W dzisiejszym wpisie zostaniemy jeszcze przy tzw. etyce, ale przyjrzymy się tym razem przez pryzmat cielesności fundamentom na jakich osadza się. Zobaczymy co takiego jest w cielesności, że budzi w nas różne, często sprzeczne emocje, że bywa źródłem wyrzutów sumienia, ale też dumy, że “jestem dobrym człowiekiem”. Mam nadzieję, że poczujecie, że to, jak do niej podchodzimy, jakie ma dla nas znaczenie jest mocno uzależnione od kultury i systemu rodzinnego, w którym wzrastaliśmy.

 

Podczas ostatniego sesshin zaproponowałem pewne ćwiczenie, które polegało na byciu uważnym podczas poruszania się i chodzenia w znanym sobie terenie z zasłoniętymi oczami. Reakcje były różne: od zaskoczenia, po ciekawość, ale i obawy “jak to będzie?”. Moją intencją było, abyśmy doświadczyli jak to jest „być w ciele” bardziej niż zwykle, czyli odciąć zmysł wzroku, który jest dla nas tak ważny i zaufać czuciu, wyczuciu przestrzeni, słuchowi, dotykowi, a nawet pewnego rodzaju intuicji.

Dla mnie również było to ciekawym doświadczeniem, szczególnie potem, kiedy już jako obserwator miałem okazję zobaczyć jak różnie poruszali się uczestnicy – jedni ostrożnie, niektórzy wręcz z lękiem, inni odważnie, a nawet z pewnego rodzaju brawurą. To z poru bardzo cielesne ćwiczenie nie było w żaden sposób oderwane od naszej praktyki zazen, która mimo, że jest określana jako duchowa, to wcale nie pomija ciała, a nawet więcej: nie przychodzi jej do głowy robić rozróżnienia na ciało-umysł-duch.

***

Nie trudno nie dostrzegać, że współcześnie mamy problematyczny stosunek do naszego ciała i ogólnie do tego co cielesne. Niby poprzez nagość cielesność zadomowiła się na dobre codzienności, w tv, reklamach, mediach. Niby jest oswojona, ale tylko w takim kontekście, w jakim jest tam używana, a dokładniej – w jakim ją obsadziliśmy. Tymczasem, kiedy już wejdziemy w obszar, który zwyczajowo nazywamy duchowością, wydaje nam się że ostatnią rzeczą, jaka może się tutaj pojawić, jest cielesność i wszystko, co się z nią łączy.

W naszej kulturze obserwujemy pewien absurd: zachwyt ciałem, jego upiększaniem, korekcją, dbaniem o nie, a jednocześnie mocne przeświadczenie, że ciało jest siedliskiem czegoś gorszego, a jego potrzeby, a szczególnie ich zauważanie, wyjście im naprzeciw, zaspokajanie ich i dbanie o nie jest czymś prymitywnym, gorszym i na pewno nie przystoi osobom na ścieżce duchowej 😉

To oczywiście nie jest wymysł naszych czasów, ale efekt zakorzenionych od pokoleń przekonań ugruntowanych mocno w tradycji, kulturze, religii, np. to właśnie ciało jest kojarzone z karami (piekło), a nagrody dotyczą duszy (niebo), umartwianiu poddawane jest zwykle ciało, a rzadko dusza i to dusza ma szansę na spotkanie z Bogiem, a ciało jest już w Niebie zbędne.

***

Idąc krok dalej, z tym, co gorsze, grzeszne, niegodne osoby, którą określamy jako mistyka czy nauczyciela duchowego, łączymy przekonanie, że pewne zasady, przykazania powinny wiązać się z właśnie z “używaniem” ciała, a więc z jedzeniem, seksem oraz przyjemnościami, które określamy jako zmysłowe. Już tym oczekiwaniom i podziałowi na cielesne i duchowe towarzyszy silne poczucie, że wiemy jak jest lepiej, a jak gorzej, co jest bardziej wskazane, a co mniej na ścieżce duchowej.

I tutaj chciałbym, abyśmy zatrzymali się w naszych rozważaniach o etyce i przyjrzeli jaką rolę ma dla nas, ludzi XXI wieku, ciało. Jaki mamy do niego stosunek w tzw. codzienności, a jaki, kiedy przyjdzie nam do głowy zająć się tzw. praktyką duchową? Czego oczekujemy wtedy od innych, od siebie i w końcu od nauczyciela czy mistrza w danej tradycji? Co tutaj się dzieje, co nas stabilizuje, co boimy się utracić, a może co zobaczyć w pełni? Pozbycia się jakiego złudzenia obawiamy się najbardziej? Dlaczego ciału przypadła tak kiepska rola na scenie życia?

Współcześnie, kiedy odchodzimy od religii i szukamy etyki poza przykazaniami kościoła, wydaje nam się, że na pewno istnieje inny sposób na zajęcie się tym tematem. Ulegamy złudzeniu, że jeśli przyjmiemy, że dobre jest to, co nam służy, a jednocześnie nie przekracza granic i nie narusza komfortu innych osób, to jesteśmy moralnie, etycznie ok. Jest to, jak być może już wyczuwacie, bardzo mocno powiązane z naszym konceptem indywidualności. Współcześnie, jak już oderwaliśmy się od konceptu zbiorowości, społeczeństwa, plemiona, jesteśmy zafascynowani tworzeniem siebie jako jednostek, indywidualności, wyjątkowych osobowości.

Nie jest to wcale łatwy czas, ponieważ mierzymy się każdego dnia z presją bycia „kimś”. To wyczerpuje, oddziela tak naprawdę od innych, naraża na porażkę, wymaga ciągłego walczenia o nie utonięcie w tłumie. Nawet dzieci od najwcześniejszych lat staramy się tak wychowywać, aby „były sobą”, aby wyróżniały się, aby były zauważane. I w tym nurcie pojawia się pokusa, aby oprzeć etykę na tym, że kluczowa jest możliwość wyrażenia siebie, pójścia za swoimi impulsami, za tym, co nas charakteryzuje. To tutaj być może tkwi pułapka tego, co nazywamy kultem indywidualizmu i kryzysem etyki XXI wieku.

***

Być może ludzie obserwując, że co jak co, ale ciało, zdrowie, uroda przemijają z wiekiem, że starość – jak to się mówi – “nie udała się Panu Bogu”, a śmierć to dosłowne unicestwienie ciała, wpadliśmy na pomysł, że na pewno istnieje coś trwalszego. Potrzebowaliśmy jako ludzkość pewności, że jest coś, co nie przeminie, co zbliży nas do Boga i rola ta przypadła właśnie duszy. Brak zgody na powiedzenie sobie „przeminę, zniknę, mój czas skończy się, nie będzie po mnie śladu” był – i pewnie nadal jest – tak silny, że pojawiła się – i nadal trwa – potrzeba zostawienia po sobie czegoś, co będzie wieczne, zostanie przy Bogu, co w końcu przestanie cierpieć i będzie żyło w wiecznym szczęściu.

Póki rola religii była mocna, to ten rozdział ciało- dusza miał się dobrze, ale od około 50 lat widzimy wyraźnie, że siła wiary w raj, w lepsze życie jest coraz słabsza. Wraz z tym nasila się kult ciała, a przemysł jest coraz bardziej zafokusowany na to, co cielesne. Nieproporcjonalnie dużo energii poświęcamy na dbanie o ciało. Poszliśmy znów w skrajność, tym razem w przeciwnym kierunku: od kultu ducha, praktyk religijnych, w stronę kultu ciała i komercji nastawionej na ciało. I wcale nie sądzę, że to coś złego. Po prostu tak jest, wahadło odchyliło się w drugą stronę. Znowu mamy powtórkę z rozrywki- tym razem na pozycji uprzywilejowanej jest ciało.

Miejmy jednak świadomość, że jeśli w którymś momencie naszego życia zajmiemy się tzw. duchowością, przyjdzie nam zmierzyć się pytaniem „co lepsze: ciało czy duch?”, „czy to, co zmysłowe, odciąga mnie od praktyki?”, „gdzie jest granica dobrze-źle w tym, co takie przyjemne, w jedzeniu, pielęgnacji, w seksie?”. I oczywiście będziemy oczekiwali, że dana praktyka nam to jasno określi. Co najgorsze, ta niewdzięczna rola przyda zwykle nauczycielom i mistrzom, których życie ma niby świecić przykładem 😉 Nawet jak nie dają wskazówek, nawet jak uczniowie nie stawiają pytań, to i tak patrzą jak dana osoba żyje i mają pomysł jak powinna zachowywać się w obszarze cielesności. Jesteśmy przekonani, że musi tutaj być jakieś dobrze i jakieś źle. To może być pierwsze rozczarowanie – jakże cenne! – bo tutaj nie znajdziemy żadnych zasad, wskazówek czego unikać, a do czego dążyć. Czy jesteśmy gotowi, aby się z tym zmierzyć?

***

A jak to wygląda z perspektywy zen? Wgląd w zen mówi, że to „ja”, o które tak dbamy, tak dopieszczamy, jest bardzo chimeryczne. Ono jest po prostu tym, co myślisz, że jest, ale tak naprawdę nie istnieje jako takie. To niby paradoks, ale każdy, kto podjął intensywniejszy trening zen, czuje na pewno o czym mówię. Pielęgnacja czegoś, o czym wiemy, że nie jest trwałe, że jest procesem ze swoją niezbadaną i nie do końca przewidzianą dynamiką jest pewnego rodzaju zabawą i nie do końca warto brać ją na poważnie. Jeśli podejdziemy do swojego poczucia „ja” bardzo na serio, to uwikłamy się w ciągłą potrzebę odróżniania się od innych, w podkreślanie swojej odrębności, wyjątkowości, a przez to ugrzęźniemy w wartościowaniu. I nie omija to także adeptów zen, którym wydaje się, że “w końcu” to mają “To”, czyli przepis na życie, oczywiście najlepsze życie, jakie mogło się im trafić.

***

W takim razie na czym mogłaby się opierać etyka w zen? Z pewnością odpowiedzi na to pytanie oczekują wszyscy 😉 Jasnej, konkretnej. Jedynej. W takim razie spróbujmy jakoś się do tego przymierzyć: etyka mogłaby opierać się na opisie tego, co jest, a nie na narracji karmiącej się szukaniem różnić, odróżnianiem, ocenianiem. Zen nie patrzy czy coś jest dobre czy złe, ale przygląda się wnikliwie skąd bierze się chęć oceniania, dzielenia. Patrzy jak tworzy się ta chęć, jak tworzy się to coś lub ktoś, co lub kto chce się ugruntować poprzez ocenianie tego, co po prostu jest.

W treningu zen, jak i w innym praktykach określanych jako mistycyzm, nie ma działania w kontekście dobre-złe, nie ma dążenia do czegoś, ale jest gotowość i otwarcie na uświadomienie sobie, jak jest. Jak jest poza jakimikolwiek ocenami, szablonami, standardami, zasadami. Tylko JEST. Nawet jeśli miałoby to zagrozić naszemu poczuciu „ja jestem”. I zwykle zagraża.

Doświadczanie życia w postawie „nie wiem”, która nie jest rezygnacją, ale otwarciem, ciekawością, jest właśnie podstawą treningu zen. Oczywiście można mieć koncept, że już jesteśmy ugruntowani w tej postawie, ale na szczęście życie jest tutaj najlepszym nauczycielem i nie omieszka nas przy okazji przetestować 😉 Nie raz, i nie dwa.

To „nie wiem” otwiera przestrzeń w życiu, nadaje mu inną jakość, smak, teksturę, ale jak już wspomniałem jest także szokiem dla tożsamości. Może doprowadzić do rezygnacji, do lęku, do poczucia destabilizacji, ale przy odpowiednio prowadzonym treningu otwiera nas na cud świeżości TERAZ.

***

Nie wiem czy takie podejście do etyki zaspokoi czyjąkolwiek potrzebę ugruntowania, ale nie taki był mój cel. Być może cenne byłoby pozostać w tym obszarze i etyki, i aspektu cielesności w duchowości – ze stwierdzeniem “nie wiem, nadal nie wiem”? Mam wrażenie, że to może być ciekawe doświadczenie.

I na zakończenie, pamiętajmy jedno: zen nie jest drogą do czegoś. Zen zaczyna się końcem, ponieważ siadasz i już „to” masz, bo cały czas jest teraźniejszość, a my jesteśmy w drodze do miejsca, gdzie już jesteśmy.

 

___________________

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w PRZEDSPRZEDAŻY w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *