Jak żyć, skoro zmiana goni zmianę oraz zaczyna docierać do nas, że “jedyną pewną rzeczą jest zmiana”? Jak podnosić się po kolejnych traumach, skoro sił jakby coraz mniej? Jak żyć, mając coraz szerzej otwarte oczy? No i jak wracać do równowagi w codzienności?

 

 

Do tego, żebyśmy mogli się uspokoić, zregenerować fizycznie

i wzrastać, potrzebujemy wewnętrznego sięgającego

do trzewi poczucia bezpieczeństwa.

/Bessel van der Kolk/

 

 

I czy to jest w ogóle możliwe? Tak, zdecydowanie tak, choć nie w wersji różowo – lukrowanej, na jaką zbyt często natrafiamy w mediach, kolorowych magazynach czy social mediach.  Nie w wersji “zawsze z uśmiechem”, wersji na pokaz, która prędzej czy później kończy się. 

Akceptacja, tolerancja, pozytywne myślenie, uwalnianie emocji – to wszystko ma także swoje granice w naszej ludzkiej psychice. Pomaga, pomaga i nagle kończy się wraz z narracją, która nie była nasza, która wyczerpuje się po przeczytaniu iluś tam książek, zaliczeniu kolejnych cudownych warsztatów. 

Próbujemy więc potem zaprząc do działania duchowość i tworzymy jeszcze ciekawsze konstrukty: karmimy się opowieściami o karmie i reinkarnacji, zapraszamy do pomocy anioły, powtarzamy jak mantrę, że ktoś-tam-na-górze wie co robi i wierzymy, że odkrycie kolejnych rodowych tajemnic “wszystko zmieni”. 

A co, jeśli nie? Jeśli tylko na chwilę? Jak organizować się w codzienności, której na drugie imię powinno być “początkom nie ma końca”?

Być może warto dostrzec, że poza “cudownościami” jest też inna perspektywa, którą można krótko określić jako “obecność”. Czasami te powroty do siebie to naprawdę powolny proces, mało spektakularny, być może u większości z nas nieodłącznie związany ze łzami, które niosą ukojenie i dają ulgę. Może nie od razu, ale w końcu tak. Czasami to z kolei krzyk, taki, który nawet nas przeraża, ale coś tam w nas, w życiu po trochę zmienia. A czasami na odwrót- czasami to właśnie cisza, tak mocna i dźwięczna, osadzona tak głęboko w nas, że wystarczy tylko mocniej, bardziej świadomie przycisnąć stopy do podłoża, powoli i w pełni świadomie wykonać kojący gest lub pobyć kilka minut przy oddechu, biciu serca.

Przy własnym oddechu i własnym sercu. To ważne, bo zbyt często jesteśmy pchani w stronę opierania się na innych, tworzenia relacji “na czarną godzinę”. Tak, one także są ważne, ale zdecydowanie podstawą każdej relacji powinna być silna, pielęgnowana dzień po dniu relacja z samym sobą. Znalezienie i zadbanie o to symboliczne miejsce “w nas”, do którego możemy zawsze wracać, kiedy gdzieś tam na zewnątrz robi się zbytnie zamieszanie i mamy wrażenie, że tracimy grunt pod nogami.

Ostatnio, po warsztacie “Wróć do siebie czyli jak odzyskiwać wewnętrzną równowagę” zapytano mnie czy to coś złego, jeśli poczucie bezpieczeństwa przychodzi od kogoś, jeśli czujemy, że w trudnym momencie to właśnie ktoś bliski stawia nas na nogi. Nie, to całkiem miłe, i ważne, ale pod warunkiem, że bez tego kogoś także sobie radzimy, że mamy silne wewnętrzne poczucie, wciąż budowane i troskliwie pielęgnowane, że moc wyjścia z trudnej sytuacji jest w nas.

W nas, czyli także w naszych tzw. zasobach, zarówno tych wewnętrznych, jak i zewnętrznych, emocjonalnych i duchowym, ale też fizycznych i intelektualnych, ale przede wszystkim, że mamy świadomość i dostęp do mocnych i niezawodnych “kotwic” ku tu i teraz, ku wyjściu z traumy, podnoszeniu się z porażki czy odbiciu od dna. Te kotwice to między innymi oddech, serce. Po prostu obecność. Dopiero wtedy oparcie się na kimś bliskim nie będzie obarczone ryzykiem nadużycia go. To zadbanie nie tylko o siebie, ale także bliską osobę.

Przyznaję, nie jest to łatwe, wymaga trenowania, poświęcenia czasu i uwagi, aby osadzić się w tym, co nazywamy obecnością, aby wytrzymać tę ciszę w sobie i poznać siebie samego, swoje potrzeby, lęki, pragnienia i ograniczenia. I to, co niektórzy nazywają ciemną stroną, a inni cieniem. Może przede wszystkim właśnie to? 

Wszystko to po to, aby zaufać sobie. Właśnie sobie. Nie komuś, nie temu, kto mówi, że nas nie opuści i że będzie na zawsze. Przecież tak naprawdę, to my także nie możemy tego nikomu – a może nawet sobie samemu – obiecać.

Tak zbudowana relacja z samym sobą to fundament każdej kolejnej relacji w naszym życiu- z przyjaciółmi, z partnerami, z dziećmi. Tylko wtedy nie będziemy używać bliskich naszemu sercu osób do stabilizowania się, jak i sami nie pozwolimy przekraczać naszych granic. Wtedy też tworzone relacja będą bliskie temu, co określamy jako współdzielnie, wspóbycie.

I tego nam wszystkim życzę: umiejętności “wracania do siebie”.

 

___________________

Terminy zimowo-wiosennych najbliższych warsztatów Wróć do siebie, czyli jak odzyskiwać wewnętrzną równowagę:

Warszawa -> tutaj

Wrocław -> tutaj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *