim, tak jak i w niemieckim, jest to bardzo dobrze oddane przez same słowa: przyjemne czyli przyjęte, nieprzyjemne czyli to, którego nie jesteśmy w stanie przyjąć. Jeśli mój wewnętrzny system, który ukształtował się już w dzieciństwie, uważa, że pewne przeżycie jest nie do przyjęcia ze względu na zagrożenie, to nie będę chciał go przyjąć, zostawię na zewnątrz. I w tym aspekcie moja świadomość będzie zawężała się, broniła przed nimi, ale one nadal będą, tylko nasza postawa będzie ciągle obronna.

Przypomina to budowanie zamku, który z jednej strony jest warownią, z drugiej piękną budowlą zapraszającą do środka. Oczywiście wpuszczamy do niego przez zwodzony most tylko tych, z którymi nam „po drodze”, czyli tych którzy nie aktywują w nas mechanizmów obronnych. Dla tych osób mamy część zamku do zwiedzania lub nawet zamieszkania. Innych, czyli tych których traktujemy jak zagrożenie, którzy wywołują w nas trudne emocje, będące nie do przyjęcia, oczywiście wykluczamy z dworu. I to dla nich jest warownia, lochy i w końcu wygnanie z zamku. Zdarza się i tak, że najpierw kogoś zapraszamy, gościmy, a potem wtrącamy do lochu czy wyrzucamy poza mury obronne. Wszystko po to, aby nie widzieć go, bo nienawiść tak się realizuje. Samo życie.

I tutaj pora wejść z czymś, co nas jako jednostki bardzo określa, z czym silnie – i często z dumą – identyfikujemy się, a mianowicie „nasz charakter”. Najprościej mówiąc jest to efekt działania mechanizmu obronnego kształtującego się już od dzieciństwa. Opiera się on na dbaniu o to, aby utrzymać nieprzyjemne rzeczy „na zewnątrz”. Czasami jest tak niezwykle silny i aktywny, działający bez zarzut, zawsze z taką samą siłą, że mówimy o takiej osobie „on to ma silny charakter”. I na nieszczęście traktujemy to jako zaletę. Tymczasem ten silny charakter jest tylko osobistym manewrem obronnym. Im silniejszy, tym bardziej sugeruje, że mechanizmy obronne są w stanie pełnej gotowości prawie zawsze. Po grecku „charakter” oznacza „pieczęć”, czyli zapieczętowaliśmy się w pewnym stanie świadomości i jesteśmy teraz dumni ze swojego „silnego charakteru”. Nie dostrzegamy, że jeśli zawsze robimy to samo, zawsze tak samo reagujemy, to nie jest to dobra jakość działania w stosunku do zmian w życiu, a zmiany są przecież jego podstawą. Rozumiany w ten sposób silny charakter niejako blokuje przepływ życia i naraża nas na cierpienie, które znowu lokujemy na zewnątrz, a nie w sobie.

***

Wracając do zazen w kontekście tworzenia się tożsamości, przypomnijmy sobie kolejny motyw wglądu Buddy, który powiedział nie tylko, że nie ma ani „ja”, ani „mojego”, ani „dla mnie”, ale nie ma żadnego stałego podmiotu. Wypowiedział także bardzo ważne słowa: „cudownie, wszyscy TYM są”. Oznacza to, że jest tylko JEST. Tutaj nie chodzi o doświadczenie „ja się przebudziłem, to mój wgląd, to mi coś zmienia”. Tutaj nie pojawia się jakaś osobista satysfakcja z doświadczenia wgląd, bo tego nie robi „ktoś”. To się dzieje. I to także tłumaczy dlaczego po przebudzeniu tak trudno o nim mówić. Przecież to „tylko” doświadczenie, że wszystko JEST.

Wspomniane słowa Buddy pokazują wyraźnie, że w praktyce nie chodzi o odkrywanie jakości swojego życia, ale o odkrycie, że „wszystko TYM jest, wszyscy TYM są”, czyli … „wszystko jest wszystkim” – tu, teraz, moment za momentem, wciąż na świeżo. Po prostu: JEST.

Przebudzenie jako moment 100% bezbronności i wrażliwości, dzieje się zawsze wtedy, kiedy nie ma „ja”, które miałoby się przed czymś bronić, czyli wówczas kiedy nie ma aktywnych mechanizmów obronnych. Jednocześnie, przecież to poczucie „ja” jest obroną przed tym, czego nie jesteśmy w stanie przyjąć. Przebudzenie jest więc przyjęciem wszystkiego takim-jakie-jest i nie ma nic wspólnego z akceptacją, o którą tak walczymy czy którą tak się szczycimy na ścieżkach rozwoju osobistego. W momencie wglądu nie ma kogoś, kto by akceptował, ani kogoś, kto by odrzucał cokolwiek i nie ma też nic do akceptowania. Jest tylko Jedność, czyli JEST.

 

Kiedy już osiągniesz zen, wtedy obserwując
wszystko na świecie i poza nim,
okaże się, że nie zaszła żadna zmiana:
będziesz przenikał swym postrzeganiem wszystko od góry do dołu.
/Yuanwu Keqin/

 

_____________

Wszystkich zainteresowanych wejściem na ścieżkę praktyki zen, poznaniem kontekstu historycznego zen, doświadczeniem zazen oraz tym jak przenika naszą codzienność, zapraszamy na Kurs WPROWADZENIE DO ZEN, który już we wrześniu w okolicach Warszawy poprowadzi Alexander Poraj-Żakiej. Szczegóły -> TUTAJ

 

Jeśli interesuje Was tradycja zen oraz pogłębianie treningu zen, polecamy lekturę najnowszej książce Alexandra Poraj-Żakieja „Wprowadzenie do ZEN. Historia – Praktyka – Współczesność” -> TUTAJ

Inne tytuły z nurtu ZEN znajdziecie TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *