Stwierdzenie, że zazen jest praktyką cielesną może u niektórych osób wywołać spore zaskoczenie: „Jak to? Skoro zen jest ścieżką duchową, to gdzie tutaj miejsce dla ciała, chodzi przecież o doskonalenie ducha, o jego trening?”.

 

Tylko w teraźniejszości istniejemy.

Tylko tu i teraz możemy doświadczać naszego ciała,

poruszeń serca i głębokiego zachwytu nad tym, co się właśnie zdarza.

/Joanna Wrześniowska/

Faktem jest, że życia, a więc każdego zdarzenia, które staje się naszym udziałem, doświadczamy poprzez ciało. Poprzez zmysły (wzrok, słuch, dotyk, smak, węch) odbieramy to, co przychodzi do nas z zewnątrz, a poprzez interoreceptory rejestrujemy to, co dzieje się wewnątrz naszych ciał (narządy wewnętrzne, ścięgna, mięśnie). Całość tych sygnałów, przetworzona przez układ nerwowy, składa się na nasz indywidualny obraz rzeczywistości.

Nie powinno więc być zaskoczeniem, że również praktyka zen jest mocno osadzona w ciele. Choć chyba lepiej byłoby napisać „powinna być osadzona”. Niestety zbyt często wstępując na ścieżkę rozwoju duchowego albo zostajemy w głowie i przeżywamy doświadczenia duchowe poprzez intelekt, tworząc kolejne koncepty albo odcinamy się od ciała i zamrażamy deklarując, że „nie mam żadnych myśli, w końcu jest pustka”. Czasami jednocześnie ma miejsce i jedno, i drugie.

Trudno byłoby znaleźć osobę, której nie jest lub nie było na wcześniejszym etapie praktyki trudno pozostać „przy ciele”, przy tym co się w nim pojawia, jakie odczucia przychodzą i jakie idą za tym emocje. A jednocześnie, rozumiejąc mechanizmy wyparcia oraz działanie pamięci somatycznej, wiedząc czym jest zjawisko dysocjacji, nie powinno to budzić zaskoczenia. Podczas praktyki medytacji nikogo z nas nie omija aktywacja różnego typu mechanizmów obronnych.

Osadzenie w ciele podczas zazen zaczyna się już od tak podstawowych rzeczy jak prawidłowa postawa podczas siedzenia na poduszce, czyli: siedzimy wyprostowani, mamy trzy punkty podparcia z matą, układ dłoni w mudrę nie powoduje napięcia w ramionach i plecach, dbamy o zminimalizowanie napięcia w szyi i szczęce. To ważne, aby od początku dobrze osadzić się w siedzeniu. Dzięki temu ból pleców, nóg czy bioder nie będzie nas odciągał od praktyki. Będziemy nam łatwiej „po prostu być”. Łatwiej z poziomu fizycznego, bowiem myśli, emocje i tak będą domagały się uwagi.

Jak widać, czy nam się to podoba czy też nie, jako istoty cielesne wszystkiego w życiu doświadczamy poprzez ciało. Dopiero potem pojawiają się nazwy, oceny, interpretacje, a to za sprawą umysłu. Rzadko zdajemy sobie sprawę, że także doświadczenia duchowe, wgląd, przebudzenie są odbierane przez nasz układ nerwowy, a następnie opisywane, oceniane, interpretowane poprzez nasz umysł. Doświadczenie wglądu, do którego tak wielu z nas goni, po prostu JEST, wydarza się, a to, co dzieje się z nami – jako konkretnymi tożsamościami – potem, to już zabawa naszego umysłu.

Skoro to wszystko jest tak silnie ze sobą powiązane, skoro jest w naturalnej interakcji ciało-umysł-duch, to dlaczego tak wielu z nas odcina się od ciała? Dlaczego łatwiej nam myśleć, że „mam ciało”, niż że „jestem ciałem”? To proste: ciało konfrontuje nas bezpośrednio z wszystkim, czego doświadczamy i czego kiedykolwiek doświadczyliśmy. I to niekoniecznie musi być miłe doświadczenie. Dlatego wiele osób chętnie ucieka podczas medytacji (oczywiście w większości przypadków nieświadomie) w fantazje, wyobrażenia o „niemyśleniu”, w koncepty stopni duchowych jako miary postępu. Niestety, nawet niektóre z praktyk ułatwiają to. Niewłaściwa praca z mantrą czy wizualizacją podczas medytacji może nas tylko wspomóc w ucieczce od ciała. Bez właściwego prowadzenia i wsparcia podczas praktyki zazen może skończyć się dysocjacją, odcięciem od ciała, zaktywowaniem traum.

Z czego to wynika? Jak wspomnieliśmy ciało nosi w sobie zapis wszystkiego, co stało się naszym udziałem. Co więcej, epigenetyka mówi nawet, że nosimy w sobie zapis doświadczeń, szczególnie tych traumatycznych, również naszych przodków. Tak więc nasz podświadomy lęk przed zostaniem nieco dłużej przy ciele bywa uzasadniony. Podświadomie możemy czuć, że zostając „przy sobie”, przy odczuciach z ciała, nie nakładając na nie wyobrażeń, koncepcji, wyjaśnień z poradników psychologicznych, możemy stanąć twarzą w twarz z tym, co jest nam mniej lub bardziej znane, ale niekoniecznie przyjęte.

W zen mówi się wprost, że zazen jest ucieleśnianiem obecności. Dla części z nas brzmi to atrakcyjnie, ale tak naprawdę nie uświadamiamy sobie co to oznacza. Słyszymy dwa słowa: „ucieleśnianie” i „obecność”, i zwykle dłużej zatrzymujemy sie przy obecności. Godzinami snujemy rozważania czym jest obecność, jedność oraz to słynne zenowe „tu i teraz”. Tymczasem to właśnie słowo „ucieleśnianie” powinno zatrzymać nas na dłużej. Wtedy moglibyśmy poczuć – i to dosłownie! – jak poprzez ciało manifestuje się to, co nazywamy Jednością.

Cała rzeczywistość, którą my jako ludzie doświadczamy poprzez ciało, jest następnie odbierana (przerabiana, zniekształcana, modyfikowana?) przez nasz umysł, którego działanie opiera się na dualistycznym postrzeganiu. Tymczasem ucieleśniając obecność po prostu”rezygnujemy” z dualistycznego pryzmatu, czyli ucieleśniamy, że wszystko jest Jednością i czujemy wszystko – także to, co do tej pory określaliśmy jako nieprzyjemne, trudne do przyjęcia. Wszystko to, co nie zostało przeżyte do samego końca.

Tak naprawdę podczas zazen najdotkliwszy nie jest wcale fizyczny ból związany z niewygodą podczas długiego siedzenia, ale przyjęcie doznań w ciele, które wiążą się z lękiem, niepokojem, złością. I to niekoniecznie tymi, które pochodzą z tu i teraz. To byłoby zbyt proste. Często dopiero po latach, podczas dłuższego siedzenia czy sesshin jesteśmy w stanie usłyszeć to, co ciało próbowało sygnalizować od dawna. Dopiero wtedy ciało zaczyna krzyczeć. Kiedy nie możemy tego zagadać, zapracować, „zagospodarować” poprzez kolejny związek, zakupy, podróż, czyli poprzez własne specyficzne mechanizmy obronne, pojawia się szansa, aby pewne niedokończone doświadczenia mogły wybrzmieć do końca. Jednak to i bolesne, i trudne do ucieleśnienia.

Opierając się na wcześniejszych rozważaniach można nawet zaryzykować stwierdzenie, że podczas zazen nasze ciała są przestrzenią, w której może ucieleśnić się Obecność, Jedność. Jednocześnie ciało jest narzędziem które nas ku temu prowadzi. Wtedy jest szansa, aby nic nie zostało wykluczone i wszystko mogło zostać przyjęte. Jednak bywa to zadaniem ponad nasze możliwości i bez odpowiedniego prowadzenia, wsparcia nauczyciela czy mistrza zen, trudne do wykonania.

Dopuszczenie do głosu tego, co wyraża się poprzez ciało dobitnie uświadamia nam jak nieliniowa jest tak naprawdę nasza rzeczywistość. To, co według naszego ludzkiego postrzegania miało miejsce w dzieciństwie czy kilka lat temu, teraz podczas zazen staje się świeże, mocne. Rzeczywiste! I w końcu odczute w pełni.

Jeśli tylko nasza Obecność jest wystarczająco silna, a poprzez to my jesteśmy stabilni jako tożsamość (przy czym stabilność nie oznacza tutaj siły i stałości tożsamości, ale jej elastyczność), to możemy przejść przez to, co kiedyś było dla nas zbyt trudne. Możemy dokończyć to, co zostało zatrzymane. Nieprzypadkowo w pewnych współczesnych nurtach pracy z ciałem traumę nazywa się zerwaniem kontaktu z tu i teraz, z Rzeczywistością.

Aby zrozumieć wagę doświadczeń cielesnych, musimy pamiętać, że każda emocja ma początek w ciele. Kombinacje różnych doznań cielesnych składają się z kolei na to, co umysł nazywa konkretnie „radością”, „lękiem” czy „złością”. Jednak pierwsze jest ciało. Związek ciała z przepływem świadomości jest tak silny, że wprawne oko dostrzeże, że każda zmiana naszej świadomości, która odbywa się poprzez praktyki duchowe, znajduje swoje odzwierciedlenie w ciele. I na odwrót. Zmiany w ciele, będące efektem praktyk „cielesnych”, chociażby takich jak metoda Feldenkraisa, Tai Chi, Yoga, Chi Gong powodują z kolei zmiany w świadomości.

W tradycjach duchowych mówi się, że świadomość zamieszkuje ciało, że strumień świadomości przez ciało przepływa. Dokładnie tak! A zazen jest właśnie okazją, aby ta Świadomość ucieleśniła się jako silna Obecność. Wtedy właśnie jesteśmy przebudzeni. Przebudzenie więc to nie stan umysłu, to nie jakieś fantazje, projekcje, powtarzanie doświadczeń o których piszą inni. To autentyczne – cielesne! – doświadczenie, że wszystko jest jednością, ze jest ciągłą interakcją, zmianą, korelacją. Po prostu, że JEST.

Siedząc w postawie zazen pozwalamy – choć to słowo jest niezręczne, ponieważ nie chodzi nam tutaj o świadome wyrażanie na coś zgody – aby strumień świadomości płynął przez nas. Płynął w całości, czyli nie wykluczamy niczego, żadnego doświadczenia, myśli, emocji, odczucia. Wtedy jest wszystko, nie ma rozróżniania na „ja”, „ty”, „moje”, „twoje”, „to”, „tamto”. Jest tylko czysta obecność ucieleśniana chwila po chwili. Ucieleśniana czyli odczuta w ciele, przyjęta w ciele, doświadczona w nim. Być może doświadczeniu przebudzenia jest zdecydowanie bliżej do ciała niż do naszego intelektu, z którego jesteśmy tacy dumni?

Pamiętajmy, że rzeczywistość chce zostać przeżyta, odczuta, a nie wymyślona i nazwana przez intelekt. Być może przyjęcie Rzeczywistości jako Całości oznacza gotowość na doświadczenie jej cieleśnie, czyli powiedzenie „tak” każdemu odczuciu, każdej emocji, która przez nas płynie?

Mając świadomość, jak trudna staje się praktyka zazen właśnie wtedy, kiedy zbliża nas do bolesnych doświadczeń zakodowanych w ciele, warto podkreślać jak istotne jest prowadzenie na tej ścieżce przez odpowiednią osobę. Odpowiednią, czyli taką, która sama przeszła tę drogę i jest przygotowana, aby wspomóc innych w przejściu przez trudne emocje i cielesne doznania.

___________

Autorzy: Alexander Poraj-Żakiej, Agnieszka Bonar-Sadulska

 

Wszystkich zainteresowanych praktyką zen zapraszamy na Kurs WPROWADZENIE DO ZEN –szczegóły TUTAJ

6 komentarzy dla Zazen jako praktyka somatyczna

  1. Leszek Robert pisze:

    Powiedzieć tak każdemu odczuciu z odwagą oraz dla zaawansowanych aktywnie zwracać się w kierunku dodatniego stanu. Tak czy nie?

    • Agnieszka Bonar- Sadulska pisze:

      Leszku, trafnie to podsumowałeś: „Powiedzieć tak każdemu odczuciu z odwagą”. Jednak czym miałby być „stan dodatni”?

      • Leszek Robert pisze:

        Agnieszko, wartość dodatnia jest wytrychem, kluczem, wartością dodatnią świadomości. Chcę powiedzieć, że definiowanie takiego pojęcia jak ciało, niesie w sobie pewną inercję. Prawie dla każdego człowieka, który wierzy w to, że jest ciałem, należy tego rodzaju inercję jakby przekroczyć. Dopiero aktywnie wyzwalając świadomość z takiego pojęcia jak ciało, mamy do czynienia z wartością dodatnią, nie ma w tym inercji.

      • Leszek Robert pisze:

        Fizyczność według fizyki kwantowej jest ruchem energii, która podąża wraz ze świadomością, jest zprzężona ze świadomością. I chociaż ruch energii i fizyczność jest wszystkim co mamy. Jednak istota którą jesteś nie podlega determinowaniu przez to, co tym ruchem jest. Nazywa sie to odzieleniem świadomości od pragnienia. Wtedy można mówić o wartości dodatniej.

      • Alexander Poraj Żakiej pisze:

        Zostawmy na boku stopnie zaawansowania, inercje i przypisywanie świadomości wartości dodatnich, choć to bardzo zajmujące sposoby na organizowanie się w rzeczywistości. Zostańmy przy ucieleśnieniu świadomości, czyli byciu jednym z tym co jest. Z wszystkim co płynie. Wtedy znikną także te wątpliwości.

      • Leszek Robert pisze:

        Pewna grupa osób wierzy w to, że są świadomością, a inna grupa osób wierzy, że są ciałami. Jeszcze inna grupa osób ucieleśnia świadomość.

Skomentuj Leszek Robert Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *