Czy rozwój osobisty może być pewną formą ucieczki? Trzeba przyznać, że czasami dosyć wyrafinowanej. A jeśli tak, to przed czym? Czy przed tym, co zagraża nam z zewnątrz (cały ten “okropny świat XXI wieku”), a może przed tym, co czyha wewnątrz nas (“muszę zwalczyć swoje ego!”)?

 

Jeśli zawiedziesz mnie raz, jest to informacja o tobie.
Jeśli zawiedziesz mnie dziesięć razy, jest to informacja
o mnie: o mojej negacji rzeczywistości.
/Jon Frederickson/

Obserwacje, szczególnie psychoterapetów, pokazują, że najczęściej uciekamy przed tym, co wewnątrz, czyli przed swoimi uczuciami, emocjami, wspomnieniami i obawami na przyszłość. Uciekamy – rzecz jasna – nieświadomie, nie tak rzadko projektując początkowo własne indywidualne zagrożenie na kogoś z zewnątrz.

Kiedy dochodzimy do przysłowiowej ściany i czujemy, że nawet jak wymienimy wszystkich znajomych, przyjaciół, zerwiemy kontakt z rodziną, ba, zawód, kraj, to i tak to poczucie zagrożenia powróci. Wtedy jest szansa na zmianę.

Jon Frederickson napisał tajemniczo w książce “Kłamstwa, którymi żyjemy” (dostępna TUTAJ), że “uciekamy przed tym, co w nas samych woła o miłość. Łatwiej jest uciekać, niż wrzucić na luz, zatrzymać się, spojrzeć w siebie i pozwolić naszym własnym uczuciom, by nas przemieniły.”

 

Aby móc zrobić krok ku temu, co nowe, ku zmianie, musimy zatrzymać się przy tym, co trudne. Wciąż uciekając nie dajemy sobie szansy na realną zmianę. Chowając się za potokiem słów, kolejnymi zawodowymi awansami, nagrodami, podróżami czy związkami, a może za pozą ofiary, której to „tylko kłody pod nogi”, nie poznamy siebie. Nie usłyszymy tego “wołania o miłość”.

Fredericson idzie krok dalej i pisze, że “jeśli mamy odzyskać zdrowie, musimy pogodzić się z tym, że się boimy” i zaufać, że rzeczywistość, która tak nas uwiera, może być przewodnikiem ku transformacji, bo w tym, co już jest (a nie było czy dopiero będzie) widać, jak życie chce płynąć, co je blokuje, a co daje przestrzeń.

W kontekście praktyki zen te nasze ucieczki mogą  przejawiać się potrzebą zmiany jednej grupy na inną, tego nauczyciela na innego. To zachwyt jednym terapeutą, który “mi w końcu pomoże”, a za jakiś czas innym. To także patrzenie z powątpiewaniem na miejsce w zendo z wewnętrznym przekonaniem, że “gdybym tylko siedział obok kogoś, kto ciszej oddycha, byłoby lepiej”. Rzecz jasna, temu MI byłoby lepiej. To ucieczka od tego co czujemy podczas zazen w fantazje, wspomnienia, plany. To konstruowanie iluzji, że oświecenie wygląda tak, a nie inaczej. Że w ogóle jakoś wygląda. To także ucieczka w słowa, ucieczka od ciszy, potrzeba kolejnej narracji i oczekiwanie, że ktoś z nami w to wejdzie, bo tego potrzebujemy.

I w sumie to naturalne, bo – szczególnie podczas odosobnienia – to często, jak nam się wtedy wydaje, kiedy jesteśmy o krok o emocjonalnej nagości, ostatnia deska ratunku, aby tylko nie poczuć jak jest.

______________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze dla Jak uciekamy?

  1. Photopolis pisze:

    Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na ten temat, ale zazwyczaj tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Muszę podziękować za Twoje działania. Będę rekomendował to miejsce i często odwiedzał, by przejrzeć nowe rzeczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *