Jeśli czujesz, że praktyka zen jest właśnie dla Ciebie, jeśli po kursie wprowadzającym do zen lub pierwszym sesshin nie minął ci jeszcze zapała, to akurat jest dobry moment, aby przyjrzeć się czy na pewno chcesz zrobić kolejny krok. 

Cień gęsi lecących po niebie

niknie zanurzony w tafli wody.

Gęsi nie myślą, by zostawić po sobie ślad,

Woda nie myśli, by cień nikł w jej otchłani.

/Chanlin seng bao chuan/

 

Praktyka zen to nie tylko zazen w zendo, poranna medytacja w domu czy kilkudniowe sesshin, ale też to wszystko, co tak naprawdę tworzy ducha zen, a co na pierwszy rzut oka nie jest widoczne. A jednocześnie jest niezwykle istotne, ponieważ stanowi właściwie esencję zen.

Mam tutaj na myśli swojego rodzaju narrację zen, sposób interpretacji rzeczywistości, świadomości, tego jak w zen kreuje się podmiot.

Warto spojrzeć na te zagadnienia krytycznie, uważnie i z pełną świadomością, że nikt – także nauczyciel czy mistrz zen – nie jest obiektywny i nie wie wcale “jak jest”.

Co więcej, na pewno nie są kimś, kto miałby nas zadowolić, zaspokoić naszą ciekawość, a już na pewno nie nasze projekcje i braki z dzieciństwa.

Brak krytycyzmu i uważnego popatrzenia co praktykuję, w jakim kierunku decyduję się iść, to prosta droga do rozczarowań, pogłębiania życia w iluzji, cierpienia z powodu straty złudzenia, że w końcu mam coś idealnego dla siebie, a przez to i ja staję się bardziej idealny. Moje “ja” doskonali się, staje się lepsze niż kiedyś. Czy o to tutaj chodzi?

Postawa “nie wiem”

Zen wśród różnego rodzaju praktyk – zarówno świeckich, jak i tych osadzonych w religii – jest dosyć oryginalny, ponieważ wglądy w rzeczywistość, w to, jak to wszystko działa, na czym się buduje, doprowadzają nas do jednego –  do postawy “nie wiem”. Po prostu “nie wiem”.

Tak więc: nie wiem, jak to naprawdę jest, nie wiem jaka jest tego struktura, nie wiem po to tak, a nie inaczej, się dzieje, nie wiem też co będzie, jaki jest cel tego życia. 

I tak naprawdę to wiem tylko tyle – a może aż tyle? – że nie mogę tego w 100% wiedzieć, a nie że kiedyś tam można w końcu dowiedzieć się jak jest naprawdę, że taka oto czeka mnie nagroda – poznanie prawdy przez “duże pe”.

Tymczasem wgląd prowadzi nas do punktu, kiedy wiemy już “jak nie jest”, a nie “jak jest”. Jednocześnie wiemy też, że być może nigdy nie dowiemy się “jak jest”, bo tego po prostu nie ma. “Tego” czyli tej wiedzy o mechanizmach i strukturze rzeczywistości. Nie ma, ponieważ “to” jest i nietrwałe, i pozbawione rdzenia, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. “To” się tworzy wciąż i wciąż na nowo. I tutaj wraca słynna buddyjska pustka i forma.

Przebudzenie “do” czy przebudzenie “od”

Przebudzenie to jeden z najmocniejszych fetyszy w zen, coś jak lep na muchy, do którego każdy z nas na jakimś etapie goni. To kolejna z naszych hipotez, jakiś bliżej nieokreślony stan cudowności, jedności. Im mocniej go pragniemy, tym bardziej się od niego oddalamy.

Wydaje nam się, że jest to wejście w stan zrozumienia jak działa świat i życie oraz stan posiadania absolutnej prawdy.

I rozczarowanie tym oczekiwaniem jest jednym z boleśniejszych chyba, bowiem dzięki temu czarowi przebudzenia wchodzimy na ścieżkę zen, i poprzez rozczarowanie nim, tracimy często zapał.

Brzmi już znajomo?

Tymczasem być może w takiej postaci, w jakiej teraz żyjemy jako ludzie, z takimi a nie innymi zmysłami, nie jest w ogóle możliwe, abyśmy zrozumieli i poznali  życie z poziomu świadomości jako takiej. Nie można przecież badać czegoś, co jest jednocześnie narzędziem do badania. Mistrz zen, Joshu, powiedział dosadnie, że najgłębszy wgląd to jak spojrzeć przez słomkę w kosmos. Czy to dla nas może być wystarczające?

Ćwiczenie zen prowadzi nas bowiem do wglądu, że nic nie jest ani stałe, ani podmiotowe. Jednocześnie nie pomaga nam pojąć istoty bytu jako takiego.

Kusi nas stwierdzenie “pustka jest formą, forma jest pustką” tak długo jak jest częścią jednej z buddyjskich sutr. Kiedy staje się doświadczeniem, jest i niepokojące, i nudne. W zależności od wielu czynników. 

Mimo to wgląd, przebudzenie, są doświadczeniami satysfakcjonującymi, bo uwalniają nas od wielu działań, które były rdzeniem naszego życia, a budowały się na problematycznych założeniach, że coś musimy, że potrzebujemy, że trzeba. Ogólnie – że coś jest.

Przebudzenie zrzuca z nas ciężar walki o przeżycie, a kieruje na ku życiu. Daje możliwość delektowania się tym, co chce być przeżywane z dynamiką właściwą życiu, a nie cieszenia się życiem, które układamy według własnego planu. Czy to także jest dla nas atrakcyjne?

Co będzie po śmierci

Wiele religii i nurtów filozoficznych daje nam, ludziom szukającym ścieżki duchowej, propozycje tego, co będzie z nami po śmierci. Ważne jest to “z nami”, a nie co będzie ogólnie po śmierci. Koi to nasze lęki, niepokoje. 

Zen i buddyzm nie interesuje się co będzie po śmierci, nie zastanawia się co mamy robić, aby być szczęśliwym. Zen patrzy inaczej: kto jest tym kimś, kto chce być szczęśliwy, kim jest to ja, które zastanawia się co będzie po śmierci. 

My, ludzie, patrzymy zwykle z drugiej strony: jak dojść do czegoś, czyli startujemy z pozycji podmiotu, tożsamości. Zen mamy okazję zabawiać się inaczej: kto dąży do przyjemności, kto chce żyć po śmierci ciała?

Te pytania zadane z poziomu “ja” wywołują niepokój, zadane z perspektywy “nie-ja” zaciekawiają, być może nawet uspokajają, bowiem poczucie “ja jestem” jest jednym wielki niepokojem. I zawsze nim będzie. 

 

Pustka

To, czego na co dzień nie dostrzegamy, co jest jak gdyby w martwym punkcie naszego postrzegania, dzięki praktyce zen może wyjść na powierzchnię. Uważność na tyle poszerza naszą świadomość, że widzimy w końcu tę słynną Pustkę jako nie brak, ale jako pełnię. Już Tauler, uczeń Mistrza Eckharta, mówił, że człowiek boi się być niczym, musi być czymś lub kimś.

Tymczasem spotkanie z Pustką, dotknięcie tego Nie-Coś może nastąpić tylko poprzez nicość, poprzez bycie niczym.

Czy jesteś w stanie zaryzykować bycie nie-kimś?

To jest dla nas trudne w praktyce zen. Czym innym jest bowiem doświadczenie, że my “robimy” bycie kimś poprzez myślenie, poprzez wchodzenie w narrację, a czym innym myślenie i wiara w to, że my rzeczywiście jesteśmy kimś. To spora różnica: żyć ze świadomością zanurzenia w narracji, a żyć tak, jakby coś rzeczywiście było.

Widać to wyraźnie w zazen, kiedy większość praktykujących nie ma odwagi zaryzykować niebycia, chociażby poprzez nie stwarzanie siebie w procesie myślenia i woli zająć wygodną pozycję obserwatora, co jest już skomplikowaną operacją: obserwator to jest znowu sposób myślenia, krok dalej a nie bliżej postawy zen.

O co w takim razie chodzi w zen

Posiedź po prostu i zobacz “jak jest”. Zanim coś zmienisz w życiu, zawalczysz o coś na świecie, podejmiesz decyzję, która ma kogokolwiek uszczęśliwić, zobacz jak “to” działa, zobacz czy jest cokolwiek do zmiany i ktokolwiek, kto miałby ją robić. Kto chce zmiany?

I na koniec krótka rada: zostaw tę narrację, już teraz.

Ona i tak wróci, bo w takiej formie w jakiej żyjemy, jest nam potrzebna do doświadczania życia, ale zostaw ją choć raz na chwilę. Teraz! I zobacz jak smakuje życie. Wtedy będziesz wiedział czy warto.

 

_______

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej

księgarni -> TUTAJ

 

2 komentarzy dla Co ryzykujemy w zen?

  1. TE1 pisze:

    Nic nie ryzykuję ponieważ, moim dzieckiem jest Wszechświat a moim oddechem Duch.
    Słońce jest moimi oczyma a Ziemia moimi stopami, moimi braćmi są ludzie, a moim ciałem zwierzęta i rośliny, ja zaś Jestem Zmieniającym się Doświadczeniem bez początku i bez końca.

  2. Magda pisze:

    bardzo ciekawy artykuł, zwraca uwagę na wazne aspekty, w szczegolnosci oczekiewanie/rozczarowanie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *