Praktyka medytacyjna, szczególnie w nurcie uważności, to właściwie praca z pytaniem “Kim jestem?”. Nawet jeśli nie jest ono zadane wprost. To nie zamknięcie się w pustelni, odcięcie od ludzi, choć spora część praktykujących tak właśnie sądzi. To zobaczenie, że nie ma tego, co nazywamy – i co chcemy badać – czyli tzw. “ja”, bez pochylenia się nad relacjami – minionymi, teraźniejszymi, jak i tymi, które dopiero kiełkują. To “ja” wciąż się współtworzy. Warto mieć świadomość, że kiedy wyekstrahujemy je z codzienności, ze wspomnień, pragnień i zdarzeń, które odrzucamy lub do których lgniemy, z relacji, które są w naszym życiu obecne, to owo “ja” zniknie.
Po lekturze książki “Anatomia miłości” napisanej przez profesor antropologii Helen Fisher nasunęło mi się kilka refleksji. Autorka w bardzo szerokim kontekście przygląda się związkom, a szczególnie takim jego aspektom jak tworzenie par, wierność, zdrada czy małżeństwo. Patrzy na temat nie z perspektywy seksuologii czy psychologii, ale przede wszystkim ewolucji, antropologii, jak i neurologii. I ten kierunek – neuronauki, był dla mnie najbardziej interesujący.
Fisher upewnia nas w tym, że nie jesteśmy prostą wypadkową naszych działań, produktem programów naprawach wdrażanych w ramach tzw. rozwoju osobistego. Jesteśmy, szczególnie w obszarze tak istotnym, jak relacje romantyczne, również wypadkową wpływów dzieciństwa i młodości, genów i doświadczeń wczesnodziecięcych, w tym także prenatalnych, gdyż właśnie wtedy kształtował się nasz układ nerwowy i mózg.
Na tę część naszej osobowości, nazwijmy ją “neuropochodną”, wpływały także ważne, silne doświadczenia emocjonalne, takie jak pierwsze przyjaźnie, zerwanie ważnych więzi, zakochanie, traumatyczna strata, porażka szkolna, czy odrzucenie przez rówieśników.
Wszystko, co wiązało się z silnymi emocjami – czy to pozytywnymi czy negatywnymi – wiązało się automatycznie z różnego rodzaju neuroprzekaźnikami czy hormonami, które – jak swoisty koktajl – wpływały na nasz mózg poprzez uruchomienie reakcji neuronalnych, tworzących to, co nazywamy “ja”.
Fisher przygląda się temu obszarowi z perspektywy czterech istotnych szlaków neuronalnych, które dominują u ludzi. Są to system dopaminowy, serotoninowy, testosteronowy oraz estrogenowo-oksytocynowy. Systemy te, ściśle powiązane z hormonami i neuroprzekaźnikami, warunkują określoną konstelację cech osobowości, która z kolei wpływa na to, jak organizujemy się w życiu: w pracy, przyjaźniach, relacjach romantycznych, jak podchodzimy do zmian życiowych w skali globalnej, jak i do zmian w naszym osobistym mikroświecie.
Układ dopaminowy, powiązany z dopaminą, czyli neuroprzekaźnikiem wpływa na samopoczucie, energię i chęć do działania, motywację, a także wiele innych procesów, w tym za tzw. uczucie szczęścia – słynne „motyle w brzuchu”. Dominuje on u osób, które postrzegamy jako ciekawe i otwarte na świat, kreatywne, spontaniczne. To ludzie pełni energii, którzy rodzą się z wewnętrznym poczuciem wolności i potrzeby eksploracji świata. Tego typu osoby szukają przyjaźni i związków wśród osób podobnych do nich.
Z kolei układ serotoninowy, powiązany z serotoniną, która nie tylko poprawia nastrój, chroni przed depresją, ale odpowiada także za zasypianie, potrzeby seksualne, jak i apetyt. Dzięki niej potrafimy być skupieni i skoncentrowani, rzadko odczuwamy niepokój czy lęk. System serotoninowy charakteryzuje osoby zrównoważone, ostrożne, takie, które postrzegamy jako spokojne. To urodzeni tradycjonaliści, którzy cenią zasady i autorytety, lubią planować, żyć według harmonogramu. Co ciekawe, podobnie jak typy dopaminowe, szukają bliskich relacji wśród osób o podobnym typie “neuronalnym”.
Natomiast typy, które szukają relacji w grupach przeciwnych do siebie, to osoby, u których dominuje układ testosteronowy i estrogenowo-oscytocynowy. Te dwa „neuroprofile” lgną do siebie wzajemnie. I niekoniecznie układ testosteronowy występuje tylko u mężczyzn, a estrogenowy – u kobiet. Te dwa typy, powiązane przecież z hormonami płciowymi, znajdują także swoje odzwierciedlenie w budowie ciała, nie tylko w cechach osobowości. Układ testosteronowy, jeśli chodzi o cechy osobowości, daje danej osobie zdolności myślenia przestrzennego, umiejętność rozumienia analitycznego, matematycznego, zdolności muzyczne, ale też sceptycyzm, pomysłowość, skłonności do bycia autorytarnym i odważnym.
Z kolei typ estrogenowy zapewnia zdolność postrzegania świata jako całości, widzenie kontekstów, powiązań. Charakteryzuje się intuicją, długofalowym działaniem, empatią i holistycznym spojrzeniem na rzeczywistość. Układ estrogenowy powoduje, że dane osoby dobrze radzą sobie w komunikacji, posługują się sprawnie słowami, potrafią nawiązywać relacje, mają bogatą wyobraźnię.
Oczywiście każdy z nas wpisuje się w te cztery układy, jednak zwykle jeden z nich dominuje w naszym samoorganizowaniu się, szczególnie w relacjach czy trudnych sytuacjach życiowych.
Jakie ma znaczenie znajomość siebie właśnie w kontekście tych układów, czy nawet idąc krok dalej – jaki sens ma znajomość neuronalnych podstaw tworzenia się tożsamości? Według mnie spory. Sięganie na tzw. ścieżce rozwoju osobistego czy duchowego nie tylko po narzędzia, techniki czy lektury stricte “duchowe”, ale także po naukowe np. z dziedziny antropologii, socjologii, psychologii, neuronauk, pozwala nam urealnić się, i spojrzeć z dystansu na swoje wybory, pragnienia, działania.
Dzięki zobaczeniu, że poruszamy się w pewnych ramach neuronalnych, że pewna powtarzalność zdarzeń w naszym życiu, decyzji, które podejmujemy, nie jest jedynie wypadkową czynników zewnętrznych, ani – jak czasami myślimy – naszą słabością, z którą musimy walczyć, możemy inaczej ustawić się w życiu.
Mając świadomość, jakim typem neuronalnym jesteśmy, łatwiej nam zrozumieć z czego wynikają pewne rzeczy w naszym życiu, dlaczego tak, a nie inaczej układają się nasze związki, dlaczego zbliżamy się do takich, a nie innych partnerów, a nasze życie zawodowe układa właśnie tak. Albo i nie układa.
Nie jest to stawianie na determinizm w życiu, bowiem dzięki neuroplastyczności, która jeszcze 20 lat temu stała pod znakiem zapytania, wiemy, że “posiadanie” konkretnego układu neuronalnego to nie wyrok. To raczej pewien kierunek, w którym podążamy; to rodzaj “ustawień fabrycznych”, które nabyliśmy. Jednak rozwój osobisty, w tym psychoterapia, jak i praktyka medytacyjna, to otworzenie się na szereg zmian, które zachodzą nie “gdzieś tam”, nie w jakimś polu energetycznym, nie w przestrzeniach astralnych, jak część z nas lubi to tłumaczyć.
Rozwój osobisty to szereg następujących po sobie w czasie, mniej lub bardziej skokowych, konkretnych zmian neuronalnych.
To czasami przy intensywnej pracy niemal przeprogramowanie pewnych ścieżek neuronalnych. Naukowcy zapewniają, że tzw. stare układy pozostają nadal w naszych mózgach, ale my poprzez świadomą pracę na wielu obszarach, inwestujemy po prostu w uruchomienie dodatkowych ścieżek neuronalnych – coś na kształt obejść dla szlaków, które powstały np. w wyniku traumy prenatalnej czy trudnego dzieciństwa i teraz komplikują nasze życie.
Na szczęście żyjemy w czasach, które co prawda bywają dla naszych układów nerwowych trudne, gdyż je przeciążają ilością bodźców i tempem zmian, jednak mamy dostęp do wiedzy, która kiedyś była domeną tylko naukowców. Obecnie z pełną świadomością możemy wejść w rozwój osobisty, w tym też medytację, rozumiejąc co robimy, co dzieje się w naszym mózgu i jak to wpływa na ewoluowanie naszej odpowiedzi na pytanie “kim jestem?”.
Doświadczenie zmian w tych odpowiedziach i w naszej pewności odnośnie ich, może być sporą niespodzianką.
„Naukowcy zapewniają, że tzw. stare układy pozostają nadal w naszych mózgach”.
Mam taką teorię, że alkoholicy piją, aby właśnie wyłączyć te stare traumatyczne szlaki neurologiczne. Pije się przecież, żeby zapomnieć.