Nietrudno zauważyć, że w każdym z nas jest potrzeba dążenia do celu, do jego wyznaczenia, jak i osiągania. Co więcej, osiągnięcie jednego natychmiast pociąga za sobą poczucie konieczności wyznaczenie kolejnego. To nas stabilizuje, przez lata nadaje życiu sens, ale z czasem zaczyna męczyć.

 

Kiedy przed śmierci chwilą
Opadnie nam z oczu opaska,
Wszystko co dotąd kusiło,
Znika z opaską jak maska.

/Michaił Lermontow, Czara życia/

 

Jak to się wszystko zaczyna?

Jako ludzie chcemy dosłownie “mieć, być”. Te dążenia z poziomu podstawowego określam często jako “poziom brzucha”. I są to nie tylko dążenia w sensie materialnym (aby coś posiadać), ale także w personalnym (aby posiadać kogoś, aby coś znaczyć). W zależności od tego, jak bardzo ta część jest w nas aktywna, mamy mniejszy lub większy wewnętrzny imperatyw, że powinniśmy mieć wciąż i wciąż czegoś więcej. Zwykle, kiedy osiągamy “to więcej”, nie pojawia się wcale uczucie zaspokojenia. 

Jeżeli nasz sposób bycia i organizowania się w codzienności opiera się na dążeniu “ku”, jeśli jest w nas stale aktywny, to zmusza nasz umysł do kreowania wizji i dróg do osiągnięcia celu.

Jest potrzeba, jej silna manifestacja w ciele i automatycznie umysł krąży wokół tego, jak ją zrealizować.

Sesshin, jako dłuższe odosobnienie, pozwala przyjrzeć się seansom naszego umysłu, które są tworzone w odpowiedzi na te potrzeby. Widzimy, że wśród naszych osobistych filmów dominujący jest przede wszystkim trening przeżycia, próba ogarnięcia lęku.

Można nawet powiedzieć, że “umysł myśli pod brzuch”. Dlatego też należy  przyjrzeć się czy możliwa jest do zrealizowania nasza chęć uspokojenia myśli. Ta chęć spokoju, wyciszenia i co idzie za tym pojawienia się np. na odosobnieniu sugeruje nam, że jak będzie spokojnie i cicho, to zyskamy wewnętrzną równowagę. Jednak to “coś” w nas nie może się nadal uspokoić, bo jest zmuszone do szukania czegoś kolejnego do zagospodarowania, ponieważ nawet jeśli usiądziemy w ciszy i zewnętrznym spokoju brzuch jest wciąż niespokojny.

Sesshin jako antidotum na spokój to złudzenie. Wyjątkowo częste.

Wielu z nas wydaje się, że aby uwolnić się od uczucia niepokoju i wewnętrznej tęsknoty wystarczy tylko, żebyśmy przestali myśleć, ale to nie myślenie jest źródłem problemu. Problemem są ciągłe potrzeby, sygnały “z brzucha”. Jednak trudno nam nad nimi zapanować, ponieważ ta “część” jest szybsza niż nasza świadoma reakcja. Emocje, które manifestują się w ciele i tutaj mają swoje źródło, są poza naszą kontrolą. Niektórzy psycholodzy określają je jako podstawowe, ponieważ warunkują nasze przeżycie, obronę, chęć posiadania czegoś, co jest podstawą przetrwania i dlatego są poza kontrolą świadomego umysłu.

Tymczasem bycie w tym co jest i przeżywanie naszej codzienności nie byłoby takie trudne, gdybyśmy mieli trochę inną perspektywę.

Jednak w naszym postrzeganiu rzeczywistości perspektywa “ja chcę być” jest wyjątkowo mocno podsycana społecznie i rodzinnie. Objawia się to jako dążenie do bogacenia się, zdobycia pozycji zawodowej i społecznej, a w efekcie jako kult sukcesu i obrona przed porażką.

“Część brzuszna” w codzienności ma dostęp do konceptualizacji rzeczywistości, która sugeruje “pomogę ci stworzyć plan jak to zdobyć”. Głowa i brzuch są w ciągłej współpracy: z brzucha płyną zlecenia, a głowa obmyśla plan zaspokojenie tych potrzeb. 

W toku naszego rozwoju umysł kształtuje się później i jest podporządkowany niejako potrzebom z poziomu brzucha. Jesteśmy więc w dużym stopniu uwarunkowani emocjonalnie. Takim przykładem jest potrzeba kontroli u osób, które tak naprawdę odczuwają wysoki poziom lęku. Można nawet powiedzieć, że poziom kontroli jest miarą naszego lęku. 

Co można z tym zrobić, jak podejść do tego w praktyce zen? Gdzie “wchodzi” zen w nasze postrzeganie potrzeby kontroli, lęku?

Warto posiedzieć nieco dłużej z pytaniem “czego się boję?”. Nie chodzi o to, aby usiąść i poczekać aż dojdziemy do stanu bez lęku.

Postawa ta polega bowiem na tym, aby – podobnie jak Budda podczas wglądu – uświadomić sobie, doświadczyć, że nie ma nikogo, niczego kto by się bał, a pytanie powinno być postawione w ten sposób: Jak dochodzi do tego, że pojawia się strach?

Przyjrzyjmy się więc wnikliwiej fenomenowi lęku i strachu oraz podmiotowi, który ich niby doświadcza. Jak pokazuje doświadczenie, nie będzie to wcale proste znaleźć tego kogoś, kto się boi. Mamy więc do czynienia nie tylko z lękiem, ale też z narracją, która sugeruje, że jest “jakiś ktoś”, komu się “przydarzają” te emocje. Wydaje nam się, że możemy osiągnąć stan bez lęku, a co więcej, że możliwe jest życie tylko z radością. I że to właśnie jest miara naszego sukcesu w rozwoju osobistym.

Tymczasem, jeśli nasza tożsamość wciąż się tworzy, nie jest czymś stałym i niezmiennym, to lęk nie jest także stanem stałym, a nasza identyfikacja wciąż się zmienia. W tym ujęciu praktyka zen ma dużo do czynienia z naszą umiejętnością do tworzenia tożsamości, bowiem istota każdej identyfikacji polega na uczuciu bycia tylko “tym”, a to generuje lęk. 

Może więc prawdziwą przyczyną lęku nie jest wcale tożsamość, ale fakt, że my odgradzamy się od wszystkiego innego i wydaje nam się, że jesteśmy tylko tym konkretem.

I to uczucie bycia tylko “tym” jest prawdziwym problemem.

To, co naprawdę sprawia, że odczuwamy lęk, to poczucie bycia odrębnym, identyfikacja z czymś co daje nam poczucie odrębności, a poprzez bycie oddzielonym, brak nam umiejętności i dostępu do przeżywania jedności wszystkiego.

Fakt odrębności może więc stanowić fundament pewnych emocji jak np. lęku. W zen nie chodzi o to, abyśmy siedzieli i starali się stworzyć narrację do osiągnięcia czegoś wyjątkowego, np. stanu duchowego, w którym nie ma strachu, smutku.

W zen chodzi o to, aby przeżyć dokładniej, że to, czego się boimy, czego nie chcemy przeżywać, naprawdę nas nie zabije, nie znikniemy w kontakcie z tym.

Dlatego też trudne momenty w życiu, tzw. graniczne, progowe są doskonałym gruntem do przebudzenia. Jan Tauler podpowiadał wręcz:

Niech runie na ciebie wieża z wszystkimi dzwonami, niech się zwalą na ciebie wszyscy diabli z całego piekła, niebo i ziemia ze wszystkimi stworzeniami! Wszystko to wspaniale Ci wyjdzie na pożytek. Zanurz się tylko, a wszystko pójdzie jak najlepiej dla ciebie.

___________

Terminy sesshin – odosobnień, oraz Kursu Wprowadzenie do zen, które w 2021 roku poprowadzi Alexander Poraj-Żakiej dostępne są TUTAJ

 

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

Komentarze dla Czy warto “przestać myśleć?”

  1. TE1 pisze:

    Drwa nie stają się popiołem.
    Nie jestem potrzebami, które nazywam moimi.
    Nie jestem myślami w głowie, którą nazywam moją.
    Nie ma odrębności bez tożsamości.
    Tożsamość jest odrębnością od przeżywania jedności
    wszystkiego, do której tak naprawdę zawsze mam dostęp.
    Nie jestem ciałem, które przejawia się w formie adam m.
    Ale bez ciała w formie adam m. nie ma Przebudzenia czyli
    Świadomości, że nie jestem formą adam m.
    Dopóki istnieje ciało, dopóty będzie istniał strach.
    Dopóki będę utożsamiał się z ciałem, lub wymyśloną duszą,
    dopóty będzie istniał ten, który się boi.
    Pomimo tego, że istnieje uczucie strachu to nie ma nikogo,
    kto to uczucie ma. Tożsamość i strach stanowi jedność.
    Nie mogę osiągnąć stanu bez uczucia lęku, ale mogę czuć
    strach i zarazem wiedzieć, że nie ma nikogo kto się boi.
    Kiedy zrozumiem, że umieram za każdym razem, gdy zasypiam.
    Kiedy zrozumiem, że rano nie budzę się Ten Sam,
    który wieczorem kładę się spać.
    Wtedy śmierć przestanie być straszna, a stanie się częścią życia.
    Wtedy dopiero będę mógł żyć naprawdę – bez lęku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *