Trudno znaleźć osobę, która wchodziłaby w praktykę zen bez chęci osiągnięcia. Czegokolwiek. Spokoju, wewnętrznej równowagi, braku myślenia. I oczywiście oświecenia, przebudzenia, wglądu. To przecież podstawa 😉 Każdy z adeptów wnosi w praktykę swoją historię, wyobrażenia o zen, wyczytane opisy przebudzenia oraz swoje emocjonalne zranienia. I zwykle jest bardzo zmotywowany “aby osiągnąć”.

Z przyczyn niejasnych,

w okolicznościach nieznanych

Byt Idealny przestał sobie wystarczać.

/Wisława Szymborska/

To właściwie bardzo ludzkie podejście i niemal wpisane w naszą zachodnią kulturę. Dla wielu z nas pojęcie teraźniejszości, które tak często pojawia się w literaturze zen, to tak naprawdę abstrakcja. Owszem, wiem czy ona jest, ale rzadko kiedy jesteśmy w stanie jej doświadczyć. Zaczyna się już w zendo podczas sesshin czy w domowych warunkach podczas zazen. Siadamy i automatycznie tracimy kontakt z teraźniejszością. Tracimy na rzecz – jak nam się wydaje – czegoś wznioślejszego, poważnego i wartego uwagi, a mianowicie na rzecz medytacji zen. Tymczasem, tak długo, jak nie wylądujemy na zafu z cielesnym doświadczeniem JEST, tak długo praktyka zen będzie albo koncertem życzeń, albo właśnie maratonem ku osiąganiu.

Niestety, ale wspomniane osiąganie, które większości z nas przydaje się w życiu chociażby zawodowym, jest jednocześnie jednym z większych utrudnień na ścieżce zen, bowiem kiedy wchodzimy w postawę “chcę osiągnąć”, to automatycznie wyszukujemy sobie jakieś przeszkody. W codzienności 21.wieku osiąganie to zwykle synonim radzenia sobie z czymś, pokonywania przeciwności, usuwania przeszkód. Musi być więc ktoś, albo coś, co stoi nam na drodze.

Taka postawa “bycia”, a nie “dążenia” jest tym bardziej abstrakcyjna, gdyż moment przebudzenia w zen to wcale nie – jak części z nas się wydaje – pokaz fajerwerków, wędrówki po galaktykach i zanurzenie w strumieniu miłości, ale dosłownie uświadomienie sobie jak bardzo, jak daleko i jak bezsensownie zapędziliśmy się w kreowaniu życia, zamiast w jego doświadczaniu. To nie myśl, nie kolejny pomysł, nie wizja, ale Doświadczenie, które wiele zmienia. Dla niektórych nawet wszystko, choć w codziennym życiu niekoniecznie coś się diametralnie „poprzestawia”.

Być może już czujecie, że sednem praktyki zen jest taki poziom odpuszczenia osiągania – ale nie z poziomu intelektu, tylko z poziomu ciała – który prowadzi do zniknięcia tego “ja”, które podejmuje decyzję o wejściu w praktykę zen. Postawa “staram się i osiągam” jest w zen kompletnie nieprzydatna. Oczywiście, że większości z nas trudno jest uświadomić sobie albo odpuścić myślenie, że tak naprawdę nie jesteśmy tutaj, w zendo czy na domowej poduszce, po to, aby osiągnąć jakiś stan.

Niektórzy nawet życzą sobie, aby im „wtedy nie przeszkadzać, bowiem robią coś wyjątkowego 😉 Potrzebują wielu rytuałów, specjalnym warunków, aby tylko “jak najlepiej wykorzystać ten czas”. Niektórym z kolei wpada do głowy, że jeśli nie przebudzenie, to osiągną chociaż “stan bez ego”. Tymczasem on, podobnie jak cała koncepcja osiągania przebudzenia, ma się nijak do zen.

Zen ma sens tylko wtedy, gdy mamy w sobie pewnego rodzaju ciekawość i otwartość na to, co nowe, świeże, co jest poza znanymi dotąd perspektywami, co owszem może budzić i niepokój, i opór, ale ta chęć pracy z pytaniem “jak jest? jak to działa? czym jest to <ja>?” jednak góruje. W zen bliżej do odkrywania, chęci patrzenia, niż do dążenia do czegoś.

Oczywiście nasze wychowanie w kulturze chrześcijańskiej ma wielki wpływ na podejście do praktyki zen. Wzrastamy bowiem w przekonaniu, że możliwe jest zbliżenie się do Boga, wystarczy tylko chcieć, starać się, walczyć z przeciwnościami. W zen tego nie znajdziemy; jedyne pytanie, które tutaj ma sens to “na czym polega to <ja>?”. W religiach monoteistycznych jest ono kompletnie pomijane, ponieważ wiadomo, że “jesteśmy dziećmi Boga”. Druga różnica dotyczy czasu, ponieważ w religiach nacisk kładzie się na wieczność, a w zen istniejemy tylko teraz – i to nie dlatego, że tak jest lepiej, tylko dlatego, że doświadczamy, że istnieje tylko teraz.

Być może dlatego do dziś w kulturze Zachodu dominuje przyszłość, a wszelkie działania nakierowane są właśnie na nią, a teraźniejszość owszem jest ważna, ale jako brama czy schody ku przyszłości. Nawet jeśli nie jesteśmy praktykujący w np. tradycji chrześcijańskiej, to także kultura świecka jest zbudowana na haśle “ku lepszej przyszłości”, a pod wpływem protestantyzmu także na pochwale pracy, czyli “starania się”.

Uznanie, że trudno jest nam zanurzyć się w teraźniejszości, że mamy odruch poprawiania, szukania lepszego sposobu, że z góry negujemy teraźniejszość, to ważny moment dla każdego z nas. Kolejny to zobaczenie co za tym stoi, a często będą to – jak nazywamy w psychologii – mechanizmy obronne, które ukształtowały się po to, abyśmy nie doświadczali już nigdy bólu i pustki, które spotkamy na pewno w tej “zenowej teraźniejszości”. Spotkamy, ponieważ w niej jest wszystko. I radość, i cierpienie. Tak naprawdę jest tylko ona, a wszystko co ją współtworzy jest naszym doświadczeniem.

Trudne doświadczenia, zwykle te wczesnodziecięce, tak kształtują naszą tożsamość, że staje się jednym wielkim mechanizmem obronnym. Na pewno dobrze działa ona w kulturze, w której jesteśmy osadzeni, ale jest ciężarem w praktyce zen. Ciężarem, ale nie oznacza, że wymaga negowania, poprawiania leczenia. Często wystarcza już samo zaciekawienie się nią: “kim jestem? jak działam? dlaczego właśnie tak? czego unikam, a do czego dążę?” Być może już przeczuwacie, że zen to także pewien rodzaj zaryzykowania sobą, swoją tożsamością, to powiedzenie “tak” życiu, które niczego nigdy nie wyklucza.

Świetnie pokazuje ten proces przechodzenia od dążenia do bycia książka “Stulecie Willigisa” (dostępna TUTAJ), która jako biografia duchowa pokazuje przejście Willigisa Jagera od szukania, dążenia – a więc aktywnej postawy – do bycia, które nie jest absolutnie pasywnością, ale właśnie czystą obecnością.

I tego nam życzę, zanurzenia w obecności, zaufania, że odrębność, na której buduje się nasza tożsamość, nasze lęki, nie jest jedyną formą doświadczania rzeczywistości.

.

Komentarze dla Dążenie w zen – największa przeszkoda

  1. Maciej pisze:

    Bardzo lubię te Pana teksty.Sporo wnoszą,uwalniają od absurdalnych dążeń,subtelnie wskazują.Dzięki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *