Wchodząc w obszar tzw. duchowości warto zadać sobie pytanie “co tak naprawdę wyobrażam sobie pod pojęciem teraźniejszości?”. To pytanie – klucz dla każdego, kto podejmuje trening obecności, np. zen i tak chętnie posługuje się sloganami typu “tylko tu i teraz”. Kolejne pytanie powinno brzmieć “Jakim cudem mogę sobie wyobrażać coś, co już jest? Po co to robić, przecież to już jest?!”.

Forma nie jest różna od pustki,

pustka nie jest różna od formy.

To, co jest formą, jest pustką,

A to, co pustką — formą.

To samo dotyczy odczuć,

Postrzeżeń, tendencji i świadomości.

/Sutra Serca/

Te dwa pytania pokazują, jak wielką moc w naszym życiu ma wyobraźnia i jak często z niej korzystamy. Niektórzy non stop. Zamiast doświadczać, myślimy o czymś, zamiast badać to, co jest, wyobrażamy to sobie. Wszystko byle tylko nie poczuć, nie doświadczyć, nie ucieleśnić tego nagiego momentu. Nagiego, czyli bez naszych osądów, oczekiwań, porównań i założeń, że oto wiem jak ma być.

Zen można określić jako trening dekonstrukcji naszych wyobrażeń, odwyk od życia w iluzji, którą sami sobie fundujemy. Większość życia spędzamy bowiem na unikaniu bezpośredniego kontaktu z rzeczywistością i żyjemy poprzez koncepcje, pomysły – jak nie swoje, to innych; czasami kolejnych w naszym życiu, guru.

Jeśli wchodząc w praktykę zen, wyobrażamy sobie czym jest teraźniejszość, to na pewno rozminiemy się z nią. Jeśli wchodząc w trening zen wiem, jak “ma być”, to przegapię po drodze sedno tego doświadczenia.

Tworząc sobie koncept teraźniejszości już na starcie wypaczam ćwiczenie zazen.

Tymczasem wystarczyłoby tylko powiedzieć “tak!” temu, co już jest. Kompletnie bez wyobrażania sobie, co to jest czy co ma być. Powiedzieć “tak!” również teraz, kiedy cierpimy i powiedzieć “tak!” jeśli się radujemy. Przeżyć ten moment, a nie dopiero przygotowywać się do przeżycia kolejnego. Kto wie czy on będzie? Przeżyć to znaczy przyjąć taki jaki już jest, a nie dopasowywać go do naszych potrzeb czy opisów nauczycieli duchowych. I czuć cieleśnie co mi to “robi”, co czuję, jak mi z tym jest.

Stwierdzenie, które często pojawia się w zen, że w tym momencie rzeczywistość jest taka jaka jest, to wcale nie slogan reklamowy. To próba oddania tego, że tylko w tej chwili TO jest takie, za chwilę jest już inne, bowiem TEGO nie ma w oderwaniu od interakcji – często tak złożonych, wielowarstwowych, że nie jesteśmy w stanie zdać sobie z tego sprawy. Rzeczywistość jest przejawem tego, co się dzieje z momentu na moment. Tutaj nie ma czegoś takiego jak stałość, trwałość, zatrzymanie. Dlatego teraźniejszość nie może zostać osiągnięta, zdobyta, a “jedynie” może zostać doświadczona, a jeszcze dokładniej – ucieleśniona poprzez przeżycie jej.

Kolejny absurd wejścia w zen to odrzucanie cielesności i wszystkiego, co ona niesie. Jakże chętnie medytujemy by – jak to mówimy – uspokoić ducha, a ciało aż krzyczy o uwagę. Jednak traktujemy je jak tę czarną owcę w rodzinie i skazujemy na wygnanie.

W tym sensie nasze zachcianki medytacyjne “ja chcę teraz być obecny”, są absurdalne, ponieważ opierają się na założeniu, że sekundę temu nie byłem obecny. Tego typu myślenie stwarza podwaliny pod błędy czy mity zen. Teraźniejszość nie jest czymś, czego trzeba chcieć, pragnąć czy dążyć do niej, gdyż ona jest zawsze. De facto jest tylko ona.

Będąc w postawie “chcę być obecny, chcę być tu i teraz” pogłębiamy tylko nasze oddzielenie od tego, co jest.

Czasami wydaje nam się , że medytacja jest sposobem przeżywania rzeczywistości, że po prostu jestem i czekam, nic nie robię, tylko czekam. To też nie tak! Ponieważ bez względu na to, czy my coś zrobimy czy nie, teraźniejszość i tak jest. Zazen nie jest przecież dotarciem do teraźniejszości. Nie jest chęcią bycia poza myśleniem, w tzw. tu i teraz, gdyż o czymkolwiek myślisz, to i tak to myślenie dzieje się w tu i teraz. My z tego tu i teraz tak naprawdę nigdy nie wychodzimy, bowiem nie ma dla niego alternatywy. Zen, chan, przebudzenie to uświadomienie sobie tego, a nie dotarcie do tego.

Różnica między dotarciem a uświadomieniem sobie polega na tym, że uświadomić można to, co jest, a dotrzeć tam, gdzie nas jeszcze nie ma. Dlatego zen jest uświadomieniem sobie rzeczywistości, a dokładniej tych jej aspektów, które są dla naszego układu nerwowego możliwe do doświadczenia. Dla ludzkiego mózgu – i tutaj znowu dotykamy cielesności, od której tak często uciekamy w duchowość – ta rzeczywistość w momencie przebudzenia jawi się jako spontaniczny nie do ogarnięcia w pełni przejaw interakcji wszystkiego z wszystkim, gdzie nie ma żadnej stałości, trwałości, jest tylko dynamika, proces.

To stawia na głowie nasz linearny sposób postrzegania, że najpierw jest coś, a potem z tego czegoś powstaje coś innego. Tutaj nie ma tego “coś”, bo ono także jest interakcją.

Rzeczywistość bowiem przejawia się, a nie jest stała.

I doskonale oddaje to Sutra Serca, której fragmentem zaczynam ten wpis. Zresztą to, o czym czytamy w Sutrze postuluje współcześnie nauka, np. tegoroczna Nagroda Nobla w dziedzinie fizyki, która dotyczyła badań nad mechaniką kwantową. Tegoroczni laureaci Alain Aspect z Francji, John F. Clauser z USA i Anton Zeilinger z Austrii pokazali, że można badać cząstki w tzw. splątanych stanach kwantowych, czyli wtedy kiedy stan jednej z nich determinuje stan drugiej, nawet jeśli znajdują się tak daleko od siebie, że nie zdąży się między nimi przenieść żadna informacja.

Pora obalić kolejny mit zen. Ludziom wydaje się, że przebudzenie to wejście w nowy wymiar – oczywiście lepszy, bardziej kolorowy, spokojny, pełen dobra. Tymczasem to spontaniczne uświadomienie sobie jak jest, ale nie zrozumienie jak jest. Przebudzenie nie powoduje, że nagle nasza sytuacja życiowa zacznie się zmieniać. Owszem, może się zmienić, ale nie dlatego, że nagle ja jestem przebudzony, tylko dlatego, że zmiana jest podstawową właściwością życia. Przebudzenie może nas w pewnym stopniu uspokoić, ale nie dlatego, że spełnia nasze życzenia, ale że zafascynowanie złożonością życia, jego wielowarstwowością, tak nas pochłania, że tożsamość – zwykle zbudowana na lęku – nieco się rozluźnia.

Czasami pytacie co jest sensem życia, jaki jest sposób na życie. Chyba najprostszą odpowiedzią byłaby ta: po prostu je przeżywać, obcować z nim, z każdym jego przejawem, czyli z bólem, smutkiem, stratą. I z równym zaangażowaniem i obecnością z radością, spełnieniem i świadomością, że to mija. Nawet nie, że minie, ale już mija.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *