Na czym tak naprawdę polega bycie cierpliwym i czemu służy? Co mamy na myśli, kiedy życzymy innym i sobie cierpliwości? Przyjrzymy się temu w drugiej części cyklu zachęcającego do spojrzenie na praktykę zen z nieco innej strony (cz.1 dostępna TUTAJ).

 

Dusza, gdy nie pragnie,
Widzi, co ukryte.
Kiedy zacznie pragnąć,
widzi, co chce widzieć.

/Księga Drogi i Dobra, Lao Tzu,
 napisała na nowo Ursula K.LeGuin/

 

Temat cierpliwości jest szczególnie ważny obecnie, kiedy sposoby “obchodzenia się” z życiem, z tym, co stało się naszym udziałem na skalę narodową (strajki kobiet, zamieszanie  w polityce, kryzys edukacji i służby zdrowia, obawa o wolność mediów), jak i światową (pandemia, chwianie się podstaw demokracji, kryzys klimatyczny), nie jest już tylko kwestią indywidualną. Dotyka nas także w szerszym aspekcie – jako społeczeństwo, rodzinę.

W tej sytuacji, kiedy trudno zrozumieć pewne decyzje polityczne, ruchy społeczne czy procesy ekonomiczne, nie wspominając już o kryzysie zdrowia, często wypływa temat cierpliwości. Odmieniamy ostatnio ową cierpliwość przez wszystkie chyba przypadki. Rozumiemy ją zwykle jako wytrzymywanie, niemal zaciskanie zębów i przeczekanie, aż będzie w końcu “po naszemu”. 

Czy jednak o to właśnie chodzi?

Jak spojrzeć na cierpliwość z perspektywy praktyki zen?

Być może tutaj – właśnie w tej postawie, która teraz wydaje się taka pożądana – tkwi esensji praktyki?

Zacznijmy w takim razie od powiązania cierpienia z cierpliwością, przy czym przez cierpienie rozumiemy tutaj doświadczenie, które jest dla nas z jakiegoś powodu trudne, bolesne, także emocjonalnie. Cierpliwość wywodzi się etymologicznie z poczucia cierpienia. Zwróćmy też uwagę, że ten stanu emocjonalny wiąże się także często z przymiotnikiem “cierpki”.

Nie są to więc – cierpienie i cierpliwość – zjawiska oderwane od siebie, ale wariacje tego samego przeżycia, postrzeganego przez nas jako nieprzyjemne.

Można także wyczuć, że cierpienie generuje w nas krok ku szukaniu obejścia tego nieprzyjemnego stanu, robimy to albo fizycznie (poprzez aktywność) albo poprzez mentalizację, np. stwarzanie konceptu “cierpliwego człowieka”. Kiedy coś dzieje się nie po naszej myśli i nie mamy możliwości wpłynięcia na to, mówimy wręcz o “ćwiczeniu cierpliwości”. Robimy to oczywiście z pewnego rodzaju dumą, a przez to automatycznie stawiamy cierpliwość na półce cnót. Zwykle na tej wyższej.

Podkreślamy w ten sposób, mniej lub bardziej świadomie, że chcielibyśmy, aby rzeczywistość była inna. Akcentujemy jak ważny i niewygodny jest dla nas ten rozdźwięk między tym, co jest, a tym, co byśmy chcieli. I to na każdym polu: osobistym, zdrowotny, rodzinnym czy zawodowym. Zaznaczając w ten sposób jak odmienne od rzeczywistości są nasze oczekiwania, automatycznie wchodzimy w stan cierpienia, czyli niezgody na to, co już jest bez możliwości naszego wpływu na to.

Być może więc cierpliwość nie jest tak naprawdę cnotą, ale tzw. przedsionkiem cierpienia?

Może, aby uniknąć cierpienia, wcale nie musimy rezygnować z pewnych sytuacji, zdarzeń czy szukać sposobów na obejście problemu i wymyślanie algorytmu według którego powinniśmy podjąć decyzje? Może to nie tędy droga?

Zobaczmy teraz czym jest dla nas cierpliwość, jak ją postrzegamy, a nawet jak odczuwamy w ciele. Możemy ją często odczuć jako pewnego rodzaju stawianie oporu temu, co już jest, co się aktualnie dzieje. Jest to tożsame z zatrzymaniem naszej aktywności, działania “ku czemuś” i wejściem w postawę pasywną. To czasami wręcz tłamszenie pewnych ruchów w nas. Nieprzypadkowo mówi się w tym kontekście także o “dojściu do ściany”.

Pamiętajmy, że zatrzymanie czegoś, co już się dzieje, co “chce” iść do przodu – nawet jeśli spojrzymy na to z poziomy czysto fizycznego, z perspektywy mechanistycznej – wymaga od nas pewnego nakładu energii, a więc męczy, a z czasem nawet wyczerpuje nas. Tak więc wejście w postawę cierpliwości to wyraźny sygnał, że nam na czymś zależy, że jesteśmy do czegoś, kogoś przywiązani na tyle mocno, że jesteśmy gotowi wydatkować pewną energię – byle było według naszego pomysłu, potrzeby, przekonania.

Czy już czujecie, że bardzo często to właśnie pragnienia są siłą napędową cierpienia, a nie jakieś konkretne cechy danej sytuacji czy osoby?

Na początku jest wyraźnie nasza chęć poczekania aż wszystko ułoży się “po mojemu” – albo dzięki naszej aktywności albo dzięki bierności, czyli to bycie cierpliwym. Czasami mamy wręcz poczucie, że tak być powinno, że to co dobre dla nas wymaga naszego poświęcenia, tej właśnie cierpliwości.

Moment, w jakim obecnie jesteśmy – zarówno w perspektywie społecznej, jak i osobistej – to świetna okazja na przyjrzenie się skąd bierze się w nas ten bodziec, który pcha nas “ku czemuś”.

Bodziec, który aktywuje plan “być cierpliwym”. Tak naprawdę to właśnie on generuje myśl “muszę być cierpliwy” i uruchamia w nas postawę “wytrwam, przeczekam”. Wyczucie go, także cielesne, to klucz do zrozumienia i doświadczenia naszej tożsamości, tego na czym i jak jest pobudowana. Zwykle pomijamy ten etap zauważenia bodźca i od razu szukamy sposobu na “bycie cierpliwym”, a tymczasem w ten sposób dosłownie tłamsimy w nas ten bodziec, a nie rozwiązujemy problem. 

Tymczasem zostanie w tym co jest, w tym stanie rozczarowania, niepokoju, chwilę przed włączeniem się pomysłu na “bycie cierpliwym”, dałoby nam dostęp do poczucia procesu tworzenia się potrzeby.

Obecny czas właśnie temu sprzyja – wyczuciu czego nam brak, jak i co chcemy zaspokoić, co może się wydarzyć, jeśli nie zrobimy tego.

Owszem, czasami boimy się, że pozostanie w trudnej sytuacji doprowadzi w nas do takiego nagromadzenia emocji, że dojdzie do wybuchu. Wtedy wydaje się, że cierpliwość jest sposobem na uniknięcie tego. Tymczasem w tej sytuacji cierpliwość staje się pewnego rodzaju kagańcem i blisko jej do wyparcia uczuć, jakie w nas się budzą.

Kolejny krok, aby zbliżyć się do esensji słowa “cierpliwość”, a przez to dotknąć także istoty zen, może poprowadzić nas do konotacji medycznej, do “bycia pacjentem”.

Po łacinie słowo “pacjent” to “patientes estote”, a cierpliwość “patientia”. Tymczasem “estote” to … “los”.  Wiele innych języków zapożyczyło sobie słowo pacjent właśnie z łaciny i w wielu blisko mu do cierpienia i cierpliwości.

Z pewnością czujecie już w jakim kierunku teraz zmierzamy. “Być pacjentem” niemal oznacza, że naszym losem, życiem, Drogą “kieruje” cierpliwość, że jako pacjent nie jestem kimś aktywnym, a jednocześnie nie jestem pasywny. Jestem pacjentem, czyli jestem w pewnego rodzaju procesie, przepływie życia, w czymś co jest działaniem, ale ja, jako jednostka, nie jestem inicjatorem tego procesu. Owszem, biorę leki, poddaję się operacji, decyduje na leczenie, ale samo zdrowienie jako takie “dzieje się”. Dosłownie. 

Wszystkie medyczne procedury – często niezbędne – tylko wspierają proces zdrowienia. Stąd w przewlekłych chorobach tak często mówi się o znaczeniu cierpliwości, a jednocześnie dopuszcza, że może temu towarzyszyć cierpienie, nawet jeśli nie ma bólu.

W tym ujęciu cierpliwość nie jest aktywnością, działaniem, ale byciem w procesie, uważnością na to, jaki teraz krok powinien być zrobiony, aby wspomóc organizm w procesie zdrowienia.

Warto mieć świadomość, że życie jest o wiele bardziej złożone, kompleksyjne, wielowarstwowe czy wielowątkowe, niż nam się wydaje. Wiele rzeczy dzieje się poza naszą świadomością, co potwierdzają neurobadania. Dlatego, aby żyć, doświadczać świata w pewnego rodzaju komforcie emocjonalnym, tak istotne jest, aby zaufać procesowi życia, aby być cierpliwym, czyli ufającym życiu, być jak pacjent, który owszem podejmuje jakieś działania czy decyzje, ale wie, że jego powrót do zdrowia to nie tylko suma jego działań.

Owszem bywa to trudne, bowiem żyjemy w kulturze aktywności i bierność często utożsamiamy z czekaniem i zniknięciem poczucia “ja jestem”.

Tymczasem cierpliwe czekanie, bycie “jak pacjent” jest bliskie postawie bycia w procesie, w przepływie zdarzeń, tylko w tym, tylko teraz z pełną świadomością kontekstu. 

Ryzykowne jest, że do tego wszystkiego dobudowujemy sobie narrację, że jakaś praktyka, np. Zen może być sposobem na osiągnięcie spokoju, cierpliwości. Automatycznie czujemy się wybrani, bowiem mamy okazję ćwiczyć się w ten cnocie. Nic bardziej błędnego! Takie traktowanie cierpliwości to życie w kontrze do wielopoziomowego i wielowątkowego procesu jakim jest nasza egzystencja i życie ogólnie. Niepokój, niezadowolenie nie są negatywnymi stanami, tak samo jak nie są pozytywnymi. To po prostu część życia.

Tymczasem wzrastamy w takim podejściu do życia, że pewne spotkania, aktywności, pracę, naukę, rozmowę traktujemy jako wstęp, jako dopiero przygotowanie do czegoś ważniejszego. Zbyt rzadko jest to dla nas życie samo w  sobie, nie przeżywamy go, nie smakujemy tego, co nam oferuje, tylko jesteśmy w trybie oczekiwania. 

Co w takim razie zrobić?

Dajmy po prostu rzeczywistości szansę na “pójście” swoją drogą, skupmy się bardziej na tym, co jest, bądźmy obecni w tym, co jest. Pozwólmy, aby “działo się”, ale przy naszej pełnej świadomości. Skoda byłoby przeżyć życie tak, jakby było ono tylko czekaniem. Na kogoś, na coś. Żaden moment nie jest czekaniem na coś innego. Życie już jest, a nie dopiero będzie!

 

/Pierwsza część wpisu dostępna TUTAJ/

_________
Autorzy:

Alexander Poraj-Żakiej, Agnieszka Bonar-Sadulska

 

Komentarze dla Cierpliwość – przedsionek cierpienia? cz.2

  1. TE1 pisze:

    Życie jest proste i piękne zarazem, gdy nie jesteś cierpliwy.
    Gdy zamiast czekać, tylko siedzisz, chodzisz lub leżysz.
    Gdy zamiast cierpieć tylko czujesz.
    Gdy nie myślisz, choć głowa pełna jest myśli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *