Prezentujemy kolejny rozdział książki Alexandra Poraj-Żakieja „Stulecie Willigisa” Rozdział, w którym autor uświadamia wkład i trud Willigisa Jägera włożony w tworzenie tzw. duchowości transkonfesyjnej. Książka dostępna jest w fundacyjnej księgarni www.madrosc.pl.
Duchowość transkonfesyjna nie ma na myśli jakiejś religii,
lecz religijność poza religiami. I ta religijność jest głównym rysem
naszej ludzkiej natury… Teraz jesteśmy świadkami, jak ta napędowa
siła odłącza się od odziedziczonych religii. Spotykam coraz więcej ludzi,
którzy są religijni, nie przyznając się do żadnej religii.
W tym rozpoznaję ślad rozwijającej się ewolucji świadomości.
/Willigis Jäger/
Willigis przekształcił sztywno postawione katolicko-kościelne pytanie „o Boga” w ogólnoludzkie pytanie „o sens”. Do tego potrzebował całego szeregu doświadczeń, wglądów i polemik prowadzonych w ramach, jak i poza, swojego kościoła. Jego właściwy zamiar, czyli chęć odnowienia Kościoła katolickiego wedle swojego rozumienia kontemplacji, nie powiódł się w pewnym sensie. Jednak podkreślam, że tylko w „pewnym sensie”, gdyż, mimo że kościół ponownie wycofał się na swoją pozycję scholastycznej interpretacji wiary, to nie istnieje dzisiaj praktycznie żaden klasztor i żadna katolicka instytucja, które nie oferowałyby różnego rodzaju kursów medytacji, do czego z reguły zaliczają się też kursy kontemplacji lub nawet odosobnienia zen. Oczywiście wszystko to stało się nie tylko za sprawą Willigisa, ale niewątpliwie należał on do grona osób, które wprowadziły w kościołach właśnie ten kierunek rozwoju.
Kościół katolicki znany jest z tego, że nie myśli w perspektywie lat czy dziesięcioleci, a raczej stuleci. I tak też zwykł działać. Innymi słowy, zmiany w Kościele katolickim dokonują się niezwykle powoli, tak że za życia jednego pokolenia trudno odnieść wrażenie, że było się świadkiem wyraźnej zmiany, nawet jeśli dożywa się stu lat.
Willigis, jak wspominałem, był człowiekiem czynu, a równocześnie – osobą niecierpliwą. Połączenie obu tych cech było wyraźne i powszechnie znane.
Kiedy okazało się, że proces odnowienia jego kościoła, jeśli w ogóle nastąpi, to będzie odbywał się powoli, małymi krokami, Willigis już podjął kolejne działania w sprawie swojej wizji duchowości. Ten kolejny krok miał charakter uniwersalny, tzn. miał ambicję bycia ogólnym dyskursem przekraczającym doświadczenia czy teologiczne refleksje jednej jedynej religii. Zaczął go nauczać pod określeniem „duchowość transkonfesyjna”. Co przez to rozumiał?
Książka Stulecie Willigisa dostępna jest TUTAJ
W drugiej połowie dwudziestego wieku stosunki polityczno-społeczne na tyle się rozluźniły, że intelektualna wymiana także dla normalnych ludzi była finansowo osiągalna, możliwa politycznie, a dla osobistego rozwoju nie tylko interesująca, lecz wręcz uważana za konieczną. Innymi słowy, coraz więcej ludzi podejmowało nie tylko dalekie podróże, lecz interesowało się zarówno teoretycznie, jak też praktycznie, najróżniejszymi światopoglądami.
Wielki sukces poglądów Willigisa wynikał nie tylko z tego, że spędził wiele lat w Japonii. To akurat zrobiło także wielu innych ludzi przed nim i po nim. Tymczasem Willigis, dzięki swoim zdolnościom i zewnętrznym okolicznościom, potrafił swoje doświadczenia i poglądy odpowiednio sformułować i zaproponować gronu odbiorców, osobom zainteresowanym, w formie kursów. Dzięki temu wielu myślących podobnie jak on w jego czasach mogło się znów odnaleźć, przeżywając i interpretując na nowo kluczowe pozycje ewangelii.
Śmiało można powiedzieć, że Willigis stał się wyrazicielem kościelno-krytycznych grup poszukujących sensu, których liczba bardzo szybko rosła.
Ten wzrost wynikał z potężnych przełomów tamtych czasów przy jednoczesnym zastoju w kościele.
Z czasem Willigis był też coraz częściej odkrywany przez ludzi, którzy już poznali wschodnie tradycje i szukali okazji, żeby poczy- nione tam doświadczenia powiązać ze swoimi zachodnimi korzeniami. Wszyscy oni bowiem wierzyli, podobnie jak Willigis, że musi istnieć jakaś „jedyna prawda” dla wszystkich ludzi oraz że ta prawda w równym stopniu skrywa się za różnymi religiami, jak i duchowymi drogami. Sądzono także, że owa prawda nie może znajdować się nigdy w posiadaniu jednego jedynego światopoglądu czy ugrupowania.
Właśnie ten sposób postrzegania, mówienia, podchodzenia do prawdy i sensu, jak i towarzyszące temu poszukiwania, nazwał Willigis „duchowością transkonfesyjną”.
Istnieje jednak jeszcze inny, ba, chyba nawet ważniejszy powód, dla którego określenie „duchowość transkonfesyjna” może mieć sens, bowiem duchowość nie jest ograniczona do jednego tylko znaczenia. Fakt ten ma, jak już widzieliśmy, zalety i wady. Do zalet należy przede wszystkim możliwość indywidualnej praktyki, bazująca na założeniu, że to, co istotne, jest w równym stopniu dostępne wszystkim ludziom i dlatego nie potrzeba ani instytucjonalnego pośrednictwa, ani przynależności do określonej grupy, kościoła, wspólnoty wyznaniowej czy religijnej. Do wad zalicza się natomiast przede wszystkim naszą indywidualną skłonność – akurat teraz, gdy dostęp do tak wielu różnych tradycji i dróg jest otwarty – aby wybierać „sobie” dokładnie to, co zapewni nam największy komfort w naszym dotychczasowym psychiczno-emocjonalnym świecie, czyli de facto to, co stabilizuje naszą tożsamość.
Ta tendencja jest bardzo rozpowszechniona i musi być naturalnie respektowana. To właśnie ona budzi u zainteresowanych pragnienie indywidualnej opieki, jak i konstruktywnej polemiki, a do tego potrzeba kilku „luster”, spojrzeń z kilku perspektyw. Dlatego wskazanie na „transkonfesyjność” może być bardzo pomocne, aby ten rodzaj duchowości właściwie zaklasyfikować i zrozumieć.
„Transkonfesyjny” ma przede wszystkim na myśli żywo spełniony wgląd, że nasze ja, ego, jak też wszystko inne, tworzy się z momentu na moment dzięki interakcji niezliczonej liczby czynników i nie posiada rzeczywistej i samodzielnej substancji: „Forma jest pustką, a pustka jest formą” lub za Jezusem w Ewangelii św. Jana: „Ja i ojciec jedno jesteśmy”.
Życie nie składa się bowiem ze stałych i statycznych jednostek, które muszą reprezentować coś samodzielnego, niezależnego, ponieważ wtedy byłyby oddzielone od siebie nawzajem lub od czegoś istotnego.
Pozostanie dłużej w tej postawie nietożsamości, zwane również duchowym ćwiczeniem, może każdego człowieka w każdym miejscu i w każdym czasie doprowadzić do doświadczenia tej przestrzeni. To „wejście” na tę właśnie płaszczyznę doświadczenia jest możliwe dopiero wtedy, gdy wszelka forma utożsamiania ustanie. Wówczas wspomniana przestrzeń nie objawia się ani jako rzecz, ani miejsce, ani coś lub ktoś, gdyż ona tym wszystkim nie jest. Te określenia, do których jesteśmy tacy przyzwyczajeni, opierają się zawsze na zmysłowo-mentalnych zjawiskach, na postrzeganiach lub prze- życiach, które mają miejsce wciąż jeszcze w psychomentalnej przestrzeni naszej świadomości. A jednak ona „jest”.
Po długich rozmowach w wąskim kręgu swoich współpracowników Willigis zdecydował się na pewne kroki, aby sprecyzować, co ma na myśli, mówiąc o duchowości. W pierwszym kroku zaczął odnosić pojęcie „duchowości” wyłącznie do powyżej opisanego rodzaju doświadczenia. W drugim – dodał do tego określenie „transkonfesyjna, aby raz jeszcze mocno zaakcentować, że tak rozumiana „duchowość” nie może pasować do jakkolwiek rozumianego ugrupowania, ponieważ każde, bez względu na to, czy jest to kościół czy religia, zawsze już jest kolektywną formą tożsamości. Co więcej, osobiste polemiki i boje Willigisa z Kościołem katolickim osiągnęły właśnie w tym sformułowaniu swoje apogeum.
Dlaczego tak się stało? Podstawowa przyczyna to fakt, że Kościół katolicki rozumie sam siebie jako sakrament. Takie podejście jest mu do głębi właściwe i oznacza, że zbawienie można znaleźć i zrealizować tylko w nim. Słynne zdanie extra ecclesiam nulla salus, a więc poza kościołem nie ma zbawienia, jeszcze wyraźniej tłumaczy apogeum konfliktu Willigisa z kościołem, jak i z samym sobą.
Z perspektywy Kościoła konstytuuje się on w sakramencie Eucharystii, wokół której budowane są wszystkie inne sakramenty i tylko przez udział w Eucharystii może się wydarzyć obietnica zbawcza, która po śmierci jest tylko dopełniana. Święceniom kapłańskim przypada w tym konstrukcie bardzo ważna rola, gdyż bycie kapłanem nie oznacza posiadania jakiegoś urzędu. Kapłan, jako zastępca Chrystusa, może dokonać centralnego sakramentu wiary, to jest śmierci ofiarnej. Na tym opiera się także misyjna gorliwość kościoła, który w trakcie naszej historii za każdą cenę starał się związać ze sobą wszystkich ludzi. Tymczasem Willigis był wciąż mnichem, kapłanem i misjonarzem, co prawda zawieszonym, jednak niepozbawionym tego sakramentu. I wiele przemawia za tym, że pozostał nim w swoim duchu aż do końca.
Ponieważ większość z nas urodziła się po drugiej wojnie światowej, a inni w rodzinach bez silnych katolickich korzeni, nie przychodzi nam łatwo powtórzenie tych kroków, które musiały zostały zrobione – i przecierpiane -ażeby proces przemiany klasycznej katolicko-religijnej pobożności doświadczyć osobiście aż do transkonfesyjnego rozumienia duchowości. Zwykle proces ten trwa dwa lub trzy pokolenia.
Wiąże się to z tym, że osobiste piętno i uwarunkowania są tak silne, że faktyczne zmiany, a więc sięgające aż do zmiany trybu codziennego życia, są prawie niewykonalne w przeciągu jednego życia.
Z tej perspektywy Willigis niezwykle daleko wybiegł do przodu, na tyle, na ile pozwoliło jego prywatne i osobiste życie. Wbrew wszelkim próbom pozostał związany swoimi ślubami zakonnymi, swoim kapłaństwem i przede wszystkim swoim kościołem do ostatniego tchnienia. Podobny był w tym do Mojżesza, który, wspólnie z wieloma podobnie myślącymi, co prawda opuścił niewolę i ciasnotę Egiptu, a ziemię obiecaną widział tylko z daleka, ale nie wszedł do niej i nie mógł się nią cieszyć. Fakt ten kryje w sobie nutę goryczy.
Książka Stulecie Willigisa dostępna jest TUTAJ