Pora teraz wrócić do pytania, które postawiłem w 1 części wpisu, czyli jak radzić sobie z kryzysem, np. wywołanym koronawirusem. I nie chodzi mi tutaj o przyczynę kryzysu oraz o sposoby na jego zażegnanie, ale o kryteria, w oparciu o które określamy coś jako kryzys.

Zobaczmy jak można podejść do kryzysu z pierwszej perspektywy: mamy tutaj podmiot i przedmiot, które wchodzą ze sobą w interakcje, co tworzy rzeczywistość. Taka rzeczywistość jest w pewnym stopniu hierarchiczna, rządzi tutaj nadawanie znaczeń, sensu. Opiera się na pewnego rodzaju selektywności, potrzebie określenia co jest dobre, a co złe. Tylko kto miałby to wiedzieć, kto o tym decyduje tak jednoznacznie?

Jak w takim razie powstaje zjawisko, które ego nazywa kryzysem? Kryzys to przede wszystkim zjawisko odbierane przez nas jako coś negatywnego. Aby uznać coś za negatywne, złe, niewłaściwe, musimy mieć zdefiniowane coś przeciwnego, czyli w przypadku kryzysu musimy wiedzieć, co to znaczy żyć dobrze, spokojnie, bezpiecznie. I w opozycji do tego tworzy się kryzys, choć tak naprawdę, jak być może już czujecie, to my go tworzymy, a dokładniej tożsamość “ja jestem” oparta na rozdziale podmiot-przedmiot.

Nie sposób uciec teraz od pytania “kto przechodzi kryzys, kogo kryzys dotyka, kiedy kryzys zaczyna się?”.

Najprościej mówiąc, jeśli tożsamość nie jest w stanie ocenić jakiegoś zdarzenia jako sprzyjającego kontynuacji tożsamości, jeśli pojawia się jakiś próg na drodze, na której następuje nasze mechaniczne tworzenie tożsamości, nasz wewnętrzny system ogłasza kryzys.

To stan, kiedy brak nam dostępu do narracji, emocji, które kontynuują nasze “ja”. Na przykład jeśli nasza tożsamość opiera się na przekonaniu, że będę żył długo, będę sprawny, niezależny, to starość lub załamanie zdrowia będą kryzysem.

Dotyczy to nie tylko jednostkowych tożsamości, ale też społeczności, ponieważ jest to specyficzny rodzaj tożsamości, dosłownie większa tożsamość.

Dlaczego właśnie covid – 19 stał się kryzysem nie tylko na poziomie indywidualnym, ale również społecznym? Ponieważ zagroził naszej tożsamości i to na poziomie jednostki – zdrowia, realizacji zawodowej, wolności w przemieszczaniu się, utrzymaniu złudzenia pewności co do planów, i na poziomie społeczeństwa – zagroził ekonomii, systemowi zdrowia, polityce.

Ważne, aby mieć świadomość, że aby zaistniał kryzys musi istnieć nie tylko zagrożenie, ale też ktoś, kto czuje się zagrożony. Nie ma czegoś takiego jak kryzysy w oderwaniu od okoliczności.

Można powiedzieć, że kryzys jest ciemną stroną znaczenia jakie nadajemy różny aspektom naszej codzienności: pracy, zdrowiu, młodości, miłości, rodzicielstwu.

Jeśli zakładamy, że wiemy co oznacza stabilność, zdrowie, spokój, to automatycznie stwarzamy brak równowagi, chorobę i niepokój.

A jak to wygląda z perspektywy zen?

Doświadczenie przebudzenia pokazuje nam, że nasze “ja” nie istnieje samo z siebie i nigdy nie może być opisane ani odczute w oderwaniu od rzeczywistości. Nasze “ja” jest wynikiem bardzo złożonego procesu różnicowania się, którego celu, kierunku, znaczenia, jak i pochodzenia nie znamy. To, że nasze trwanie w czasie jest niby tak ważne i ciągłe, zawdzięczamy fenomenowi pamięci i zdolności tworzenia i przywoływania wspomnień.

Jak widać kryzysy są dosłownie nieuniknione tak długo jak trwa proces generowania tożsamości, ponieważ ego – rozumiane jako dynamiczny proces – tworzy się i podtrzymuje wciąż i wciąż tylko wtedy, gdy ma dostęp do tego, czemu przypisało sens, znaczenie.

Jeśli okoliczności zewnętrzne zmienią się (choroba, starzenie się, porzucenie przez kogoś) ego traci rację bytu, musi się uformować na nowo, a to trwa. I ten stan odbiera jako kryzys.

Może warto zadać sobie teraz pytanie: co stałoby się, gdyby ego pozostało z doświadczeniem niedoboru okoliczności, które zwykle stabilizują poczucie “ja jestem”? Jest to doświadczenie, w które może wejść każdy z nas.

Początkowo wstrzymana zostałaby mechaniczna realizacja tożsamości.

Generowałoby to poczucie zagrożenia, niepewności, co mogłoby u niektórych osób objawiać się nawet somatyzacją. Prawie nigdy nie odważyliśmy się pozwolić na taki stan zawieszenia w pełni dobrowolnie.

Co wydarzyłoby się dalej?

Otworzyłaby się szansa na pozostawanie w otwartym umyśle.

Jednak byłoby to prawie nie do zniesienia, ponieważ pojawiłby się strach grożący napadem paniki. Wynikałoby to z reakcji naszego systemu, który albo reaguje na podobieństwa obecnych doświadczeń z przeszłymi (czyli wspomnienia) lub na pomysły dotyczącego tego, co może się zdarzyć natychmiast lub później (czyli wyobrażenia podszyte obawami). W obu przypadkach nie reagujemy jednak na to, co naprawdę się dzieje.

Jeśli nadal będziemy w postrzeganiu tego, co się dzieje, a nie pójdziemy we wspomnienia czy obawy, a tym samym zostaniemy w pełni obecni, wkrótce pojawi się pewien rodzaj pustki.

Jeśli nadal będziemy obecni, ten rodzaj pustki pokaże się jako nie-coś, nie-tożsamość, która jawi się jako cicha i otwarta, nieobiektywna świadomość.

A co ze strachem? Przemija z chwilą, gdy to, co rzeczywiste, nie okazuje się tym, w co się wierzy lub czego się boi. Rzeczywistość lub życie mają wtedy szansę pokazać po raz pierwszy jako takie, jakie są. Dokładnie tak, tu i teraz.

Świadome doświadczanie własnej nie identyfikacji jest często nazywane śmiercią ego. Ale to nie jest precyzyjne określenie, gdyż ego nie umiera, ponieważ, aby mogło się to zadziać, musiałoby ono istnieć wcześniej jako coś stabilnego. Ego po prostu przestaje być tożsamością, ponieważ okoliczności już go nie tworzą.

Jak to się robi?

Nie robiąc nic. Dosłownie.

Czy to jest potrzebne, przydatne? W zależności od okoliczności tak. Ponieważ, w zależności od okoliczności, tożsamość jest przydatna, a czasami po prostu denerwująca. Ego dzieje się w zależności od okoliczności, a jeśli okoliczności nie chcą już go wytwarzać, to tak się nie dzieje. To jest prawdziwa spontaniczność.

A jak ten opis praktyki nietworzenia tożsamość ma się do kryzysów?

Istnieją pewne dowody na to, że wiele kryzysów jest tak naprawdę spowodowanych przez nas, a dokładniej opierają się na sposobach, w jaki rozumiemy i tworzymy siebie.

Jeśli przebudzimy się i wyjdziemy z tej mechaniki, wówczas wydarzenia, nawet te które zwyczajowo odbieramy jako trudne, można przeżyć takimi, jakie są.

Wtedy będziemy odczuwać ból, gdy boli, i pot, gdy jest gorąco. Będziemy szukać ulgi dla siebie i innych w rozsądnych granicach, ale nie będziemy zaskoczeni, jeśli to, co nazywamy śmiercią, zbliży się zauważalnie. Będziemy tam, dokładnie w środku właśnie tego, co i jak się zadzieje.

Być może przebudzenie pozwoli tak przeżywać życie jakby nie było tożsamości, tego poczucia trwałego “ja jestem”, ale tak, jakby z jedności wyłaniał się fenomen, na który trudno nawet znaleźć określenie.

Jak coś, czego nie ma w oderwaniu od okoliczności, coś, ktoś kto objawia się jako nie-coś, nie-ktoś, jako zjawisko, któremu najbliżej do określenia „możliwość”.

Ta możliwość jest i działa w życiu coraz bardziej w zależności od okoliczności. Interesującą, ale nie spektakularną rzeczą w jej sposobie życia jest fakt, że nie unika on bezpośredniego stanu bycia, ale wydaje się „sobą” jako interakcja danych okoliczności. Posiada mniej wspomnień i rzadziej planuje swoją przyszłość, ale nie dlatego, że jest to niewłaściwe, ale dlatego, że „obecność” jest tak satysfakcjonująca, że ​ nie ma potrzeby od niej uciekać. Śpi, gdy jest zmęczona i zatrzymuje się, gdy jest wyczerpana. Bierze, kiedy otrzymuje propozycję, i daje, kiedy posiada i gdy jest o to proszona. Nie dąży do wyobrażonego obrazu siebie, ponieważ nie odczuwa potrzeby wyróżniania się.

I wracając do naszego tematu kryzysu: jest mniej prawdopodobne, że wpadnie w kryzys, ponieważ doświadcza, że zawsze tak naprawdę jest tylko następny krok i jeśli żaden z góry określony krok nie zostanie uznany za znaczący i najważniejszy, to każdy krok może być przeżyty jako ten właściwy.

Warunki niezbędne dla takiego podejścia czy stylu życia są dzisiaj już dość dobrze zbadane naukowo, a praktyka życiowa pozostaje ćwiczeniem przez całe życie. I to nazywam duchowością.

To podejście jest tak stare jak my, a żadne z nich, to znaczy ani duchowość, ani proces formowania się tożsamości, nie zmieniły się znacząco w ciągu ostatnich kilku tysiącleci. Pora zobaczyć, że my wciąż jesteśmy początkującymi w nieskończenie otwartym sekrecie zwanym życiem.

___________

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej

księgarni -> TUTAJ

3 komentarzy dla Poczucie „ja” – główny sprawca kryzysów? cz. 2

  1. TE1 pisze:

    Wiem, czego nie wiem. Wiem, że wszystko co dostaję, nie staje się moje. Wiem, że wszystko co tracę, do mnie nie należało. Potrafię, robić nic, zmierzać donikąd, być nikim. Wpadając do wody, tafli nie zmarszczę, ponieważ wiem, kim nie jestem. Tu nie ma miejsca na kryzys.

  2. Jacek pisze:

    czytając teksty Aleksandra, znajduję to czego potrzebuję, chociaż tego nie szukam 👍❤️

    w Poznaniu dzisiaj słońce i błękitne niebo 😎

  3. gran_ulka pisze:

    Dziękuję. Wspanialy tekst. Pozbawia wszelkich złudzeń…

Skomentuj TE1 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *