W naszym cyklu „Książek z przekazem” po raz pierwszy pojawia się autor deklarujący zdecydowanie wrogi stosunek do religii. Sam Harris określa się mianem naukowego sceptyka i do swoich doświadczeń duchowych popartych wieloletnimi medytacjami i innymi praktykami, z którymi zapoznał się w Indiach i Tybecie, przykłada wyłącznie kryteria naukowe, świeckie.
Sam Harris ukończył filozofię na Uniwersytecie Stanforda, potem uzyskał doktorat z neuronauki. Rozgłos przyniosła mu książka „Koniec wiary”, zainspirowana atakami 11 września 2001r. i przestrzegająca przed zagrożeniami, jakie niosą ze sobą prawie wszystkie rodzaje wierzeń religijnych. Jednak w przeciwieństwie do większości naukowców Harris nie wyłącza z pola swoich zainteresowań zjawisk i doświadczeń poznawanych na drodze dociekania wewnętrznego. „Niewielu naukowców i filozofów osiągnęło sprawność w sztuce introspekcji – właściwie większość nie jest przekonana, czy taka umiejętność w ogóle istnieje.” Toteż autor „Przebudzenia” zdaje się w dużej mierze kierować swoją argumentację właśnie do środowisk zajmujących się nauką, by doświadczenia przeprowadzane na własnym umyśle i doznaniach zaczęły być traktowane z powagą, na jaką zasługują.
Nazywa swoją książkę „po trosze pamiętnikiem osoby poszukującej, po trosze wprowadzeniem do wiedzy o mózgu, podręcznikiem kontemplacji, a także filozoficznym rozwiązaniem zagadki tego, co dla większości z nas stanowi ośrodek życia wewnętrznego: poczucia własnego „ja”.” Stawia sobie za cel „wydobycie diamentu przysypanego mierzwą ezoterycznej religii. Bo tam naprawdę jest diament. Poświęciłem wiele lat na analizę jego istnienia, rzecz tylko w tym, że wyjęcie go stamtąd wymaga dochowania bezwzględnej wierności zasadom naukowego sceptycyzmu i nie pozwala na kłanianie się tradycji.”
W takim właśnie duchu naukowego sceptycyzmu Harris zaczyna swoje rozważania od próby określenia, czym jest świadomość i jak nauka zmaga się z badaniem czegoś, co w kategoriach naukowych jest bardzo trudne do zdefiniowania. Można zbadać treść świadomości, ale nie jej istotę, choćby dlatego, że jej rzeczywistość jest przede wszystkim subiektywna. Jednak niezależnie od polemik prowadzonych na ten temat przez filozofów, dzięki badaniom nad mózgiem o pewne konkluzje już możemy się pokusić. Wiemy na przykład, że świadomość, kojarzona przez wieki z tożsamością jednostki, z jej poczuciem własnego „ja” może ulec „rozdwojeniu”, co widać na przykładzie słynnych operacji rozszczepienia mózgu (przecięcia ciała modzelowatego, które łączy lewą i prawą półkulę). Każda z półkul rozszczepionego mózgu ma nieco odmienny punkt widzenia, a to, jak pisze autor, „stanowi problem nie do pokonania dla poglądu, który mówi, że w każdym z nas tkwi pojedyncze, niepodzielne <ja>”.
W kolejnych rozdziałach Harris nas przekonuje, że „konwencjonalne pojmowanie własnego „ja” jest złudzeniem i że duchowość w znacznym stopniu polega na nieustannym uświadamianiu sobie tego faktu.” Sposobem na to jest nauczenie się rozpoznawania myśli jako przelotnych zjawisk świadomości, nie mylenia ich z rzeczywistością i nie pozwalania im, by nas rozpraszały. I tu zaczyna się trudność, zwłaszcza dla ludzi wychowanych w zachodniej tradycji intelektualnej, która nie przygotowuje nas do posługiwania się metodami introspekcji.
Harris stara się z jak największą precyzją opisywać własne praktyki, których uczył się od nauczycieli kilku tradycji podczas swoich pobytów w Indiach, Birmie i Tybecie. Zetknął się z metodami przekazywanymi przez buddyzm therawadyjski, hinduską adwajtawedantę oraz tybetańsko-buddyjski dzogczen. Te właśnie systemy duchowego nauczania uważa za najmniej obciążone religijnymi naleciałościami i najlepiej wyposażone w konkretne wskazania („instrukcje ukazujące”), prowadzące adeptów do pożądanego celu. Choć to też oczywiście zależy od poszczególnych nauczycieli i wybieranych przez nich sposobów przekazu. Z największą rewerencją odnosi się Harris do nieżyjącego już mistrza dzogczen, Tulku Urgjena, którego geniusz, jak opisuje, polegał na tym, że „potrafił on opowiadać o naturze umysłu z taką precyzją i rzeczowością, jakby uczył człowieka nawlekać igłę, i potrafił sprawić, że nawet przeciętny medytator, taki jak ja, rozumiał, iż świadomość jest ze swej istoty wolna od własnego „ja”.”
„W większości kręgów duchowych, zwłaszcza wśród buddystów, nie uchodzi opowiadać o własnym spełnieniu. Myślę jednak, że to tabu ma wysoką cenę, ugruntowuje bowiem dezorientację co do metod praktykowania. Dlatego ja opiszę swoje doświadczenia jasno i dokładnie.” – pisze autor „Przebudzenia” i tak też czyni.
Tego typu nastawienie do doświadczenia w przeszłości nazywanego mistycznym, kojarzonego z elitarnym wtajemniczeniem, a w najlepszym razie spowijanego mglistymi, poetyckimi opisami przynosi chłodne orzeźwienie. To jeszcze jeden sposób mówienia o wielkim, zachodzącym w człowieku świadomościowym przełomie. I choć Sam Harris niejednokrotnie irytuje swoimi arbitralnymi sądami, należy mu się szacunek za uczynienie wyłomu w tym murze, którym nauka odgradzała się skutecznie od terytoriów zajmowanych dotychczas przez bliżej nieokreśloną „duchowość”. Po prostu, jak przekonuje, musimy skierować oczy na to, co dzieje się w nas:
„Pomimo wszelkich swoich wad, w tej właśnie chwili nosisz w sobie coś nieskazitelnie czystego – i tylko ty możesz to dostrzec.
Otwórz zatem oczy i patrz.”
Sam Harris, Przebudzenie. Duchowość bez religii, przeł. Jacek Żuławnik, Galaktyka 2015