Kto z nas choć raz nie szukał przysłowiowej “dziury w całym”? Co więcej, niektórzy z nas idą przez życie z taką właśnie postawą. Z kolei inni w momencie, kiedy tracą stabilność, elastyczność emocjonalną, wpadają w tę pułapkę. To w sumie bardzo ludzkie- wątpić, podważać, nie ufać, doszukiwać się, odgradzać do życia, od ludzi, dzielić rzeczywistość i oczywiście szukać dla tego wszystkiego usprawiedliwienia.
Dziura w całym. Zawsze jest jakaś szczelina:
Tajemnica.
Geometria bierze poprawkę na niewielki defekt:
Sekret.
Proporcje obliczone niezawodnie,
ale …
Nagle zadrżało coś, jakieś przemycone piękno.
I tylko to jest ważne.
/Gabriel Celaya/
Kto z nas choć raz nie szukał przysłowiowej “dziury w całym”? Co więcej, niektórzy z nas idą przez życie z taką właśnie postawą, z kolei inni w momencie, kiedy tracą stabilność, elastyczność emocjonalną, wpadają w tę pułapkę. To w sumie bardzo ludzkie- wątpić, podważać, nie ufać, doszukiwać się, odgradzać do życia, od ludzi, dzielić rzeczywistość i oczywiście szukać dla tego wszystkiego usprawiedliwienia.
Popatrzymy dziś jak ma się to “szukanie dziury” do praktyki zen.
Przede wszystkim, kiedy mówimy do kogoś “znowu szukasz dziury w całym”, sugerujemy, że to, co robi jest nie ok, oceniamy go, piętnujemy, wskazujemy na jego błąd. Ma to więc zdecydowanie negatywny wydźwięk. Patrząc na to z perspektywy zen, widzimy, że “szukanie dziury w całości” jest kolejnym mechanizmem obronnym, którego używamy, aby … No właśnie, po czego?
Zatrzymajmy się teraz przy tym, jakie skojarzenia pojawiają się, kiedy słyszymy to wyrażenie?
Całość, dzielenie, odróżnienie się, wysiłek szukania. “Szukając dziury w całym” podświadomie chcemy bowiem odróżnić się od “innych”, od “innego” – nawet jeśli nie jesteśmy pewni co to “inne” oznacza. Generalnie, chcemy oddzielić się od całości, od czegoś, co po prostu-już-jest, jest niepodzielone, nie składa się bowiem z jakiś jednostkowych elementów, ale my nie dowierzamy temu, ba, boimy się tego.
W tym wszystkim wybrzmiewa bowiem lęk przed utratą statusu jednostki, indywidualności, kogoś wyjątkowego, jak i obawa przed byciem niewidzianym. Można więc powiedzieć, że byt jednostki ma swoją cenę, tzn. jeśli chcemy żyć “po swojemu”, wyglądać “po swojemu”, organizować się według “własnych zasad”, to musimy liczyć się z kosztem, jaki życie nam wystawi, bowiem odróżnienie się od całości – niepodzielnej całości! – wymaga sporej energii. To zdecydowanie działanie siłowe, a nie naturalny proces.
Czy tak musi być?
Niekoniecznie, ponieważ jeśli mielibyśmy doświadczenie bycia jednym z tym-co -jest (i nie chodzi tutaj absolutnie o intelektualne przyswojenie tego pojęcia, ani o oczytanie się w tym temacie, ale o żywe doświadczenie), to rachunek , jaki wystawia nam życie, stałby się niższy.
Jednak w naszej kulturze od dzieciństwa jesteśmy wychowani w kulcie jednostki. Nie uczy się nas, jak możemy doświadczyć bycia jednym z rzeczywistością, choćby z naturą, nie uczymy się szacunku do cykliczności życia, przez co tracimy dostęp do niezwykle ważnej części życia. Brakuje nam po prostu dróg dojścia do doświadczenia jedności, bycia “niepodzielonym” i ten deficyt wywołuje w nas cierpienie. Oczywiście zwykle nieuświadomione.
Tymczasem współcześnie nauka, fizyka, biologia, neuronauki, psychologia wskazują na fakt, że nie istnieje nic, absolutnie nic, samo z siebie. Tak jak pięknie opisuje to Sutra Serca, wszystko co postrzegamy, doświadczamy jest wynikiem niezwykle delikatnej, złożonej interakcji. Pokazuje to choćby teoria systemów w biologii, która stawia na głowie nasze postrzeganie pracy mózgu. Był on do tej pory studiowany poprzez wyizolowanie go z reszty ciała, a współcześnie wiemy, że mówiąc o układzie nerwowym, odpornościowym i hormonalnym nie można skupić się tylko na jednym z nich. Co więcej na scenę wkracza jeszcze mikrobiom, którego geny stanowią ponad 90% “naszego genomu”. Tak więc, jesteśmy przejawem życia, tą symboliczną falą na morzu, a żadna z nich nie jest identyczna, a jednocześnie każda z nich jest morzem.
Czy doświadczenie bycia jednością coś zmienia w naszym życiu?
Tak, wszystko. Owszem, nadal żyjemy w społeczeństwie lub poza nim, pracujemy, płacimy podatki, wychowujemy dzieci lub twierdzimy, że rodzina to nie nasz plan na życie, nadal ekscytujemy się polityką lub nadal lubimy spędzać czas w naturze. To wszystko zostaje, ale teraz możemy degustować się TYM. I tymi łzami, i śmiechem, i sukcesami, i porażką.
Mając żywe doświadczenie bycia przejawem bytu mamy dostęp do tego stanu jedności. Na poziomie cielesnym oznacza to mniej zmęczenia, mniej napięć w ciele, większą równowagę psychofizyczną. Na poziomie psychicznym większą stabilność, większą rezyliencję. Choć czasami mamy poczucie „żyję życiem, a nie obok”. Jednak warto uważać, aby nasza kondycja emocjonalna i cielesna nie stała się kryterium wartościowania, gdzie jestem na “skali świadomości”.
Od czego w takim razie zacząć?
Po prostu poczuj teraz (teraz!) w ciszy, ile jest w tobie napięć, ile energii i siły wkładasz właśnie teraz w życie, w to, aby nie stracić pozycji jednostki.
I na zakończenie zostańcie z jeszcze jednym wierszem Gabriela Celaya:
Wszyscy ze wszystkimi: sosny szepczą z morzem,
świerszcze z galaktykami, klacze z wiatrem południowo-wschodnim,
morska bryza z tym, co w niej milknie, chmury — ze wszystkim co lata.
A człowiek, niebaczny, wciąż tylko mówi do samego siebie.
Co mówi złoto do kryształku jodu? Co chce ważka przekazać bykowi?
O czym liczby rozprawiają z niebem? O czym muzyka z nocą?
Wszyscy jesteśmy cząstkami jednej tajemnicy.
A człowiek, niebaczny, wciąż tylko mówi do samego siebie.