W praktyce zen przychodzi moment, kiedy mamy wrażenie, że jest nam wyjątkowo trudno. I to wcale nie dlatego, że bolą kolana, plecy, a poduszka zafu wydaje się zdecydowanie za twarda. Po prostu coraz wyraźniej zauważamy, że opuszcza nas początkowy entuzjazm, a pojawia się poczucie, że tak naprawdę nic się nie dzieje. Niechętnie, ale jednak, musimy przyznać sami przed sobą, że jesteśmy ciągle w tym samym miejscu, że myśli zataczają koło, że brakuje nam świeżości i początkowego zapału do praktyki zazen. Tymczasem to wszystko jest znakiem, że owszem kończy się paliwo do tworzenia tego, co nazywamy tożsamością, że wyczerpuje się pęd do generowania wciąż na nowo myśli, analizowania, które nakręcają nasze poczucie “ja jestem”.

W drodze do miejsca, gdzie już jesteśmy.

/A.Poraj-Żakiej/

Poczucie, że powracamy wciąż do tego, co generuje naszą tożsamość, a jednocześnie pozostanie w praktyce zen, może być punktem zwrotnym. Możliwe bowiem staje się uświadomienie sobie, a właściwie doświadczenie, “jak jest”, czyli jak się tworzymy oraz na jakie sposoby uciekamy od bycia przy tym, co jest.

Przy okazji warto wspomnieć o tzw. funkcji mistrza, który wielu adeptom zen wydaje się postacią niezbędną na drodze zen. Tymczasem zachęcam do spojrzenia na jego funkcję nie jako kogoś, kto zaszedł dalej, kto jest wyżej, ale kogoś, kto idzie tą drogą wystarczająco długo, aby móc “zwrócić nam uwagę”.

Co to znaczy? Tutaj nie chodzi o napominanie, krytykę, ale właśnie o “oddanie uwagi”, o przekierowanie jej z naszych myśli, analiz, iluzji na to, co już jest. W tym sensie mistrz może zwrócić nam uwagę, czyli zmobilizować do zobaczenia przy tym jak jest, a nie jak dopiero może czy powinno być.

Dlaczego w takim razie jest nam tak trudno po prostu być przy tym, co jest? Co nabiera szczególnej mocy podczas sesshin, kiedy siedzimy przez wiele godzin na poduszce, jesteśmy w bezpiecznych warunkach, gdzie mamy zapewnione jedzenie, picie, sen i zwykle komfortowe warunki. Dlaczego wtedy nadal trudno nam być. Tak po prostu.

Zacznijmy od tego, że warto uświadomić sobie, że tego “ja” w tej bezpośredniej obecności, jaką praktykujemy w zen nie ma. Trudno więc powiedzieć, że podczas sesshin w bezpiecznych. Jednocześnie jest coś w nas, co obawia się odpuścić kontrolę, zniknąć, gdyż taka jest funkcja naszej jaźni, naszej tożsamości. Ona, poprzez nieustanne myślenie, porównywanie, wartościowanie, ma za zadanie utrzymać ciągłość poczucia tożsamości. Funkcja ta ma niejako zadbać o nasze bezpieczeństwo.

Wydaje nam się, że to poczucie “ja jestem” istnieje cały czas i w związku z tym może być odnośnikiem, obiektywną perspektywą postrzegania rzeczywistości. Tymczasem tożsamość cały czas się tworzy z chwili na chwilę, ale nie jest czymś trwałym, niezmiennym. Jednocześnie nie umniejsza to jej wagi. Jest ona ważna w działaniach operacyjnych codzienności. To dzięki niej doświadczamy życia, a jednocześnie nie jesteśmy nią.

Praktyka zen nie oznacza odrzucenia poczucia “ja jestem ani rozpuszczenia ego jak zachęcają niektóre nurty ezoteryczne. Zen proponuje natomiast, aby choć raz zaryzykować “zapomnienie się”, czyli aby zapomnieć “stworzyć się” i doświadczyć jak jest. Podczas zazen ten punkt odniesienia dla tworzenia naszego poczucia tożsamości przestaje działać, ponieważ nie doświadczamy interakcji, które go współtworzą. Zen jest więc praktyką poznania jak tworzy się tożsamość, jak dochodzi do tego, że jesteśmy jako “to ja”. Nie jest jednocześnie praktyką osiągania poprzez jaźń “czegoś”, ponieważ jaźń nie jest trwała; jest dynamicznym procesem.

W zen “wystarczy” być tak bardzo obecnym – czyli po prostu jestem, nic nie robię, tylko jestem – że nie dochodzi do wytworzenia się identyfikacji “ja”, która jest zawsze współtworzona w stosunku do czegoś innego. Nasz wewnętrzny system “obawia się” tego momentu, kiedy nie następuje zidentyfikowanie się z czymkolwiek. Jest to postrzegane jako zagrożenie, jednocześnie tego “zapomnienia siebie” nie można zrobić z perspektywy “ja”. To się może zadziać w specyficznych warunkach, kiedy ustaje identyfikacja z czymkolwiek, z myślami, emocjami, obrazami.

Nuda – to kolejny ważny moment podczas praktyki zen. Nuda, z jej analogią do nudyzmu, nagości, oznacza, że zaczyna znikać postrzeganie rzeczywistości z perspektywy Ja. Tak więc wtedy, kiedy dopada nas nuda, jesteśmy blisko uświadomienia sobie “jak jest”. Tymczasem my odbieramy ją jako coś nieprzyjemnego, a zazen wymaga od nas odwagi na odpuszczenie kontroli, zaryzykowania tego, co się stanie, a może raczej tego, co się nie stanie.

Przebudzenie w zen to krótko mówiąc wyjście z niewiedzy o sobie i o rzeczywistości. Tak jest definiowane w buddyzmie. To nie jest jakiś super stan dla ego, ale stan, kiedy doświadczamy, jak to ego powstaje. I tutaj tkwi źródło wolności od muszę, powinienem, potrzebuję. Wolności od siebie, od swoich iluzji, oczekiwań, To daje możliwość innego doświadczania życia. Przebudzenie to często uświadomienie sobie, że “ja” jest starym, nieadekwatnym już do rzeczywistości przeżywaniem życia, przestarzałym wgranym kiedyś programem. A jednocześnie jest nadal punktem odniesienia dla tworzącej się rzeczywistości i umożliwia nam osobisty, właściwy dla każdego z nas sposób bycia, doświadczania życia.

___________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze dla Pora zapomnieć siebie

  1. ElaSadowska pisze:

    w kazdej chwili, gdy moja uwaga plynie za myslami, muszę sobie o Tym przypominac.. że nimi nie jestem; bardziej jestem Oddechem..
    Ale i Oddech nie przytrzymuje moje uwagi wystarczajaco ..
    i znów te wspomnienia i uczucia, głownie o negatywnym- krytycznym, oceniajacym zabarwieniu..
    gdy siadam do medytacji, przychodza do mnie te wspomnienia, o ktorych najmniej chcialabym pamiętac ..
    trudno jest trenowac ZEN {:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *