W wielu religiach, w tym w chrześcijaństwie, które nadal współtworzy naszą kulturę, istnieje wszechobecna wiara w kontynuację życia po śmierci. Dociera ona do nas szczególnie mocno wiosną, podczas Wielkanocy, kiedy to przebija się myśl “ja też zmartwychwstanę”. Czasami jest to stwierdzenie podszyte nadzieją, a czasami pytanie pełne wątpliwości. Podobnie jest w judaizmie, islamie, a także w hinduizmie i niektórych kierunkach buddyzmu, do których egzotyczna koncepcja karmy przyciąga ludzi Zachodu.
Tymczasem ostatni rok, a szczególnie ostatnie miesiące, kiedy doświadczamy trzeciej fali pandemii, pokazują nam, że śmierć jest zdecydowanie bliżej niż nam się na co dzień wydaje. Nic więc dziwnego, że u wielu z nas potęguje się lęk przed śmiercią, a do części dopiero dociera fakt własnej kruchości.
To dobry moment, żeby popatrzeć na pewnego rodzaju absurd: deklarowaną w naszej tradycji wiarę w nieśmiertelność i jednocześnie lęk przed śmiercią. To czas, którego warto nie przegapić i zadać sobie kilka pytań:
Jaki jest mój stosunek do śmierci?
Czy się jej lękam?
Czego bym żałował(a), a z czego był(a) zadowolony(a)?
Czy jestem gotowy(a), cokolwiek to znaczy dla mnie?
Nietrudno dostrzec, że atrakcyjność wielu religii polega na wpajaniu wyznawcom wiary w życie po śmierci. To doskonale sprawdzający się mechanizm bazowania na lęku przed nicością. Skąd jednak się bierze w nas ten lęk, skoro śmierć została podobno przezwyciężona, a poszczególne religie mają patent na życie wieczne?
Okres pandemii pokazuje nam w jaki sposób odbija się w naszej rzeczywistości lęk przed śmiercią. Widać to chociażby w sposobie komunikowania się. Mówimy o “walce z pandemią”, o “pokonaniu wirusa”, o “porażce w zderzeniu z covidem”. To nic innego jak narracja walki, bitwy, wojny, gdzie musi być oczywiście zwycięzca i pokonany. Taki styl komunikacji wprowadza nas w permamentny stan zagrożenia, bycia w kontrze do czegoś. To także budowanie odrębności: ja- wirus, ja – choroba, ja – śmierć.
Popatrzmy teraz co to tak naprawdę za postawa?
Czy ona nam służy?
Co w nas budzi, co niszczy, a co tworzy?
Pandemia jest niezaprzeczalnym faktem, przyczyny są coraz lepiej poznane, a jednocześnie teorii spiskowych jest sporo. Trzymajmy się zatem faktów, unikajmy spekulacji. Jednocześnie zobaczmy jaka postawa w nas dominuje: czy walczę z wirusami, czy staram się przechytrzyć covid, a może raczej ustawiam się w tej rzeczywistości tak jak potrafię najlepiej na ten moment?
Co stałoby się gdybyśmy zostawili na boku narrację walki, a pozwolili sobie poczuć się częścią całości, a więc rzeczywistości, w której pojawił się covid? Może pora nauczyć się żyć z różnego rodzaju zagrożeniami, nie tylko wirusowymi, ale chociażby chorobami nowotworowymi także. To też jest przecież nasza rzeczywistość, ba, codzienność.
Praktykując zen widzimy z czasem coraz wyraźniej, że nie ma tutaj spekulacji, recept, że “wszystko jest w zależności od”, ale niekoniecznie jest to relatywizm. To raczej poczucie jednorazowości, doświadczenie, że jest tylko TO.
Teraz. Tutaj. Tylko TO.
Obecnie mamy “dobre podłoże” do godzenia się z własną kruchością, do zobaczenia, co daje mi wiara w życie wieczne, w reinkarnację czy karmę. Po co tego tak naprawdę potrzebuję i co dzieje się, kiedy odsuwam te koncepty?
Zostawiam Was dziś z myślami, stwierdzeniami, tezami, może niełatwymi, ale bardzo ludzkimi, niemal nagimi w swojej bezpośredniości. Pobycie z nimi przez najbliższe dni to prawdziwy trening duchowy.
Jesteśmy krusi w swoje egzystencji.
Nie wiemy dlaczego jesteśmy tutaj, na ziemi.
Nie wiemy co będzie potem, po śmierci.
Niech odpowiedzi ucieleśniają się, a nie tworzą z poziomu intelektu. Niech dzięki temu pojawi szansa na zaakceptowanie własnej nicości. Ona i tak już jest faktem, więc czy jest sens stawiać jej opór?
_______
Terminy sesshin zen – odosobnień, prowadzonych przez Alexandra Poraj-Żakieja -> TUTAJ
Termin kolejnego kursu Wprowadzenie do zen -> TUTAJ