Czy możliwe jest, aby polityka nas nie zajmowała, aby była nam obojętna? Czy tak powinno w ogóle być, a może powinniśmy się w nią angażować? To pytania wcale nieobce wielu z nas na ścieżce zen. Tym bardziej, że wchodzimy w okres bardzo ostrych politycznych potyczek, co budzi różne emocje. I nie mam tutaj na myśli tylko polskiej sceny politycznej. Myślę także o ruchach w Stanach, Francji, Niemczech czy Hiszpanii. Wszędzie tutaj wyraźnie widać, że nurt polityki idzie w stronę radykalizacji, która opiera się na bardzo mocnym podziale “my/oni”.

Co to ma jednak do czynienia z punktem widzenia, jaki towarzyszy przeżywaniu rzeczywistości z perspektywy doświadczenia zen?

Kwestia radykalizacji społeczeństwa nie jest oczywiście nowym zjawiskiem. Jest to klasyka oparta na zasadzie “dziel i rządź” i polega na umiejętnym tworzeniu wroga, kreowaniu go, tak aby dzięki temu zbudować wspólnotę, która będzie miała wspólny lęk, a na nim zbuduje narrację i silną linię obrony. Kolejnym krokiem jest tutaj tworzenie grup tożsamościowych, które są stabilne, nie poddają się upływowi czasu oraz są tak bardzo mocno zakorzenione, że nie podważa się zasadności ich istnienia.

Pomiędzy takimi grupami trudno jednak o możliwość merytorycznej dyskusji, ponieważ opierają się na indywidualnych oraz grupowych tożsamościach, gdzie nie ma zaciekawienia się sobą, jak i otwartości na różnicę zdań. Dlatego nie ma także opcji dyskusji. Pozostaje tylko wzajemne zwalczanie się. Nadrzędnym celem staje się walka o przetrwanie danej tożsamości, gdyż daje ona poczucie “ja jestem”. W klasycznej dyskusji merytorycznej rozmowa opierałaby się na argumentach, a tymczasem w politycznej – na wzajemnym zwalczaniu się w myśl prawda/fałsz, ja/ty, my/oni.

Jak wspomniałem, dzielenie ludzi, społeczeństwa jest klasyką gatunku i regularnie powraca na scenie politycznej. Przyczyna? Być może jest w ludzkiej naturze coś, co obawia się nietrwałości świata, jego zmienności, ale nie rozumianej jako defekt, ale jako autentyczna właściwość, fenomen. To coś w nas próbuje pielęgnować stworzoną tożsamość, tak aby mieć poczucie kontroli, sensowności istnienia, namacalność istnienia, nawet jeśli ceną ma być życie w lęku, ciągła obrona siebie.

Na co dzień konfrontujemy się z kruchością rzeczywistości, ze stanem “nie wiem”, który dopomina się uwagi, a my nie tylko nie mamy na niego zgody, ale wręcz nie jesteśmy oswojeni z byciem „z nim” czy „w nim”. I właśnie na tej ucieczce od “nie wiem jak żyć, jaka jest prawda” zyskuje wiele ugrupowań politycznych czy religijnych. Zwykle oferują one bardzo silną, wyraźną tożsamość – nawet dłuższą niż życie jednostki czy danego ugrupowania (życie wieczne, wizja zmiany świata, zapisania się w historii ludzkości). Pielęgnowanie w sobie silnej tożsamości, często okupione jest wieloma wyrzeczeniami, jak w przypadku grup religijnych.

Praktyka zen, bycia, a początkowo wręcz wytrzymywania, stanu “nie wiem” wcale nie oddala nas od życia, od rzeczywistości. Być może nie ma nawet bardziej intymnego i dogłębnego sposobu na doświadczanie rzeczywistości ze wszystkim, co się na nią składa w tym konkretnym momencie. Dlatego też odpowiedzi na pytania postawione na początku tego wpisu wydają się jasne: doświadczamy, patrzymy “jak jest” i adekwatnie do tego, co dzieje się, podejmujemy decyzję.

________

Książki Alexandra znajdziecie w fundacyjnej księgarni na www.madrosc.pl

____________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *