Przed nami okres Świąt Bożego Narodzenia, czyli czas wyjątkowy w naszej zachodniej kulturze. To czas wypełniony wieloma tradycjami, sentymentami i oczekiwaniami. Dla sporej części z nas istotny także ze względu na okazję do rodzinnych spotkań, co zwykle wiąże się z konfrontacji z różnymi poglądami i postawami życiowymi naszych krewnych, jak i oczekiwaniami bliskich względem nas.

Oczywiście święta to także chwile wypełnione radością, to zwolnienie tempa, okazja do pobycia z najbliższymi w innej niż na co dzień atmosferze, ale w zależności od rodzinnych układów bywa to również trudne z uwagi na spotkania z osobami z którymi w ciągu roku rzadko mamy kontakt lub z którymi nie chcemy go po prostu mieć.

I tutaj na świąteczną scenę wkraczają dwa pojęcia: tolerancja i akceptacja. Nie tak rzadko mylimy te pojęcia, szczególnie w kontekście duchowości. Uważamy, że powinniśmy zaakceptować wszystko „takim jakie jest”, podchodząc do tego sformułowania nieco opatrznie – zakładając stałość i niezmienność ludzi, sytuacji, relacji, życia. Idziemy potem jeszcze krok dalej i dążymy do tego, żeby zaakceptować wszystkich, wszystkie poglądy, opinie. Wtedy moglibyśmy o sobie powiedzieć: „jestem akceptujący, otwarty i kochający”. Oczywiście powiedzieć to z dumą i pewnego rodzaju wyższością nad innymi.

Jednak być może jesteśmy dla siebie zbyt wymagający, a może błędnie rozumiemy pewne duchowe założenia i chcemy się poprzez nie stabilizować, dowartościować? Może wystarczyłoby zostać przy postawie tolerancji? I jeśli tak, to na czym ona mogłaby polegać?

Zobaczmy: mówimy „wszystko jest jakie jest”, chwila po chwili, moment za momentem, czyli tworzy się, a dokładniej – współtworzy, jedno wynika z drugiego, gdzie tego „drugiego” także tak naprawdę nie ma jako czegoś stałego, co mogłoby być punktem odniesienia. Jest ciągły przejaw i przepływ życia, świeżość bytu, ciągłe JEST, które nie jest w niczym osadzone, niczym ograniczone, a przez to ostatnim przymiotnikiem, jaki do niego pasuje byłaby „stałość, trwałość”.

Odnosząc to do rodziny przy stole świątecznym, dostrzegam wiec, że moja rodzina jest „taka jaka jest”, a moi bliscy mają „takie a nie inne” opinie, cechy, osobowości. I jest to fakt. Jednak tutaj uczulam na uświadomienie sobie, że wyrażenie „takie jakie jest” nie oznacza absolutnie stałości. Dzięki tej czujności i świadomości możemy zobaczyć, że moja rodzina, poglądy moich bliskich, ich opinie i w końcu oczekiwania względem mnie są także ciągłym procesem, zmianą, że ewoluują na przestrzeni miesięcy, lat, że nie ma jednego-takiego-jedynego poglądu, idei, osobowości. Tutaj w tym „takie jakie jest” jest mnóstwo świeżości, otwartości na to, co nowe, co przynosi życie. Naturalnie dotyczy to także moich opinii o nich, o czym chętnie zapominam.

Ciekawe byłoby w tej sytuacji popatrzenie jak obchodzimy się z tym faktem, czy potrafimy odłączyć od tego postrzegania innych ciągłe oceny, wartościowanie i pozwolić danej osobie na bycie taką jaka jest w tej właśnie chwili i zostać bez złości, poczucia winy przy swoich poglądach, ale jednocześnie z otwartością i zaciekawieniem się innością drugiej strony.

W moim rozumieniu tolerancja oznacza, że nie musimy przyjmować każdą inną niż nasza postawę czy opinię, ale że mimo posiadania innego zdania jesteśmy otwarci na to, co myśli nasz rozmówca, że interesuje nas to, że chcemy poznać ten punkt widzenia, często jakże różny od naszego. Tolerancja to pewien rodzaj konfrontacji, stanięcia twarzą w twarz z życiem, jego zmiennością, płynnością, z tym co niesie. Zatem tolerancja względem innej osoby wcale nie musi oznaczać braku konfrontacji z poglądami i światopoglądem tej osoby. Wręcz przeciwnie. Tylko jak to zrobić aby nie doszło zbyt szybko do czołowego zderzenia z ofiarami po obu stronach świątecznego stołu?

Oczywiście tolerancja jest trudną postawą i wymaga otwarcia na różność i inność, a więc wymaga naszej samoświadomości, znajomości podstaw naszej tożsamości, a przede wszystkim poznania delikatnych punktów i ran naszego poczucia „ja jestem”, które są zapalnikiem konfliktów. To także pewnego rodzaju trening pozostania nieco dłużej przy tym, co nas boli, aby zobaczyć czym to jest i z czego to może wynikać, a przede wszystkim jak ta „rana naszej tożsamości” się tworzy. Ona nie jest przecież stała i niezmienna od lat, ona jest niemal wskrzeszana za każdym razem na nowo i właśnie takie sytuacje zdarzają sie bardzo często w rodzinnym gronie.

Tak więc tolerancja to pewien rodzaj sztuki godzenia się z tym jaki jest nasz rozmówca, co mówi, jak żyje, ale jednocześnie, to sztuka bycia sobie wiernym czyli duża sztuka nie dzielenia z nim tego samego zdania. I tutaj tkwi sedno naszego problemu, czyli: jak to zrobić? Tolerancja może budować się w sytuacji, gdy obie strony są w stanie rozmawiać ze sobą bardziej rzeczowo niż tożsamościowo, np. dzielimy się swoją opinią, że dieta wegetariańska jest lepsza, a nasz krewny zaprzecza. I teraz są dwa pytania: czy tak rzeczywiście jest czy nie, czy potrafię uzasadnić moją opinię, a on swoją, bo przecież można spotkać sie w połowie drogi i powiedzieć, że ja postrzegam to inaczej i każdy z nas uznaje swój punkt postrzegania jako indywidualny lub tworzący pewną społeczność, ale nie jest to prawda obiektywna lub nawet absolutna, która wtedy właśnie staje się częścią mojego „ja“ i w tej samej chwili zmusza mnie do walki o jej przetrwanie, ponieważ tak naprawdę walczę o siebie. Wtedy zaczynam być coraz bardziej emocjonalny, a argumenty rzeczowe oddalają się z prędkością światła, a ja kręcę się wokół utrzymania swojej pozycji, która jest identyczna z moim chwilowym uczuciem „ja jestem tym kimś“.

Pamiętajmy jednak, że na nasze przekonania i opinie wpływają bardzo często nie do końca uświadomione lęki, przyzwyczajenia, interpretacje czy porównania, a nie obiektywna wiedza. Jednak, i o tym warto pamiętać, jeśli z jakąś opinią utożsamiamy się, jest dla nas ważna, jest wartością życiową, to tworzy już część naszej tożsamości. Wtedy walczymy z innymi o nią jak o samego siebie, czujemy się zaatakowani, bo ta inność rozmówcy podważa naszą tożsamość, nasze „ja”. A z tym bez odpowiedniego treningu i samoświadomości nie potrafimy się obejść. Każdy z nas ma zresztą taki delikatny punkt tożsamości, ranę, która może zostać naruszona.

Dlatego też bądźmy przede wszystkim ciekawi siebie, nawet nie tego „jaki jestem?”, ale tego „jak ja się tworzę” i dlaczego parę słów czy zdań przy świątecznym stole jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi i w zależności od charakteru zapoczątkować wycofywanie się lub atak.

Znajomość siebie i ludzkiej psychiki, jak i ćwiczenie obecności, wiele ułatwia w relacjach międzyludzkich, pozwala spojrzeć na to czy rozmowa idzie w stronę ataku naszej tożsamości lub obrony swojej, pomaga nam ocenić jak daleko możemy z daną osobą pójść w dyskusję. Aby tolerować innych, ich poglądy i styl życia, trzeba być samoświadomym i , jak już wspomniałem, stabilnym emocjonalnie. To pozwala rozróżnić, że to, co mnie tworzy, co składa się na moje „ja” jest tak naprawdę bardzo płynne, nie jest ani obiektywne, ani absolutnie stałe. Tylko wtedy nie znajdziemy się w punkcie, kiedy poczujemy się niedowartościowani, odrzuceni, nie widziani przez drugą osobę. To pozwala uniknąć cierpienia nie tylko przy świątecznym stole, ale także w życiu, właściwie w każdej relacji.

Warto zatrzymać się też przy wspomnianej stabilności emocjonalnej. Tutaj także chciałbym podkreślić, że stabilność w tym przypadku nie oznacza sztywności, stałości, ale pewien rodzaj przepływu, który niektórzy określają jako flow. Osoba stabilna emocjonalnie to osoba świadoma mechanizmów, które ją tworzą, tego jak w danej sytuacji, przy danej osobie organizuje się. To osoba, która nie twierdzi „tylko taka/taki jestem”, ale która z pokorą i zaciekawieniem mówi „teraz tu przy tobie tak, a nie inaczej się czuję”, wiedząc z pełną świadomością, że to płynny proces.

Na zakończenie, zanim zaczniemy oczekiwać od innych, aby nas „nie ranili”, aby byli „uważni na nas”, zainwestujmy czas i energię w poznanie siebie, a nie wymagajmy od innych, aby chronili nasze kruche poczucie „ja jestem”.

I w tym duchu życzę Wam i sobie, aby udało nam się częściej i dłużej siedzieć przy świątecznym stole z innymi ludźmi, z tymi, z którymi nasz kontakt bywa trudny.

Życzę nam odwagi i gotowości do popatrzenia jak komunikujemy sie, co nas obraża, jak się z tym obchodzimy i jak widzimy innych ludzi. Niech świąteczny czas będzie swojego rodzaju treningiem bycia przy tym, co jest, przy tym pełnym świeżości JEST, które moment za momentem nas współtworzy.

Krótko mówiąc, tym razem zamiast samotnej poduszki w zendo, świąteczny czas z bliskimi 😉

 

__________________________

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

Komentarze dla Przepis na „udane święta”

  1. jacek pisze:

    a może „zamiast samotnej poduszki w zendo, świąteczny czas z bliskimi” … na poduszce w zendo 😊
    Najwyższy czas, Święty czas! 🌲🙏⛄

Skomentuj jacek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *