Joga jest prosta: oddech, asana i skupienie. Praca nią ciekawa: stopa na macie, nieotarty pot na czole, pulsujące serce w ciele zanurzonym w chwili. Efekt witalny: radość oddechu, przyjemność czucia i wdzięczność doświadczania.

 

i żeby raz przynajmniej potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze
/W. Szymborska/

 

 

Dziś chcę się podzielić moim partycypacyjnym w medytacji sposobem na okiełznanie siebie w chaosie, sposobem bieguna, który nigdy nie może się zatrzymać. Mawiają, że troszczyć się, to dzielić się, więc może zahaczę o coś, co przypomni wam o waszym ciele, albo o butach, które to ciało zabiorą na bieganie. Dbanie o ciało, o jego swobodę i ekspresję poprzez świadomy ruch, to dbanie o to, dzięki czemu jak w wierszu Wisławy Szymborskiej, możemy się potykać o kamienie, moknąć w deszczu czy gubić klucze, czyli po prostu doświadczać bycia żywą/żywym.

Wschód dał nam kilka praktyk cielesnych do pracy z uważnością: sztuki walki, tai chi czy taniec. Jakimś sprytnym sposobem obchodzą one nasz umysł tak, że traci on swoje normalne poczucie rzeczywistości.

To, co było oczywiste i zaprzątało nas chwilę temu, ulega zakwestionowaniu, przestaje być obiektem uwagi i po prostu odchodzi. Znika potrzeba upartego zatrzymywania tego na dłużej.

Wdech – oddech inicjuję ruch, wydech – jestem w ciele, wdech – zbieram moc, wydech – nieruchomo trwam w asanie; kolejny głęboki oddech i tak przez całą praktykę. I w końcu umysł ustępuje na rzecz ciała i pojawia się odświeżające odprężenie, którego energia sprawia, że następnego dnia znów staję na macie.

To, co lubię w jodze, to fakt, że przestaje też chodzić o moje ćwiczenie czy o moją praktykę. Wysunięcie witalności na pierwszy plan przed sprawą własną zbliża do otwartości na wszystkie widoki, dźwięki i myśli, bez wycofywania się. Każdy, kto biegał, pływał lub jeździł na rowerze miał pewnie takie medytacyjne odczucie, że to już nie ja, a bardziej działanie: bieganie, pływanie czy jeżdżenia na rowerze.

Niektórzy mówią, że po praktyce jogi każdy problem to żaden problem. I coś w tym jest.

Lubię jogę mocną, fizyczną, taką która wstawia ciało na swoje miejsce i daje je odczuć od stóp do głów. Niestrudzone powtarzanie tej samej sekwencji sprawia, że czasem ćwiczę z lękiem, czasem z niepokojem i frustracją, czasem z nudą, ale zawsze z tym, co nigdy nie przestaje się pojawiać.

Praktyka jogi daje mi w pewnym sensie wiszący na niczym punkt zawieszenia, punkt referencyjny w próżni. Zawieszam się przez własne ciało na oddechu. Łatwiej wtedy akceptować bezwzględność bytu i fakt, że życie się na nas nie zaczyna i na nas nie kończy.

Taka na przykład wdzięczna sekwencja powitań słońca ma dla mnie coś z modlitewnej nabożności, przypomina o właściwym ładzie rzeczy i odwzorowuje porządek życia. Daje moc, żeby podjąć próbę spojrzenia na dzień z ciekawością tego, co się wydarzy, a nie zamykania się w lęku, żeby ochronić się przed tym co czeka.

Większość jej asan to prostota: każdy skłon jest jak pokorne oddawanie kontroli nad życiem, a wyprosty, unoszenie rąk i powrót na początek maty – otwarciem na to co jest i czuciem witalności, tak jakby była to nagroda za pojęcie rzeczy.

Zachować dystans, gdy dzieje się gorzej lub nie po naszej myśli – rzecz trudna; a odprężyć się w takiej sytuacji jak teraz – prawie niemożliwa. Wdech, wydech, ruch i skupienie, czyli powrót do najprostszych życiowych funkcji, przez swą prostotę, ma jakąś kojącą i uzdrawiającą właściwość w całym tym szalonym tańcu życia. Dlatego powtarzam powitania słońca za każdym razem, kiedy dam się wciągnąć w jakiś wir.

Cudownym sposobem joga daje moc, żeby się otrzeźwić. Jest taka asana reprezentująca pewną postawę życiową, która pojawia się nie tylko w jodze, zwana wojownikiem. Wojownik to ten, kto przyjął quest czyli wyzywanie, kwestionuje, pyta i szuka, i ten kto gotowy do konfrontacji z rzeczywistością.

Wojownik wstaje rano, ścieli łóżko i jest otwarty na to, co przyniesie dzień, cokolwiek by to nie było i jakkolwiek trudne do zniesienia. Wdech, wydech, stopa na macie…

 

_______________

Natalia Maciążek – na „ścieżce zen” znalazła się przez przypadek. Wiele zawdzięcza zbiegom okoliczności. Dzięki temu czuła na sploty wydarzeń, zrządzenia losu i niespodzianki. Uczy się podążać za zmianami. Doświadcza życia zmysłowo. Uwielbia dbać o ciało, jako odbiorcę wszystkich sensorycznych doświadczeń. Sztuka odczytywania jego mowy to dla niej wielka przygoda. Fascynuje ją stan wewnętrznego słyszenia siebie. Lubi odosobnienia medytacyjne, ze względu na to co później przynosi ze sobą cisza. Oprócz tego joginka, fanka masaży terapeutycznych i pływania. Lubi podróżować, zwłaszcza w głąb siebie. Trochę mól książkowy. Delektuje się opowieściami o życiu.

7 komentarzy dla Ciało zanurzone w chwili

  1. Anna pisze:

    „Wojownik wstaje rano, ścieli łóżko i jest otwarty na to, co przyniesie dzień, cokolwiek by to nie było i jakkolwiek trudne do zniesienia”. Ha, ha, ha – to mogła napisać wyłącznie osoba, która cierpienie, trud życia zna tylko z opowieści innych osób.

    • Agnieszka Bonar- Sadulska pisze:

      Anno, jako redaktorka bloga pozwolę sobie odnieść się do Twojego komentarza.
      Mam wrażenie, że Twoja próba oceny autorki wpisu, a co więcej jej życiowych doświadczeń, w oparciu o jedno zdanie wyrwane z kontekstu całego tekstu nie do końca jest w porządku.
      Rozumiem jednak, że wpis Cię poruszył i uruchomił taką, a nie inną reakcję i na podstawie tej reakcji także można by pokusić się o ocenę, ale uważam, że i tego należy unikać. Warto się jednak przyjrzeć tym potrzebom.
      Wojownik jest dosyć specyficzną postacią, symbolem, metaforom nie tylko w praktykach cielesnych jak np.w jodze. Wbrew pozorom nie jest to ktoś, kto podejmuje walkę rozumiana jako działanie „przeciwko”.
      Wcale nie tak rzadko nawet zetknięcie się z taką metaforą postawy życiowej budzi w nas albo zachwyt, albo opór. Wszystko zależy od momentu, w jakim jesteśmy tu i teraz.
      Postawa wyjścia na przeciw trudom życia rzadko staje się udziałem tych z nas, których jak dotąd życie chroniło przed trudami. To raczej zahartowani życiem potrafimy poczuć co to znaczy „wstać mimo wszystko, pościelić łóżko i żyć, i tak każdego dnia”. Pamiętajmy jednocześnie, że jakiekolwiek by nie były te wspomniane trudy, to warto wstrzymać się chwilę z oceną, wartościowaniem, ponieważ to, co dla jednego będzie traumą, inna osoba potraktuje jako wyzwanie i nie nam jest oceniać czy cierpienie, trud życia danej osoby były na tyle znaczne, aby zyskała prawo dzielenia się swoim doświadczeniem.
      Pozdrawiam serdecznie!

      • Anna pisze:

        Ale ja żadnych wpisów nie robiłam,może inna Anna,piszę,bo ten komentarz mi się wyświetla co po chwilę,jakbym to ja napisała komentarz. Pozdrawiam

    • TE1 pisze:

      Fajnie Aniu, że podzieliłaś się swoim myśleniem, bo ja myślę, że Twoja refleksja może być ważna dla Natalii (autorki tekstu) ponieważ jeśli się mylisz i Natalia zna ból nie tylko z opowieści to na pewno zrozumiała, że chciałaś napisać jakie to trudne, jeśli natomiast jest jak napisałaś, to na pewno będzie to równie dla niej ważne a może nawet ważniejsze bo jak siebie Natalia scharakteryzowała jest osobą, która „doświadcza życia zmysłowo”. Ja natomiast Aniu mam do Ciebie pytanie czy cierpienie, trud życia utożsamiasz z bólem fizycznym?

      • Anna pisze:

        To co napisała Natalia o Wojowniku jest ponadludzkie, to nie jest możliwe do realizacji przez człowieka. Parafrazując powszechne powiedzenie „ co cię nie zabije, to cię SPONIEWIERA. Ten świat jest pełen ludzi sponiewieranych przez trudy życia, przez innych ludzi, przeciwności losu. Przez to więdnących jak roślina podlewana gnojówką. A ta część zdania: „cokolwiek by to nie było i jakkolwiek trudne do zniesienia” – serio? Naprawdę warto być na to otwartym!!!. Jak trzeba być okrutnym (lub być żółtodziobem) by stawiać takie wymagania!
        Piszesz, że Natalia doświadcza życie zmysłowo. O! To jak 100% ludzi na świecie. Upewniłeś mnie, że jednak jest człowiekiem. A ta chęć doświadczania życia zmysłowo przez Natalię – nawąchała się dziewczyna kwiatków i w ramach otwartości na to co niesie dzień – powącha gówno. Tylko, że większość ludzi ma na odwrót: nawąchała się gówna i już nie ma odwagi wziąć następnego wdechu. Choć być może ten następny oddech miał by woń kwiatu. Ale oni są już zamknięci. Oni wstają rano, nie ścielą łóżka i boją się tego co przyniesie dzień.
        Odpowiadając na Twoje pytanie: ja cierpienia nie utożsamiam z bólem fizycznym. Jest przecież morfina.

      • Agnieszka Bonar- Sadulska pisze:

        Anno, w pierwszym, „ludzkim”, odruchu chciałam napisać, że przykro mi, że zaznałaś tyle cierpienia i w efekcie tak mocno projektujesz to na rzeczywistość. Jednak nie mi oceniać Twoje życie na podstawie jedynie Twojej odpowiedzi. Ty sama znasz prawdę o swoim życiu i przekazujesz ją mniej lub bardziej świadomie światu. Podobnie każdy z nas, także Autorzy wpisów na tym Blogu.
        Zostanę więc w roli redaktorki bloga i po raz drugi przypomnę, że nie jest to miejsce na personalne wycieczki pod adresem Autorów tekstów, ich doświadczeń i sposobu w jaki dzielą się tym z Czytelnikami. Owszem, jest to miejsce do wypowiedzi, wyrażania swoich opinii, dzielenia się refleksjami, wątpliwościami, ale z szacunkiem, co nie oznacza „lukrowania”.
        Gdzie jest ta granica między szacunkiem, kulturą wypowiedzi, a arogancją i projektowaniem na kogoś swoich żali i cierpienia? Na pewno każdy z nas doskonale o tym wie, a Czytelnikom tego bloga nie ma konieczności wskazywania tak podstawowych zasad. Tego jestem pewna po prawie 5 latach funkcjonowania Bloga.
        Każdy kolejny komentarz, który będzie napastliwy i arogancki względem któregokolwiek z Autorów będzie automatycznie usuwany. Nie mam na myśli trudnych lub konfrontujących komentarzy, ale komentarzy – ataków.
        Pozdrawiam

  2. TE1 pisze:

    Dziękuję Aniu za odpowiedź. Jeśli Cibie dobrze zrozumiałem to piszesz o współczuciu dla cierpienia większego niż fizyczny ból (bo na ból fizyczny jest przecież morfina). Moim zdaniem na cierpienie tego rodzaju jest tylko jedno lekarstwo, tym lekarstwem jest drugi człowiek. Nie byle jaki człowiek, tylko człowiek „Odpowiedni”. Najlepiej taki, który w swojej „Odpowiedniości”, doświadczał również cierpienia, dla którego podstawą zrozumienia drugiego człowieka jest jego własne doświadczenie. Innego lekarstwa nie ma, bo nie o słowa tu chodzi. I tutaj pojawia się problem o którym piszesz „zamknięcie” tak masz rację cierpienie zamyka. Tutaj Aniu kolejne moje pytanie: Jak zrobić, albo co zrobić aby spowodować, żeby cierpiąca osoba zaczęła szukać tego „Odpowiedniego” dla niej człowieka?

Skomentuj TE1 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *