W ostatnich tygodniach doświadczamy, jak nasze w miarę stabilne i bezpieczne życie staje się coraz mniej przewidywalne. W ostatnich dniach szkoły, uniwersytety, muzea, kina, a nawet całe kraje zostają zamknięte. Co więcej, nikt tak naprawdę nie jest w stanie powiedzieć na jak długi czas.

Podróżowanie, które daje nam takie poczucie wolności i niezależności,  zaczyna być zagrożeniem, półki w sklepach stają się puste, a my jesteśmy nawoływani do zwiększenia ostrożności i zaostrzeżenia higieny. To wszystko potęguje w nas niepokój, który zawsze się w nas tlił, ale właśnie poprzez konsumpcję, wolność w przemieszaniu się i prawo decydowania o sobie i swoim czasie, był jakże skutecznie spychany na bok. Teraz ma przestrzeń i pretekst, aby wypłynąć.

W tym wszystkim nie jest łatwo zrozumieć, co tak naprawdę ma sens z tych licznych działań, zastanawiamy się, które zalecenia są istotne, a które są wyrazem jedynie strachu, a nawet paniki. Odwołując podróże, spotkania, ograniczając pracę, martwiąc się o finanse bijemy się z myślami, czy kieruje nami nasz osobisty lęk czy raczej głos rozsądku i odpowiedzialności za siebie i  innych. Niektórzy z nas reagują wzruszeniem ramion i drwieniem z zaleceń lekarzy i epidemiologów, inni z kolei spanikowani robią zapasy i wycofują się do przysłowiowych czterech ścian potęgując postawę “ja i moje”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że nadszedł czas, aby zatrzymać się i zobaczyć, a może raczej poczuć, jak się mamy w tej sytuacji zagrożenia, zamętu, trudności w odróżnieniu faktów od paniki, w czasie, kiedy emocje biorą górę i wypływa odwieczny lęk. Lęk przed śmiercią. Trzeba to powiedzieć wprost.

Jednocześnie warto mieć świadomość, że zarówno wzruszanie ramionami i nieprzestrzeganie zaleceń, jak również wycofanie się z paniką godną filmów grozy, jest dość zrozumiałe. Są to jednak ekstremalne warianty i wiele wskazuje na to, że nie jest to odpowiednia reakcja. W obu przypadkach wykazujemy bowiem niewielki kontakt z rzeczywistością: albo ją ignorujemy, albo zaprzeczamy naszemu współpołączeniu z innymi.

Co w takim razie robić?

Jak może wesprzeć nas postawa, praktyka obecności?

Z jednej strony musimy postępować zgodnie z aktualną wiedzą i instrukcjami ekspertów i władz. Tylko wtedy zwiększamy szansę na spowolnienie rozprzestrzeniania się wirusa. Aby jednak, dbając o bezpieczeństwo, nie stracić z oczu naszych bliźnich i nas samych oraz nie ulec w pewnym momencie panice, powinniśmy świadomie zmierzyć się ze strachem. Swoim strachem, a nie strachem społecznym, ale naszym indywidualnym. 

Poczujmy jak się mamy nie jako społeczeństwo, tylko jako “ja”, jako ta indywidualność, z której byliśmy tacy dumni. Warto poczuć, namierzyć w sobie te emocje, które pojawiają się w obliczu konieczności rezygnacji z pewnych planów, przyjemności, wyjazdów, kiedy trzeba przeorganizować życie towarzyskie, osobiste, zawodowe,  a czasami wręcz zawiesić je na jakiś czas. To ważny czas w naszej praktyce, która przestaje już być nasza, na mojej poduszce, na moje macie, a staje się w końcu zintegrowana z codziennością.

Już dawno żadna sytuacja nie pokazała nam tak globalnie jak kruche są nasze systemy zdrowotne, ekonomiczne, jak trudno pewne rzeczy przewidzieć, zaplanować i wdrożyć w obliczu zagrożenia. Dynamika tego, czego jesteśmy teraz nie tylko świadkami, ale przede wszystkim współuczestnikami, pokazuje jak krusi i nietrwali jesteśmy my sami. Pomimo licznych osiągnięć nauki, dzięki postępowi w medycynie, doświadczamy, że nie mamy kontroli nad życiem. Oznacza to również, że pomimo wszystkich środków, które są nam zalecane, nie możemy mieć  absolutnej pewności, że unikniemy zakażenia. 

Aktualna sytuacja pokazuje nam także jak bardzo jesteśmy zależni od innych, choć chyba lepszym słowem jest “współzależni”, a nawet trafniejszym – “połączeni z innymi”. Mamy teraz okazję, aby przyjrzeć się jak nasza dotychczasowa praca osobista, praktyka, ukształtowała nasz stosunek do innych: czy żyjemy w przekonaniu, że my dzięki rozwojowi osobistemu “jakoś sobie poradzimy”, że mamy silny układ immunologiczny, więc możemy mniej rygorystycznie podchodzić do zaleceń, czy też właśnie teraz czujemy jak wiele możemy zrobić dla innych rezygnując z pewnych aktywności lub wdrażając inne? To dzięki życzliwości i odpowiedzialności naszych bliźnich i naszej względem nich możemy radzić sobie w takim kryzysie jak teraz.

Jednak działa to tylko wtedy, gdy sami jesteśmy w stanie zachowywać ostrożność i być otwartym na wspieranie innych. Nie ma bowiem skutecznej 100% ochrony z zewnątrz, ze strony medycyny, epidemiologii czy zaleceń władz. Przede wszystkim potrzebujemy wsparcia, pomocy innych, a także zaangażowania się w opiekę nad naszymi bliźnimi. To także kluczowe do odpowiedniego ustawienia się w tym kryzysie.

Dlatego to, co jest teraz w tych tygodniach, a może nawet miesiącach, najważniejsze to zachowanie ostrożności, ale nie podszytej strachem, paniką, ale ostrożności jako postawy, która nie neguje ani nie lekceważy lęku. Ostrożności, która przejawia się w przekształcaniu strachu osobistego w nową postawę, która urzeczywistni się jako zwiększona uważność, czujność i otwarcie na innych – także tych, którzy właśnie w napotkaniu niepewności samego życia ogarnięci są niepokojem.

I zwróćmy uwagę, że ani ta uważność, ani ta czujność, o których wspominam, nie są wyrazem lęku: czujność może być praktykowana teraz jako współodczuwanie z innymi, jako “czucie ich”, a uważność jako adekwatne reagowanie na potrzeby innych. 

Przed nami spore, wyjątkowo niespodziewane, wyzwanie dla naszej postawy kontemplacyjnej w życiu codziennym!

______________

 

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *