Jak wspomnieliśmy w pierwszej części cyklu we wpisie “Neurodrzwi – czyli jak się tworzymy?” (TUTAJ) wgląd w naturę umysłu, jaki daje nam medytacja, oraz w naturę mózgu, jaki dają nam neuronauki, może prowadzić do podobnych doświadczeń. A mianowicie – do wniosków, że umysł (procesy mentalne) i mózg (procesy neuronalne) są tak naprawdę nietrwałe, złożone i współzależne.

Medytacja, w tym też zen, prowadzi nas do doświadczenia, że świadomość jest pewnego rodzaju procesem, przepływem.

Nie znajdziemy tutaj nic stałego. Tak samo jest z mózgiem, w którym zachodzi ciągły proces neurogenezy, czyli powstawania nowych komórek nerwowych, a dodatkowo tworzone są nowe połączenia nerwowe. Co więcej, sam proces myślenia na poziomie mózgu to dosłownie lawinowy ciąg zdarzeń, oparty niemal o efekt domina, a nie jedno konkretne zdarzenie.

Każde nasze ludzkie doświadczenie, myśl i uczucie, które pojawiają się w umyśle nie są jednolite, ale składają się z części składowych.

Osoby praktykujące zazen są w stanie doświadczyć, że mamy tak naprawdę dostęp do procesu “tworzenia się” myśli, potrzeby, uczucia.

Dostęp, czyli możemy tego doświadczyć. Podobnie dzieje się w mózgu, w którym w zależności od przyjętej skali czy stopnia złożoności, możemy mówić o podstawowych trzech częściach: pniu mózgu, strukturach podkorowych i korze nowej lub też o około 90 miliardach neuronów i 100 miliardach komórek pomocniczych.

I po trzecie, oczywiście nic w naszym umyśle nie istnieje samo z siebie.

Każde doświadczenie jest współtworzone, współzależne, co świetnie pozwala zaobserwować medytacja.

Ta współzależność dostrzegalna jest także na neuropoziomie, bowiem procesy w jednej części mózgu są zależne od tych w innej części mózgu. Mamy tutaj do czynienia z interakcją – zarówno mózgu z organizmem, jak i ze światem zewnętrznym.

Aż kusi, aby zatrzymać się teraz przy definicji umysłu. Mówiąc “mózg” zwykle mamy na myśli to samo – strukturę anatomiczną, o której uczyliśmy się w szkole, która opisywana jest w różnego rodzaju podręcznikach. Tymczasem umysł jawi się jako pewnego rodzaju tajemnica. Naukowcy starają się oczywiście podać definicję umysłu, która wyczerpywałaby wszystkie aspekty.

Na przykład neurobiolog powie, że umysł to efekt aktywności mózgu, antropolog – wspólny proces społeczny przekazywany z pokolenia na pokolenie, a psycholog – efekt działania myśli i uczuć. Ciekawa definicję podaje Daniel J.Siegel w nowej książce “Psychowzroczność” (TUTAJ): Ludzki umysł jest relacyjnym i ucieleśnionym procesem, który kontroluje przepływ energii oraz informacji, przy czym przez kontrolę autor rozumie współtworzenie, wyczuwanie procesu u nas samych, jak u innych ludzi.

Można więc przyjąć, że umysł – rozumiany jako interakcja układu nerwowego, natury, społeczeństwa, kultury – tworzy mózg, a jednocześnie aktywność umysłu wpływa na aktywność neuronalną, co przekłada się z kolei na mózg jako strukturę fizyczną.

Na koniec chcielibyśmy zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz, która bywa pułapką na ścieżce praktyki. A mianowicie, trudno chyba znaleźć adepta zen, który na jakimś etapie nie liczyłby na to, że regularna medytacja pomoże mu wyzwolić się z cierpienia, które najprawdopodobniej sięga korzeniami dzieciństwa.

Jak pokazały badania, różnego rodzaju doświadczenia z dzieciństwa, których ślad został utrwalony w naszym ciele i tożsamości w postaci uczucia tęsknoty, skłonności do marzeń, odgradzanie się od rzeczywistości i pewnych specyficznych dążeń, zostały zapisane we wczesnym dzieciństwie w tzw. pamięci utajonej. Warto mieć świadomość, że jest ona odłączona od jawnych, w pełni świadomych wspomnień. Dlatego też miewamy tylko jej niejasne przeczucie, ale i to wymaga sporej wiedzy o sobie.

Jakie to ma dla nas znaczenie w kontekście praktyki?

Całkiem spore, bowiem wystarczy sytuacja, w której poczujemy się nie doceni, nie widziani, w jakimś stopniu osamotnieni, a od razu bolesne emocje z wczesnego dzieciństwa wypływają na wierzch. I co gorsza, kierują naszymi dorosłymi decyzjami.

Podobnie może stać się w dorosłym życiu z doznaniami i emocjami, które zadzieją się podczas traumatycznych wydarzeń: zostaną odłączone od świadomych wspomnieć i będą niejako z ukrycia wpływać na nasze organizowanie się w rzeczywistości. Mówi się o pewnego rodzaju sieci emocjonalnej, w którą złapane zostaję te emocje, których nie jesteśmy świadomi, a które w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać pod wpływem wyzwalacza, którego zwykle nie potrafi tak szybko zidentyfikować. Dzieje się tak także podczas medytacji, kiedy niektórych z nas zalewa fala nieokreślonych na pierwszy rzut oka emocji.

John Welwood, amerykański psycholog kliniczny, psychoteraputa, nauczyciel łączący psychologię z duchowością, nazywa tę motywację do praktyki – opartą na nadziei na uzdrowienie emocji – “duchowym ominięciem”.

Przy tego typu postawie mamy nadzieję, że uda nam się dotrzeć do głębi zranień, źródeł cierpienia, a tymczasem to nie ta droga. Owszem praca z tymi bolesnymi emocjami wymaga uważności, samowspółczucia, zaopiekowania się sobą, co możemy rozwijać podczas praktyki medytacji, ale de facto praca z tymi trudnościami powinna odbywać się w ramach różnego rodzaju terapii czy pracy warsztatowej w ramach rozwoju osobistego.

Medytacja może być wsparciem, ale nie lekarstwem samym w sobie.

Co więcej, czasami, kiedy pewne trudności nasilają się, pojawiają się stany dysocjacji, a samo zazen łączy się z zalewem emocji – warto na jakiś czas zaprzestać formalnej praktyki i skupić się na terapii. W praktyce zen istotny jest pewien poziom stabilności emocjonalnej, to nie jest sposób na obejście problemów osobowościowych czy trudności emocjonalnych.

Po co więc nam medytacja?

To całkiem dobre pytanie i odpowiedź może brzmieć po prostu “na nic”. Może wydawać się ona prowokacyjna i będziemy wtedy doszukiwać się w niej “kruczka”, a tymczasem spróbujmy na to “nic” spojrzeć jak na słynne buddyjskie “nie- coś”.

Rozważając to z perspektywy medytacji możemy doświadczyć (a nie uwierzyć komuś na słowo – co jest ważne!), że przepływ świadomości nie jest czymś uwarunkowanym.

Przy dużej uważności, nie mającej nic wspólnego z kontrolą, doświadczamy, że proces myślenia nie jest “nasz”, że to nie my go “robimy”.

On tylko przez nas płynie i niesie wielką różnorodność możliwych doświadczeń. Jest to swojego rodzaju mozaika myśli, doznań, uczuć, dźwięków, które same w sobie po prostu są, a dopiero w wyniku interakcji wyłania się z nich “coś”. Wcześniej jest “nic”, czyli “nie-coś”.

Podobnie spojrzy na to neuronaukowiec, który wie, że nasz układ nerwowy nigdy nie jest wyłączony. On zawsze pracuje, jest gotowy na reakcję, przepuszcza przez siebie różne bodźce, nawet jeśli w danej chwili nie produkuje żadnej konkretnej reakcji czy informacji.

Procesy neuronalne tworzą pewnego rodzaju „produkty”, które nie są z góry uwarunkowane, ale jest dopiero stan gotowości na taki proces.

Nasuwa to skojarzenia z pewnego rodzaju szumem w tle, który jest sam w sobie, ale nie jest jednocześnie niczym konkretnym.

W takim razie, jaka jest ta odpowiedź na pytanie „po co nam medytacja?”? Warto szukać jej w sobie, na każdym etapie nie tylko praktyki, ale przede wszystkim życia.

 

/Część 1 wpisu jest dostępna TUTAJ, a część 2 TUTAJ/

_____

Autorzy:

Agnieszka Bonar-Sadulska, Alexander Poraj-Żakiej

Komentarze dla Po co nam medytacja? cz.3

  1. TE1 pisze:

    Medytacja wyprawa nikogo po nic.
    Z nic wyłania się coś. Nieświadomość zrodziła świadomość. Z nieświadomych procesów, powstają świadome procesy w naszych głowach, które roszczą sobie prawo do monopolu na mądrość. Mądrzy ludzie chcą po swojemu zmienić głupi Świat.
    Świadomość nie jest od planowania, tylko od odkrywania tego Jak Jest. To nie umysł kontroluje ciało, tylko ciało za pomocą umysłu kontroluje samo siebie. Należy Być świadomym a nie starać się pozbyć ego, bo to nie możliwe, ponieważ ego nie istnieje. Mamy różne filmy ale tylko dzięki światłu możemy je oglądać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *