Fenomen pustki w zen oraz relacja nauczyciel-uczeń to dwa najczęściej pojawiające się pytania podczas dokusan. I nawet jeśli w pierwszej chwili związek między tymi dwoma obszarami nie jest do uchwycenia, to są one ze sobą bardzo powiązane. Zrozumienie, a jeszcze lepiej doświadczenie, czym jest pustka automatycznie powoduje, że pytanie o rolę nauczyciela zen staje się nieistotne.

 

Wszystkie zjawiska (dharmy) są aspektem pustki.

Nie rodzą się i nie umierają.

Nie są skalane i nie są czyste.

Nie zwiększają się i nie zmniejszają.

Tak więc w pustce nie ma formy,

wrażeń, myśli, woli i świadomości.

/Sutra Serca/

 

Przede wszystkim musimy uświadomić sobie, że pustka w buddyzmie czy zen nie jest czymś, co można zrozumieć. Nie o intelekt tutaj chodzi. Owszem, działa ona na naszą wyobraźnię, pobudza intelekt, fascynuje jako pewien rodzaj łamigłówki, ale jest zdecydowanie poza wszelkimi pojęciami, jakimi operujemy w codzienności.

Pustka wymaga oswojenie się z nie obrazowym pojęciem czegoś, z pozbyciem się złudzenia, że nicość jest brakiem, a więc skojarzenie, że pustka to brak czegoś także nie jest tutaj na miejscu.

Przyjmijmy, że pustka to pojęcie, zjawisko, proces – coś, czego nie można złapać zmysłowo. Już taka podpowiedź uzmysławia nam ludziom, jak bardzo polegamy na swoich zmysłach, a jeśli one nas zawodzą, to na scenę wkracza intelekt i zaczyna wytwarzać koncepcje i zamykać wszystko w definicjach. Taka jest w końcu jego rola.

Nie trudno zauważyć, że pustka w zen, jeśli zacząć ją określać jako nicość lub nie-coś, u części z nas budzi lęk, niepokój. Dlaczego?

Ponieważ w lustrze nicości odbijamy się z wszystkim, co w nas jest.

I nie zawsze jest nam to na ręku, bo “dostrzegamy” że nie jesteśmy czymś stałym, wyjątkowym, że nas tak naprawdę nie ma.

Tak więc to, co jest dla nas problemem to konfrontacja z nie-czymś, a nie z brakiem, ze wspomnianym już odbiciem w tym lustrze, jakim jest pustka, gdyż poprzez to stajemy się “osobnikami”. Jak wspominałem w ostatnim wpisie, poprzez dualizm stajemy się osobnikami czyli osobnymi bytami, czymś “oddzielnym od”.

Przyzwyczajeni do tworzenia pojęć, które odzwierciedlałyby nasze emocje, odbiór zmysłowy tego, czego doświadczamy, mamy duży opór przed porzuceniem choć na chwilkę tej machiny wyobraźni i zostawienie czegoś, kogoś, relacji, doświadczenia jako otwartego, świeżego, jako procesu bez próby zamykania tego w pojęcie. Jest poza naszym codziennym doświadczeniem, że nic, absolutnie nic, nie istnieje samo z siebie, że wszystko jest współzależne i w ciągłym procesie, powiązane niesamowitą współzależnością i stwarzane chwila za chwilą przez siebie nawzajem.

Żyjemy w złudzeniu, że wszystko jest oddzielne, stanowi o sobie, nie potrzebuje niczego, aby zostać określone jako “coś”.

W zen jest jest jeszcze coś innego, coś, co nas zaskakuje, a mianowicie stwierdzenie “nie wiem”, którego tak unikamy w życiu. Krótko mówiąc: nie wiem, doświadczam zmysłami i jestem świadomy, że tworzę poprzez narrację. W codzienności to stwierdzenie albo nawet postawa “nie wiem” jest odbierana jako oznaka naszej niewiedzy, niemal porażki, stąd zaskoczenie przechodzi w niepokój. 

Warto też wspomnieć, że praktyka zen wcale nie prowadzi nas do stanu wiedzy.

Tutaj nie chodzi o wejście w jakiś stan tajemnej wiedzy, zdobycia poziomu niedostępnego innym śmiertelnikom. To nie ta zabawa. 

Miarą postępu w zen nie jest umiejętność powiedzenia “mam to”, “już wiem”, “wytłumaczę Ci”, ale bardzo często najlepiej oddaje ją milczenie, które osobie z tym samym doświadczeniem “mówi” wszystko. Tak więc ćwiczenie zen nie prowadzi do “czegoś”. 

Jest to praktyka wglądu w powstawanie rzeczywistości, w proces tworzenia się i rozpadu, w kreację.

W zen nie chodzi o to, aby starać się coś zrobić, ale aby dłużej wytrzymać w nie identyfikacji z czymś, czyli nie wyprodukować jakiegoś konkrety, który możemy złapać mówiąc “wiem, mam to!”. Zen to postawa nim nasz cały system wyprodukuje cokolwiek, jakiekolwiek pojęcie. 

Oczywiście doświadczenie tej niestałości, tego “nie wiem”, konfrontuje nas z lękiem przed pustką, którą rozumiemy i mamy zapisaną w pamięci ciała jako brak, a więc jako zagrożenie. Pojęcie pustki jest w codzienności odbierane jako bardzo konkretny stan, jest więc dla nas już jakimś wyobrażeniem, dlatego dużo czasu zajmuje praktykującym porzucenie tego wyobrażenia. 

Niektórzy uważają, że zen polega na przezwyciężeniu ego, ale tutaj was rozczaruję, bo aby było to prawdą, to najpierw ego powinno być czymś stałym, namacalnym, trwałym, a tymczasem doświadczenie wglądu pokazuje, że go nie ma. Dosłownie. Ono się tworzy chwila po chwili.

Lęk, który znika lub znacząco zmniejsza się po doświadczeniu wglądu, wynika nie z tego, że udało nam się coś  zdobyć, ale z powodu że możemy przeżyć, że jesteśmy tą nicością, tym nie-czymś. Warto zaznaczyć, że nie możemy stale tkwić w tym stanie, bo nic nie jest na stałe.

Oswojenie się z tym stanem staje się natomiast kluczowym przeżyciem. Daje poczucie, że nie musimy się bać, jeśli nie jesteśmy “czymś”.

Poczucie się procesem, kreacją, albo jeszcze inaczej: doświadczenie, że jest się niczym, bo jednocześnie wszystkim, jak w Sutrze serca gdzie czytamy, że forma jest pustką, a pustka formą, zmienia naszą codzienność.

Znika lęk, że nie jest tak, jakbyśmy chcieli, że nie wszystko idzie po naszej myśli. Nie ma cierpienia. Udaje nam się surfować na fali życia. 

Teraz w kontekście pustki  i tego, jak ja można ją doświadczyć, zostańmy przy pytaniu o rolę nauczyciela i chęć zostania uczniem. Uczeń i nauczyciel to pojęcia nierozerwalnie związane ze sobą. Nie ma bowiem ucznia bez nauczyciela, i na odwrót.

Każdy z nas wie, czuje, jakie cechy noszą w naszym społeczeństwie te dwie role. I tutaj tkwi pewne niebezpieczeństwo, czyli że “ja sam nic nie mogę, potrzebuję tego kogoś, kto mi pomoże, bo on ma coś lepszego, jest dalej”. Projektujemy w kogoś lub  coś to, co wydaje nam się, że my powinniśmy mieć, nauczyć się, stać się tym. Ten ktoś jest dla nas wzorem, mistrzem, bo “to” ma, bo “to” wie.

Czy czujecie już, że nijak ma się to do nicości?

Rola nauczyciela czy mistrza w zen nie jest odpowiedzią na nasze potrzeby, bowiem nikt nas nie może nauczyć doświadczenia pustki.

Owszem, może nam przekazać pewne wskazówki co do praktyki, ale reszta to już proces, to nasza droga. Pamiętajmy, że każda opowieść o przebudzeniu jest tylko narracją. W oparciu o nią nie jest potwierdzany wgląd, to tylko słowa. Osoba oświecona żyje tym doświadczeniem, jest w niej pewna wolność, która wymyka się słowom. To się czuje, a nie rozmawia o tym.

Tytuł mistrza zen czy nauczyciela ma rolę funkcyjną, nadawany jest w danej tradycji na pewne potrzeby, ale nie opiera się na jakiś zasługach czy umiejętnościach, których nikt inny nie ma. Potwierdza pewną praktykę doświadczenie, oznacza, że dana osoba może towarzyszyć na drodze zen, ale nie nauczy nikogo niczego, czego już by nie potrafił.

W zen chodzi bowiem o doświadczenie jak ta rzeczywistość tworzy się, o doświadczenie tej nicości, ale to nie jest transformacja życia, tak jak to zrozumiemy.

To nie jest także nauka w sensie liniowym: nie potrafię- potrafię już. To jedynie przeżycie tego – właśnie tego!-  momentu w o wiele szerszym kontekście, a nie zmiana personalna. 

 

W czasie czytania tego tekstu, TO już się doświadczyło 😉

__________

Terminy sesshin – odosobnień, oraz Kursu Wprowadzenie do zen, które w 2021 roku poprowadzi Alexander Poraj-Żakiej dostępne są TUTAJ

 

Najnowsza książka Alexandra Poraj-Żakieja JEST*365. Inspirujące cytaty na każdy dzień dostępna jest już w SPRZEDAŻY w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

2 komentarzy dla Kto naucza doświadczania pustki?

  1. Mar pisze:

    Mistrzu,dziekuję,tylko jak szczerze niewiedzieć żyjąc wsród wszystkowiedzących ?
    Nie wiem…

  2. TE1 pisze:

    Kto doświadcza pustki nauczania?
    Dzisiejszy ranek
    Powiew wiatru
    Krople deszczu na oknie
    Nie chcę i chcę zarazem
    Wstaję

Skomentuj TE1 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *