co ja robię, patrzę w jest
w to samo jest mnie i to samo jest wody
w to olśnienie
to jestnienie
jest nie nie
które scalam
które scalam do istnienia
/Krystyna Miłobędzka/

 

Jeśli stosunkowo mocno identyfikujemy się z ciałem, a współczesna kultura temu wyjątkowo sprzyja, to w pewnym momencie życia, kiedy przychodzi tzw. kryzys wieku średniego, zaczynamy odczuwać niepokój. Niepokój o swoje zdrowie, sprawność czy atrakcyjność. Pojawia się lęk przed byciem niedołężnym, zależnym od innych. Obawa że zastąpi nas – czy to firmie czy w związku – ktoś młodszy.

Natomiast jeśli wybraliśmy na którymś etapie życia inną drogą i zaprzeczamy czy wręcz odrzucamy znaczenie cielesności, jako czegoś słabszego, mniej trwałego czy nawet gorszego, to wierzymy, że jesteśmy jednak czymś więcej niż tylko ciałem. Wtedy pielęgnujemy w sobie poczucie, że jest w nas coś trwałego, niezmiennego, coś, co przetrwa wszystko – i chorobę, i śmierć. Coś bezcennego.

Wtedy początkowo czujemy się spokojniejsi, aż do momentu gdy nieprzepracowany, a właściwie niedopuszczony, lęk przed śmiercią ciała fizycznego przetransformuje się w lęk przed unicestwieniem, niebycie,  zniknięciem – także tego “czegoś” co miało być “na zawsze”. Wcześniej żyjąc z myślą “ok, moje ciało kiedyś zniknie, ale jeśli pozostanie po dusza” jakoś sobie radzimy, ale jeśli w umyśle zamieszka myśl “a co, jeśli po mnie nie zostanie żaden ślad, nic co ludzkość określa jako dusza, jaźń, wieczna istota, to co wtedy?”.

Bywa, że wówczas w desperacji skłaniamy się ku praktykom, w tym także zen, które zachęcają: zamiast szukać sposobów na swoje niepokoje, popatrz najpierw, kto w ogóle miałby obawiać się tego zniknięcia, unicestwienia. Te pytania potrafią uwieść nas na długo, zająć umysł, podsycać intelekt. I znowu, na jakiś czas, odsunąć myśl o nie byciu. O przemijaniu.

Irvin Yalom, amerykański psychiatra i psychoterapeuta, pisze w wyjątkowej książce “Patrząc w słońce”:
Przemijanie jest dla mnie jak muzyka, którą słychać w tle. Zawsze gra, ale rzadko ją zauważam, aż jakie zdarzenie sprawia, że uświadamiam ją sobie w pełni.

Książka jest dostępna w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

Tylko czy odsuwanie od siebie faktu przemijania jest sposobem na osiągniecie spokoju?

A co by było, gdybyśmy na chwilę odłożyli te pytania w stylu “kto umiera, kto się narodził?” i pozwolili sobie doświadczyć życia? Gdybyśmy weszli w życie na tyle odważnie, szczerze i głęboko, aby poczuć moc więzi z innymi, moc współtworzenia, siłę współzależności? Nie mam tutaj na myśli zależności, uwikłania w relacje, przywiązania. Być może praktyka uważności, obecności – jak inaczej mówimy o zazen – pozwoliłaby nam w jednym momencie przeżyć i lęk o ciało, i lęk o to “coś”, co nazywamy np. duszą. Jakby to było w jednym momencie na poduszce doświadczyć świadomości, że zniknę cieleśnie jak i nie zostanie po mnie żaden trwały element duchowy?

Być może wtedy doświadczyliśmy siły dynamiki tego, co nas współtworzy, tych więzi, przenikania się, współtworzenia, jak i współznikania. Doświadczenie tego, ucieleśnienie tego “bycia więziami”, procesem przenikania się, tworzenia i znikania mogłoby pomóc nam w innym spojrzeniu na przemijanie, na upływ czasu. Nie w oddaleniu, zniwelowaniu lęku na zawsze, ale w zyskaniu innej perspektyw. Choć na chwilę.

Wszyscy jesteśmy połączeni albo jeszcze inaczej – każdy z nas jestem efektem interakcji, sam z siebie nie mógłby istnieć. Jest nam bliżej do współistnienia, niż po prostu do istnienia. Będąc w sieci wzajemnych więzi każdą interakcję z otoczeniem przekazujemy dalej, po każdym spotkaniu, doświadczeniu, przeżytej a także nieuświadomionej – emocji zostaje w nas ślad.

Przemijanie nie oznacza naszego zniknięcia, gdyż wszystko, co się kiedykolwiek zdarzyło będzie/jest w tle, jest zaczątkiem kolejnych interakcji. Fala nie znika, zostaje w morzu, choć nigdy już nie powtarza się takiej dokładnie postaci.

Ciekawe spojrzenie zyskujemy na to dzięki Carlo Rovelli, fizykowi teoretycznemu, twórcy pętlowej grawitacji kwantowej. Pisze on w “Helgoland” następująco:
Obiekt istnieje jedynie za pomocą swoich oddziaływań. (…) Świat jest siecią względnych faktów, relacji, do których dochodzi, gdy oddziałują ze sobą obiekty fizyczne.

Książka jest dostępna w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

Doświadczenie tego jest zupełnie czymś innym niż “przemyślenie tego”, “obrobienie” tego intelektualnie, ugruntowanie tego lekturą książek nauczycieli duchowym, mistrzów czy filozofów. To wymaga przeżycia, cielesnego także, praktyki. Często dobrym polem do tego typu “treningu” są relacje, więzi, straty, jak i kolejne początki. Połączenie tych doświadczeń wraz z zaangażowaniem w praktykę obecności np. zazen, pozwala nie tyle poczuć, co BYĆ tym-co-jest. I mieć potem problem z opisaniem tego 😉

Jakie to ludzkie!

_________

Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *