Sporo lat mojego dotychczasowego życia można podsumować na wiele różnych sposobów, ale stanowczo nie pasuje do nich określenie „świadomość“. Gonitwa, automat, walenie głową w mur, znieczulenie, brak kompasu. „Osiągnę jeszcze tylko te dwie rzeczy i będę szczęśliwy. OK, jeszcze tylko jedna. Jutro, za tydzień, za rok, za pięć lat. Wbiegnę tylko na tą górę, na szczycie jest taki piękny widok. Tam na tej rajskiej wyspie będzie mi kiedyś tak błogo i szczęśliwie. Jak ukończę te zawody, to tyle osiągnę i tyle we mnie się zmieni“. Wszędzie, byle nie tu. Zawsze, byle nie teraz.

 

Właściwie każdy wiersz mógłby mieć tytuł „Chwila”.

W. Szymborska

Ten „kierunek na uważność“ ciągle jednak był we mnie, odzywał i przejawiał się na wiele sposobów. Potrzeba duchowości, rozumiana jako potrzeba przeżycia czegoś więcej niż to co materialne dookoła była ze mną odkąd pamiętam. Jakiś wiersz Stachury śpiewany przy ognisku, zachwyt nad górą, stokiem, jeziorem, zachodem słońca, drzewem.

Kilka lat temu zaczęły trafiać w moje ręce pierwsze proste książki o czym może być „tu i teraz“. Pierwsze spotkania z osobami, które pokazywały trochę inne spojrzenie na rzeczywistość. Niby obce, jednocześnie bardzo mi bliskie spojrzenie. Wydarzenia w moim życiu, do których na różne sposoby doprowadzałem, dały mi dobrą podstawę do zmiany mojej perspektywy. Nie ma przeszłości i przyszłości? Istnieje tylko teraźniejszość? Tylko w niej jest życie? Co z tego wynika dla mnie? Jak to sprawdzić?

Jest jedna metoda. Subiektywna. Zacząłem poszukiwania i systematyczność w różnego rodzaju praktyce (od MBSR do „zwykłego“ zen). Jestem zresztą przeciwnikiem różnicowania uważności jako takiej. Dla mnie w swojej prostocie istnieje tylko jedna „praktyka“ jakkolwiek ją nazwiemy. Mało ważne wydaje mi się jaką wybierzesz drogę jeżeli doprowadzi Cię ona do tego samego. Możesz być np. prezesem korporacji, który reaguje alergicznie na słowo „medytacja“, ale który dzięki praktyce jednego z popularnych korporacyjnych programów mindfulness zmieni swoje spojrzenie na otoczenie i np. zwiększy swoje współczucie. Rodzaj praktyki jest dla mnie bez znaczenia. Każde sformalizowanie jest już dla mnie niepotrzebną etykietą. Co więcej – ryzykujemy zmianą praktyki w ideologię a jedność w kolejny dualizm. Dobry zen – zły mindfulness? Dobra świeckość – zła kontemplacja religijna? Zupełnie bez sensu.

Natomiast wydaje mi się, że bez względu na rodzaj praktyki bardzo istotna jest szeroko rozumiana motywacja do jej podjęcia. Jeżeli będę wprowadzał do swojej firmy praktyki „uważności“ po to, aby być skuteczniejszym; w swoim domu po to aby być spokojniejszym; na zawodach by być szybszym, czy traktował praktykę w jakikolwiek narzędziowy sposób – wtedy nie możemy mówić o uważności, przynajmniej w moim rozumieniu. Bardziej o zwykłej koncentracji uwagi. Palijska manasikāra to nie uważność. Praktyka uważności (w każdym rozumieniu, także współczesnych nurtów mindfulness) absolutnie musi zawierać w sobie element etyczny, pozaegocentryczny i altruistyczny. Inspirująca dyskusja na ten temat odbyła się m.in. w 2009 roku podczas Mind and Life institute w Dharamsali (pisał o niej Matthieu Ricard). Dotyczyła ona tzw. „paradoksu snajpera“ – medytujący będący w czystej świadomości i zrozumieniu fundamentalnej natury umysłu, niezmienionej przez konstrukcje mentalne, nie będzie w stanie pociągnąć za spust i kogoś zabić. Ten rodzaj świadomości jest niejako spontanicznie nasycony bezwarunkowym altruizmem i współczuciem. Taki stan jest wynikiem osiągnięcia wewnętrznej wolności i nie należy go mylić ze zwykłą bierną uwagą.

Kolejna ważna rzecz związana z powyższym którą zrozumiałem to fakt, że uważność nie jest i nigdy nie będzie cudownym lekarstwem. Oczywiście – wiele badań naukowych pokazuje, że ma sporo mierzalnych i pozytywnych efektów. Warto jednak pamiętać, że to tylko (i aż) skutki uboczne. Nie zmienia to faktu, że nurty psychoterapii opartej na uważności, lub zawierające w sobie elementy uważności (MBCT, MBSR, ACT i inne) mają wielokrotnie potwierdzoną skuteczność w leczeniu wielu zaburzeń i problemów. Uważność ma np. kolosalne znaczenie w kontekście zaburzeń lękowych czy depresji. Jest wielkim wsparciem przy zaburzeniach fizjologicznych czy bólowych.

Zgłębiając korzenie wschodniej uważności łatwo zauważyć wspólne podłoże z niektórymi współczesnymi nurtami zachodniej psychologii (np. poznawczej). Co ciekawe – naszej zachodniej nauce dojście do podobnych wniosków zajęło grubo ponad dwa tysiące lat więcej. Nie traktujmy uważności i współczucia jako czegoś elitarnego skoro są one absolutną podstawą naszego człowieczeństwa i niosą ze sobą tyle dobra. Nie przekonuje mnie wizja mistrza zen wyganiającego kogoś psychicznie zaburzonego z klasztoru, tak jak nie przekonuje mnie obraz księdza wyganiającego modlących się żebraków z kościoła.

W mojej opinii dużym wkładem Jona Kabat-Zinna i wielu innych zachodnich badaczy uważności i twórców metod na niej opartych jest dalsza sekularyzacja uważności. Oczywiście można sarkać na spłycone podejście do kontemplatywnych nauk czy tzw. McMindfulness, ale w zasadzie – co w tym złego? Co złego w praktykach, skoro są skuteczne i przekonywujące dla często sceptycznie nastawionego mieszkańca zachodu? Nie widzę nic złego jest w tym, że uważność powoli trafia w tzw. mainstream. Ponad 14% Amerykanów medytowało przynajmniej raz w ciągu ostatniego roku. Nie wydaje mi się żeby mogło to przynieść komukolwiek coś złego. Popularne kursy, książki czy aplikacje pełnią według mnie bardzo pożyteczną rolę. Wskazują kierunek, nie każdy będzie chciał w tą stronę pójść, wielu nie ma w sobie gotowości. Nie każdy potrafi wyjść ze swojej egocentrycznej perspektywy. Wiele osób jednak odnajdzie tam swój skarb, który będzie dalej pielęgnować.

Dziś już wiem, że praktyka pomaga mi odzyskać mój dawno zgubiony kompas. Nie na stałe. Kompas pokazuje tylko to co jest w danej chwili. Nie da się mieć go ciągle przed oczami, ale można wiedzieć jak po niego sięgnąć. Moja praktyka uważności (w swojej banalnej prostocie) jest przede wszystkim próbą uświadomienia sobie każdego mojego „tu i teraz“, czyli każdej kolejnej chwili w każdym oddechu. I świadomym jej przeżyciem. Każdy świadomy oddech ma dla mnie ogromną wartość. Nieważne, czy to jeden świadomy oddech pomiędzy myślą a decyzją w trakcie biznesowego spotkania. Jeden oddech między bólem i reakcją na trudnym treningu. Jeden oddech dający tlen zmęczonym mięśniom na 225 kilometrze zawodów. Jeden oddech przed jego wstrzymaniem, by zanurzyć się pod wodą. To także oddech na zajęciach w szkole. Oddech w trakcie zazen. To uważna relacja z drugim człowiekiem.

Uważność w takim rozumieniu jest dla mnie absolutną podstawą, kwintesencją i esencją życia. Bez niej nie istnieją żadne głębsze relacje, nie może istnieć bliskość, nie istnieje miłość. W jednej ze scen doskonałego filmu „Touch Me Not“ pewien bohater wypowiada dwa proste słowa: „widzę Cię“, które zawierają w sobie moją kwintesencję uważności, a jednocześnie intymność najpiękniejszego wyznania miłości.

 

________________

Marcin Nowacki – prawnik oraz psycholog z wykształcenia. Doświadczony menedżer. Coach, członek ACBS. W trakcie studiów podyplomowych z  uważności (MBCT). Praktykuje uważność w wielu formach od wielu lat. Prywatnie triathlonista, maratończyk, fan snowboardu.

www.marcinnowacki.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *