Gubimy się w symbolach, znaczeniach i nazwach, tracimy prawdziwe interpretacje i głębię. Poszukujemy mądrości w innych kontekstach kulturowych i systemach filozoficznych, daleko poza Europą. Może jednak powinniśmy zapomnieć o ograniczeniach, jakie nakłada na nas język, o imionach naszych bogów i naszych religii? Zapomnieć nawet o własnych uwarunkowaniach geograficzno – historycznych, a skupić się na doświadczeniach i praktyce?

 

Czasami, jako nauczycielka jogi, podróżuję z grupami praktykując asany w różnych zakątkach świata. Podczas tych wyjazdów wielokrotnie odwiedzaliśmy plantacje kawy, miedzy innymi w Kostaryce, Sri Lance oraz na Bali. Kawowce, rośliny, których zmielone i zaparzone ziarna pijemy jako kawę, wyglądają wszędzie tak samo. Metody zbioru i obróbki są zazwyczaj podobne, a kultura picia również w tych krajach jest zbliżona, czyli w mojej ocenie: żadna. W Kostaryce tradycyjna metoda zaparzania kawy to przelewanie jej przez skarpetę zawieszoną na trzech nóżkach. Na Bali i w Sri Lance arabikę zmieszaną z robustą zalewa się wrzątkiem i podaje jako dość słaby i niezbyt smaczny napar. Tylko w miejscach przeznaczonych dla turystów, można znaleźć wysokociśnieniowe ekspresy, śmietanki lub dodatki roślinne, a nawet zamówić kawę mrożoną. Nie opuszcza mnie wrażenie, że tam skąd pochodzi kawa, nie ma wybitnej tradycji jej zaparzania ani picia.

Sri Lanka jest w krajem, w którym większość stanowią buddyści. Kiedy podróżuje się przez miasteczka na Cejlonie nie sposób nie zauważyć wszędzie figurek medytującego Buddy, małych, większych oraz tych monstrualnie wielkich. Miasteczko Kandy położone jest w dolinie pomiędzy górami, a na szczycie lub stoku każdej z nich wyraźnie widać potężną białą figurę medytującej postaci. W mniejszości są tutaj chrześcijanie i hinduiści, dlatego zadziwiła mnie stojąca na desce rozdzielczej naszego autobusu błękitna figurka Maryi i Jezusa. Zapytałam o to naszego lokalnego przewodnika. Okazało się, że kierowca, a jednocześnie właściciel samochodu, jest chrześcijaninem, z kolei nasz przewodnik jest buddystą i bardzo chętnie wyłoży mi i całej naszej grupie podstawy filozofii buddyjskiej. To od niego pierwszy raz usłyszałam legendę o słoniu:
„Pewnej nocy przy pełni księżyca Królowa, śpiąc w pałacu, miała sen. Czuła się unoszona przez cztery duchy nad jezioro Anotatta w Himalajach. Po wykąpaniu jej w jeziorze, bogowie ubrali ją w niebiańskie szaty, namaścili perfumami i przystroili boskimi kwiatami. Wkrótce potem pojawił się biały słoń, o sześciu kłach, który trzymał w trąbie biały kwiat lotosu. Okrążył ją trzy razy, po czym wszedł w jej łono przez prawy bok. Kiedy słoń zniknął, królowa obudziła się, wiedząc, że otrzymała ważną wiadomość, ponieważ słoń jest w Nepalu symbolem wielkości.”
Tą królową była Maja, matka Buddy. To dlatego, w buddyjskich świątyniach Sri Lanki można zobaczyć słoniowe kły, a słoń jest zwierzęciem świętym i otaczanym wielkimi honorami.

Zapytałam więc mojego przewodnika, czy jako buddysta, medytuje codziennie? Jakież było moje zdziwienie, kiedy odpowiedział: „Nie mam czasu, chciałbym naprawdę, ale mam rodzinę na utrzymaniu, dzieci i żonę, nie mam czasu teraz na regularną medytację. Mam nadzieję, że kiedyś, na emeryturze, jak już znajdę trochę czasu, odnajdę spokój i będę regularnie medytował.”

I wtedy pomyślałam, że być może z medytacją, z buddyzmem i z podążaniem ścieżką duchową jest podobnie jak z kawą? Nie ma głębokiej tradycji podejmowania praktyki tam, skąd ona pochodzi? Tam, gdzie figury medytującego buddy można znaleźć na każdym skrzyżowaniu, zwykli ludzie nie medytują, bo wydaje im się to już mało istotne? Za to chrześcijanin na Cejlonie, prowadzący autobus z turystami modli się do Maryi, matki Jezusa, bo ufa, że to ona opiekuje się nim podczas każdej trasy?

Gubimy się w tych symbolach, znaczeniach i nazwach, tracimy prawdziwe interpretacje i głębię. Poszukujemy mądrości w innych kontekstach kulturowych i systemach filozoficznych, daleko poza Europą. Może jednak powinniśmy zapomnieć o ograniczeniach, jakie nakłada na nas język, o imionach naszych bogów i naszych religii? Zapomnieć nawet o własnych uwarunkowaniach geograficzno – historycznych, a skupić się na doświadczeniach i praktyce? Może niezależnie od wyznania, podejmowana przez nas regularna, duchowa praktyka, doprowadzi nas zawsze do tego samego miejsca. Do doświadczenia połączenia z Absolutem, do jedności ze Wszystkim. Do poczucia szczęścia i spokoju. Bo kawa może na całym świecie mieć ten sam smak. Wystarczy tylko poświęcić wystarczająco dużo uwagi jej zaparzaniu.

__________

O Autorce:

Iwona Rasińska –

od 15 lat uczy jogi, potwierdza to certyfikatem Yoga Alliance RYT500. Prowadzi szkołę Samadhi w Dzierżoniowie oraz wyjazdy z jogą po świecie.

Zdjęcia – z archiwum Autorki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *