Chyba nie przesadzę pisząc, że najbardziej nadużywanym słowem w grupach zen jest “teraz”. Odmieniamy je przez wszystkie przypadki, a jednocześnie trudno precyzyjnie powiedzieć, co to jest rok, miesiąc lub dzień. A idąc dalej, co to jest minuta, sekunda lub słynny “ten moment”? Czy aby na pewno to wszystko istnieje? A jeśli tak, to gdzie, jak i kiedy?
Odpowiedź jest prosta: te jednostki czasu ustalone przez człowieka istnieją tylko i wyłącznie tutaj, teraz, w chwili, kiedy ktoś się nimi posługuje. Umówiliśmy się kolektywnie na taki podział czasu i wydaje nam się, że każde doświadczenie, także to mistyczne, można opisać czy określić właśnie poprzez nie. Co więcej, mamy pewność, że ono wydarza się właśnie w tym wycinkach czasu. Ulegamy złudzeniu, że używając ich mówimy o przeszłości, przyszłości, a tymczasem wszystko to dzieje się z perspektyw tutaj, teraz. Bo tylko ona jest.
Oczywiście jest też kilka „ale”.
Ów słynny „moment”, to “teraz”, które tak nam działa na wyobraźnię, jest nie do uchwycenia, a już na pewno nie do zdobycia, osiągnięcia. Do tego “teraz” nie da się dążyć. Mimo to ono jest … Jako “co” w takim razie?
Wydaje się, że jedynym sposobem poradzenia sobie z “tym”, jest doświadczenie “tego”. Przeżycie, dostrzeżenie, że jest zawsze, że nie jest “czymś” poza nami. Być może wtedy zupełnie inaczej spojrzymy na próbę złapania w słowa tego, co jest naszym udziałem.
Określenie “tego” jest z góry skazane na niepowodzenie, bowiem podmiot (ja, my), który stara się to określić, jest również całkowicie ulotny. On wydarza się, formuje, a może raczej wyłania, z chwili na chwilę. I na dodatek nigdy nie jest oddzielony od tego, co z poziomu tożsamości postrzegamy jako “inne niż ja, poza mną”. Jak zresztą wszystko inne.
Doświadczenie tego “teraz” niekoniecznie pomoże nam ubrać w słowa samo doświadczenia. Może nawet utrudni naszemu rozintelektualizowanemu umysłowi ten proces.
Prawdę mówiąc, najlepsze, czego możemy sobie życzyć, to natychmiastowa obecność, bowiem jeśli jesteśmy obecni, to nie tylko doświadczamy życia, ale nim dosłownie jesteśmy. Wszystkie pozostałe alternatywy, takie jak rozkoszowanie się we wspomnieniach lub w możliwych przyszłych scenariuszach, odbywa się kosztem tej bezpośredniości.
Mimo to ona zawsze jest, choć mamy złudzenie, że ją tracimy, pomijamy. Ona jest, tylko poza naszą świadomością. Jedyne co jest do zrobienia to symboliczne otworzenie oczu, przebudzenie się.
Mając to na uwadze, życzę nam wszystkim odwagi, abyśmy byli dokładnie teraz, dokładnie tutaj, gdzie jesteśmy, ucieleśniając dokładnie to, co się dzieje. Pozwólmy sobie poczuć tę świeżość i wyjątkowość chwili, która sprawia, że jej doświadczanie jest mniej przerażające.
___________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.
Więcej inspiracji od Alexandra Poraj-Żakieja znajdziecie TUTAJ.