Marsha Linehan to wyjątkowa kobieta, o której wiedziałam wcześniej, przed lekturą książki “ Życie warte przeżycia”, tylko dwie rzeczy: po pierwsze – jest twórczynią terapii dialektyczno-behawioralnej (DBT), gdyż na jej książki trudno nie trafić także w Polsce, po drugie – już drogą mniej oficjalną, że była uczennicą Willigisa Jagera oraz że jest mistrzynią zen. To wystarczyło, abym z zaciekawieniem czekała na tę książę – opowieść uznanej psychoterapeutki o jej własnej drodze od samodestrukcji ku życiu pełnią, a także wspieraniu osób z zaburzeniami osobowości.

[…]  niech Pan nie sądzi, że ten, który próbuje pana pocieszać, 

żyje bez trudu pośród prostych i spokojnych słów, które Panu 

niekiedy przynoszą ulgę. W jego życiu jest wiele mozołu i smutku […] 

Gdyby było inaczej, to nie potrafiłby nigdy znaleźć owych słów.

/R.M.Rilke, Listy do młodego poety/

 

Marsha to również badaczka, osoba bardzo ciekawa świata, wytrwała i wnikliwa, co w połączeniu z praktyką zen przełożyło się na jej ścieżkę naukową. Byłam więc także ciekawa jej drogi do punktu, w którym jesteśmy obecni, czyli istnienia i ugruntowania w świecie terapeutów terapii DBT. Warto zaznaczyć, że w ostatnich 50 latach było jedynie dwóch wybitnych twórców terapii: Aaron “Tim” Beck, który w latach 60tych stworzył terapię poznawczą i właśnie Marsha Linehan.

Kilka słów o samej terapii dialektyczno-behawioralnej: jest to bardzo praktyczna metoda, jakże inna niż terapia poznawcza, w której – ujmując to w skrócie- poznajemy siebie, dochodzimy do ważnych wglądów w naturę swoich emocji poprzez rozmowę z terapeutą. W przypadku nurtu stworzonego przez Marshę, czyli DBT, duży nacisk położono na to, aby terapia nie była tylko jednogodzinnym spotkaniem raz w tygodniu z terapeutą, a stała się częścią życia, procesem zmiany pacjenta. Jak sama autorka pisze:

Nie można poprzez myślenie nauczyć się nowych zachowań – to poprzez nowe zachowania można nauczyć się nowego myślenia.

DBT jest obecnie nieocenionym wsparciem dla pacjentów z tendencjami, często bardzo silnymi, samobójczymi, dla osób z zachowaniami autodestrukcyjnymi i zaburzeniami osobowości z pogranicza. Na terapię DBT składają się nie tylko jednogodzinne sesje, które odbywają się raz w tygodniu, ale także trening grupowy umiejętności DBT, telefoniczne konsultacje terapeutyczne dla pacjentów, zespół konsultacyjny dla terapeutów oraz integracja tego wszystkiego w środowisku pacjenta. To pewien system, proces, co z pewnością przekłada się na skuteczność tej formy terapii.

Książka do nabycia w fundacyjnej księgarni www.madrosc.pl -> TUTAJ

 

Wiedząc, że Marsha była w praktyce zen, a następnie sama została nauczycielką zen, że pracując nad DBT konsultowała się latami z Willigisem, byłam niezwykle ciekawa tego, jak zen przejawia się w tym nurcie. Sama autorka o sobie jako mistrzyni zen pisze następująco: 

Nie jestem ortodoksyjną mistrzynią zen. Nie przypominam innych mistrzów. Z jednej strony wprowadzam tańce do praktyki zen, a z drugiej nie korzystam z wielu tradycyjnych rytuałów.

Spośród jej wypowiedzi na temat zen warto zwrócić uwagę na te:

W zen mówi się o umyśle początkującego. Znaczy to, że każda chwila jest pierwszym doświadczeniem tej chwili. Każda nowa chwila jest początkiem. W tym momencie jedyną rzeczą, która istnieje, jest ta chwila.

a także jeszcze bardziej wprost:

Na tym polega zen. To więcej niż bycie, to doświadczenie bycia – wszystko po prostu jest i nie ma nic więcej.

Co w takim razie było dla Marshy istotne w tworzeniu DBT? Przede wszystkim bezpośrednia relacja terapeuta – pacjent, gdzie poza jasnymi dla obu stron rolami, ważna była równorzędność. Poza tym w DBT kładzie się nacisk na umiejętności pacjenta, które wspierają go w zaadoptowaniu się do rzeczywistości, w akceptacji tego, że jego życie wygląda tak, a nie inaczej, że miewa problemy, ale też że te problemy można rozwiązać. 

Do umiejętności DBT rozwijanych w ramach terapii zalicza się: umiejętność uważności (i to jest ważny wpływ zen), umiejętność tolerowania dolegliwości psychicznych (czyli zenowe “bycie przy tym – co – jest”), umiejętności regulowania emocji, umiejętność efektywności interpersonalnej. Krótko mówiąc DBT daje pacjentom, których życie przypomina często – jak pisze sama Marsha – piekło, nie tyle nadzieję, że będzie lepiej – a właściwie to wcale jej nie daje, ale oferuje bardzo ważne narzędzie: praktyczną umiejętność kierowania sobą. Dla wielu osób z myślami samobójczymi i tendencjami do ich realizacji, osób samookaleczających się oraz z zaburzoną osobowością, to bezcenne.

Warto mieć świadomość, że to, co było nowością i stanowi nadal o unikalności DBT, to równowaga między pozornie przeciwstawnymi celami terapeutycznymi: akceptacją siebie i swojego życia, a jednocześnie podejmowaniem zmian na rzecz lepszego życia. To właśnie stąd wzięła się nazwa “dialektyczna”, czyli równoważąca przeciwieństwa, dążąca do osiągnięcia ich syntezy.

I tutaj także poczułam mocny wpływ zen. To pewien rodzaj absurdu czy paradoksu, który wiele osób tak pociąga w koanach, a który trudny jest do przyjęcia w życiu. Ta dialektyczność zarówno w DBT, jak i w samej praktyce zen, to ważny obszar doświadczenia poza słowami, poza narracją. 

Co najbardziej uderza w DBT jeśli chodzi o inspirację zen? Dla mnie osobiście akceptacja, pojęcie z którym nigdy nie spotkałam się bezpośrednio w praktyce, a które od początku było dla mnie jasne. W zen nie ma spekulacji („jest czy nie ma?”), targowania się („tu tylko trochę, a tam więcej”), wartościowania („może lepiej inaczej?”). Po prostu JEST, które wciąż się współtworzy. Aby to pojąć, doświadczyć tego, konieczne jest otwarcie, ciekawość i świata, i siebie, ale nie tego czy to „coś” lub „ja” jestem taki, jak myślę; tylko po prostu “jakie to jest teraz? jak się tworzy?”.

Akceptacja nie ma nic wspólnego z wartościowaniem, dzieleniem “dobre-niedobre”, to po prostu przyjęcie tego takim-jakie-jest. To dosłownie powiedzenie życiu “tak!”, i powtarzanie tak raz za razem. Sama Marsha mówi wręcz o radykalnej akceptacji, czyli:

akceptacja wszystkiego całym umysłem, sercem i ciałem – przyjęcie czegoś z głębi naszej duszy, pełne otwarcie się na doświadczanie rzeczywistości takiej, jaka jest w danej chwili.

Przyglądając się jak zen przenikało DBT, nietrudno dostrzec, że ścieżka Marshy to także ścieżka od kościoła katolickiego, poprzez mistycyzm do tzw. świeckiej duchowości i w końcu do zen. To droga młodej dziewczyny, która do końca życia nosi blizny na ciele po cierpieniach emocjonalnych, która w szpitalu psychiatrycznym składa przyrzeczenie Bogu,  a następnie kieruje się w stronę mistycyzmu, aby w pewnym momencie zostać ważną postacią nurtów terapeutycznych i mistrzynią zen.

Cierpienie, który było udziałem Marshy, a wynikało z zaburzeń skutkujących silnymi tendencjami samobójczymi, samookaleczeniem się i trudnościami w prowadzeniu życia w społeczeństwie, doprowadziło ją do silnej potrzeby “zawierzenia Bogu”. To był ważny punkt zwrotny: złożenie obietnicy, że jeśli otrzyma wsparcie, całe swoje życie ukierunkuje na wspieranie osób chorych. Sama ścieżka edukacyjna dziewczyny, która ponad dwa lata spędziła w szpitalu psychiatrycznym, będącym w ówczesnych latach miejscem pełnym nadużyć i niemal tortur, a mimo to skończyła studia, zrobiła doktorat, została naukowczynią, co w typowym wówczas męskim środowisku nie było wcale łatwe, robi wrażenie. 

Więcej poczytajcie o tym w książce. Na potrzeby tego wpisu interesuje mnie przede wszystkim droga duchowa Marshy, na której spotkała trzy ważne osoby: franciszkanina Anselma Romb, księdza Teda Vierra oraz Willigisa Jagera, benedyktyna i mistrza zen, a także założyciela świeckiej linii zen Pusta Chmura.

Anselm, który skierował Marshę na ścieżkę mistycyzmu, uświadomił jej, że “kiedy się modlisz, nic nie mówisz”. To był dla niej przełom w rozmowie z Bogiem. Doprowadziło to m.in. do złożenia ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa kościołowi. Z kolei Ted, jak sama pisze, dał jej doświadczenie bezwarunkowej miłości i wsparcie, które pomogło w powrocie do równowagi psychicznej. Podobnie Willigis, który towarzyszył jej przez wiele lat na ścieżce duchowej, a także wspierał na ścieżce badań i pracy zawodowej. 

Twórczyni DBT przyznaje, że to co przeniknęło jej nurt, co było punktem wyjścia do opracowania wsparcia dla osób cierpiących emocjonalnie, psychicznie, to właśnie doświadczenie miłości, wsparcia, ale też umiejętność radzenia sobie z samotnością, których doświadczyła w kontakcie z tymi trzema duchownymi. Poszukiwania duchowe Marshy zakończyły się ostatecznie odejściem od kościoła, którym była rozczarowana, a nawet wzburzona jego tendencją do wykluczania innych ze społeczności; wręcz oskarżała go o rasizm. 

Kolejny ważny krok to decyzja o wyjeździe do ośrodka buddyjskiego – opactwa Shasta. Kiedy w 1983 roku poznała Willigisa Jagera, u boku którego praktykowała potem w Niemczech w Wurzburgu, jak sama przyznaje w książce, jej praktyka uległa zmianie. Owszem stała się ciężka, uruchomiła wiele pokładów cierpienia, ale prowadziła do ważnych wglądów. Porównując praktykę w Benediktushof  z tą w opactwie Shasta, dostrzegła jak istotna była samodzielność i bezpośredni kontakt z mistrzem, który zapewniał Willigis. 

Po wielu latach praktyki Marsha została nauczycielką zen w linii Willigisa, następnie w 2012 roku mistrzynią zen, a przekaz otrzymała od Pata Hawke z Arizony, mistrza zen i jednocześnie katolickiego księdza. Pod jego przewodnictwem Marsha doskonaliła swoje umiejętności prowadzeniu innych na ścieżce zen.

Śledząc drogę Marshy od osoby, która była na granicy śmierci, która okaleczała swoje ciało, której prowadzenia odmawiali kolejni terapeuci, do osoby, która wkroczyła na ścieżkę duchową, wyszła z choroby psychicznej, została terapeutką, naukowczynią, nauczycielką i mistrzynią zen ma się poczucie, jak nieprzewidywalne jest życie oraz że warto mu zaufać. Mimo wszystko. 

Jednak nie mam tutaj na myśli zaufania jako procesu intelektualnego, jako swoistej kalkulacji “opłaca się”, ale czegoś, co kiedyś nazywano zawierzeniem, oddaniem się. Tutaj także pokazuje się dialektyka, która wyraźna jest w DBT: z jednej strony przyjmujemy to, co życie daje, a z drugiej wychodzimy mu naprzeciw. To trudne do opisania, ale możliwe do poczucia, kiedy przygląda się takim biografiom jak Marshy, a często także swojemu życiu. 

Dialektyka pozwala współistnieć przeciwieństwom, a to wyraźny zenowy ślad w terapii DBT. To ukłon w stronę tego, że wszystko jest płynne, że ulega zmianie, że nie ma nic trwałego, niezmiennego, chyba, że tak się umówimy. To także dowód na to, że wszystko – a szczególnie nasza tożsamość – jest procesem. Dialektyka to także ważny aspekt w dociekaniu prawdy, gdyż praktyka, doświadczenie wglądu, pokazuje, że nie ma ani prawdy absolutnej, a nawet względnej, że to, co chcemy nazwać “prawdą” pojawia się i znika, że jest zawsze inne. W tym ujęciu możemy prawdę znaleźć tylko w danej chwili.

Marsha nie planowała zostać ani nauczycielką zen, ani mistrzynią, chciała “tylko” wyjść z choroby i służyć swoim doświadczeniem innym. Jednocześnie zawsze mówiła życiu “tak”, co zresztą było jej życzeniem przekazanym przyjacielowi, aby na je nagrobku napisać kiedyś: “Mówiła TAK”. Historia Linehan to kolejny przykład, że nie my zostajemy mistrzami, nauczycielami, ale życie nas nimi czyni. Nikt nie nadaje nam tych funkcji, tytułu, nie uznaje, że zasłużyliśmy na nie, że “już czas”. Po prostu ktoś, kto ma podobne doświadczenie wglądu, dostrzega, wie, że “to już”.

Osobiście po lekturze książki Marshy długo chodziłam z fragmentem:

Dostajemy karty jak wszyscy inni. I co jest celem gry? To, by jak najlepiej wykorzystać te karty w grze, prawda? Gramy takimi kartami jakie dostaliśmy.

Jest w nim wiele z dopływów zen, które Marsha wpuściła także do swojego nurtu DBT: jest uważność, otwartość na proces życia, jest aktywność, a nie bierne płynięcie z nurtem życia, jest i przyjęcie tego-co-jest bez wybierania co nam pasuje, a co już nie. Po prostu gramy takimi kartami jakie dostaliśmy.


Książka jest do nabycia w fundacyjnej księgarni www.madrosc.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *