Nowy rok tuż, tuż. Już za dwa dni będziemy “uczyć się” pisać daty z 2023. Być może na biurko przed nami leży pusty planer. Być może czekamy na tzw. “nowe otwarcie”. Wszystko to kusi, czasami wprowadza niepokój przed nieznanym. Czujemy się zobowiązani zrobić listę noworocznych planów, kolejnych celów do osiągnięcia czy wprowadzenia zmian, które pomogą nam w poprawieniu siebie, w znalezienia swojej “lepszej wersji”.  Znacie tę pokusę?

mamy siebie na krótko na wieczne zdziwienie

patrz uważnie, przed tobą nie oddany uśmiech

/Krystyna Miłobędzka/

W tym dążeniu do zmian, w noworocznych postanowieniach nie ma właściwie niczego złego. To bardzo ludzkie i może nawet trudne do uniknięcia w kulturze, w jakiej żyjemy na co dzień. Być może jedyne, co możemy zrobić, to nie zapominać, że w życiu potrzebna jest równowaga.

Ważne, aby zrobić miejsce i na symboliczne skrzydła, które pozwalają nam lecieć wyżej niż zakładaliśmy, poznawać świat oraz spojrzeć na życie z nowej perspektyw, ale także niezbędne są nam symboliczne korzenie. Dzięki nim czujemy stabilność, zyskamy dostęp do naszych wartości, doświadczeń. One zapewnią spokój i poczucie bezpieczeństwa, kiedy zamęt “na zewnątrz” jest ponad naszą miarę. Taki duet – skrzydła i korzenie – całkiem nieźle poprowadzi nas przez kolejny rok, ochroni zarówno przed zamrożeniem i stagnacją, jak i osunięciem się w chaos czy odlotem w nierealistyczne wizje.

O co w takim razie chodzi z tą “pracą nad sobą”?

Czy mamy sobie odpuścić, zrezygnować z terapii, pracy w obszarze rozwoju osobistego czy praktyki duchowej? Przecież to wszystko robimy “po coś”, zwykle po to, aby stać się lepszą wersją siebie. W sumie to nie do końca wiemy jaką, poza tym, że na pewno zdrowszą i spokojniejszą. Czy to coś niewłaściwego?

Może warto zacząć nowy rok od zastanowienia się – i przede wszystkim poczucia – czy rozwój, jaki wybieramy, rzeczywiście nas wspiera. Czy aby przypadkiem nie jest źródłem kolejnego ciśnienia, bo „terapeuta sugeruje że …”, bo „muszę zaliczyć kolejny warsztat”, bo „kolejne odosobnienie to już na pewno przesiedzę w lotosie”.

Warto poczuć, ile na naszej ścieżce “ku sobie” jest uważności i otwartości na swoje potrzeby, na tempo, jakiego potrzebujemy, a ile nadmiaru i przymusu. Czasami wręcz przemocy względem siebie. Dopiero potem przyjdzie czas na zastanowienie się, czego chce to „coś” w nas, co określa się jako “ja, siebie, mi”.

Pisząc o “tempie jakiego potrzebujemy” mam tak naprawdę na myśli … nasz układ nerwowy. Cokolwiek byśmy zrobili – lub czego nie zrobili – każde nasze doświadczenie, czy to emocjonalne czy duchowe, jak kto woli, jest przetwarzane (a może wytwarzane?) przez nasz układ nerwowy. Niestety, zbyt małą mamy wiedzę na temat tego, jak funkcjonuje nasz układ nerwowy, co to znaczy, że jest przeciążony, jak na głębszym poziomie manifestuje się w ciele (w układzie nerwowym, hormonalnym i immunologicznym) depresja, bezsenność czy stany lękowe.

Owszem, mamy dostęp do tej wiedzy (literatura, podcasty, blogi), ale wolimy sięgać po książki, które piszą o “ścieżce”, o “poziomie”, czakrze, o przepływie energii. Tymczasem warto zatrzymać się przy tym, co sygnalizuje nasze ciało, a dokładniej układ nerwowy. Poczuć, w jakiej jest kondycji teraz, właśnie w tym momencie.

Warto, abyśmy uświadomili sobie, że stan pobudzenia – a taki lubimy, taki jest dla sporej części z nas synonimem bycia aktywnym, zdrowym, twórczym, pełnym życia – nie jest czymś naturalnym dla układu nerwowego. Tak naprawdę jest on ewolucyjnie “zaprojektowany”, aby pracować na raczej niższych niż wyższych napędach. Przede wszystkim ma potrzebę funkcjonowania naprzemiennie w stanie aktywnym i stanie odpoczynku. Zresztą nie tylko on. Tak samo nasze mięśnie, układ pokarmowy, całe nasze ciało potrzebuje zatrzymania po okresie wytężonej pracy.

I dotyczy to także pracy rozwojowej. Mówi się, że mózg musi “obrobić materiał”, musimy wyciągnąć wnioski, posnuć refleksje, przemyśleć wglądy. Po prostu potrzebujemy poczuć, co się zadziało w nas, co otworzyło, co domknęło, a co umarło. Każde nowe doświadczenie z poziomu emocji i poziomu duchowego wymaga okrzepnięcia w nas, włączenia w naszą rzeczywistość. Potrzebujemy czasu na integrację.

Również naukowcy przekonują, że właśnie podczas odpoczynku, a szczególnie podczas snu, nasz układ nerwowy wykonuje najważniejszą pracę: porządkuje wiadomości, przyswaja doświadczenia, integruje wglądy. Być może warto uświadomić sobie, że nie ma rozwoju bez zwolnienia tempa, a czasami bez zatrzymania się. Chociażby po to, aby uświadomić sobie, że życie w ciągłej aktywności bywa także ucieczka – od siebie, od rzeczywistości, ale o tym w kolejnym wpisie.

Tak więc na progu nowego i starego roku życzę nam wszystkim, abyśmy rozwijali się nie w oparciu o poczucie deficytu, poczucie bycia niepełnym, wybrakowanym, ale poprzez zakorzenienie w refleksji, w szukaniu sensu, otwieraniu się na to, co nowe – nowe także w nas, jak i doceniania tego, co już mamy, co wiemy, co przeżyliśmy.

Do tego przyda się i cierpliwość, i odwaga, a także szacunek do życia i ludzi. Do siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *