Ciało, Duch, Umysł

Bezcelowe życie

Jedną z najczęstszych obaw adeptów zen czy innych treningów obecności, które doprowadzają do poważnej konfrontacji z własną strukturą tożsamości, jest porzucenie celów życiowych. Jeśli obawa ta jest zasilana starożytnymi historiami o mnichach spędzających połowę życia w jaskiniach Himalajów, to mamy gotowy konflikt wewnętrzny. Czy jesteśmy na to skazani?

 

“Piękny dom” – powiedziałem do Andrzeja, który połowę albo i więcej swojego serca wkłada w remontu starego domu, który wymaga i czasu, i środków. W odpowiedzi nie usłyszałem “ach dziękuję, też sobie siadam i podziwiam jego piękno, szczególnie w sobotę rano, kiedy mam więcej czasu”. Usłyszałem natomiast “bo w życiu trzeba mieć cel”. 

Trzeba, potrzeba, wypadałoby. W tej odpowiedzi nie było radości, ale powinność. Może nawet przymus, który szybko spowodował u mnie pytanie: “bo jakby nie było celu, to co wtedy? Jak byśmy się czuli? Dlaczego jest w tym przymus, a nie radość?”.

I wtedy właśnie, w takiej sytuacji, kiedy nasza obecność jest stabilna, co czasem może być wynikiem treningu zen (to jeden ze skutków ubocznych 😉 ) istnieje możliwość przejrzenia takiego celu “na wylot”. Nie wymaga to jakiegoś szczególnego wysiłku, ale po prostu nie przeszkadzania temu procesowi. I wtedy może się np. okazać, że ten cel podszyty jest lękiem o to, że życie osobiste byłoby bez znaczenia, bez celu, bez sensu. I co wtedy? Przecież powinniśmy coś zrobić inaczej,  życie jest…. No właśnie jakie? 

Ta obawa o “nic nierobienie” pojawia się także w praktyce. Szczególnie tej dłużej, na odosobnieniu, kiedy dotykamy struktury naszej tożsamości. To wtedy, jeśli jesteśmy już w momencie, kiedy myśli nie ma za wiele, a może chwilowo w ogóle, a emocje też nie absorbują nas za bardzo, że umysł wpada w nudę.

To właśnie wtedy pojawiają się obawy nie tylko co do celu, ale też samego planowania: “Czy teraz już nie powinienem planować?”. Uruchamia się postawa postrzegania rzeczywistości na poziomie przeciwieństw i polaryzacji. W pierwszych doświadczeniach pobycia przy tym co jest możemy być na tyle z nim nieobeznani, że pojawiają się właśnie tego rodzaju wątpliwości. Jednak czeka na nas niespodzianka. Stan obecności, który jest podstawą w treningu zen okazuje się być bardzo pojemny. Przede wszystkim jest pojemny na różnego rodzaju odcienie szarości. 

Co to oznacza w stosunku do tematu planowania? Otóż jest czas na planowanie i jest czas na odpoczywanie. Niby trywialne stwierdzenie, ale czy potrafimy tak po prostu coś zaplanować i puścić bez kontroli w świat? A później po prostu pić herbatę i podziwiać w pełni zachód słońca?

Wielu z nas wydaje się to dość trudne. Pamiętam moją rozmowę z jedną ze znajomych, która bardzo szczegółowo planowała swoje weekendy. Bardzo mnie to zaintrygowało po co to robi? Odpowiedziała, że inaczej te weekendy mogłyby być nieudane, mogłaby mieć wrażenie, że nic nie zrobiła. Czyli nawet w weekend potrzebowała mieć wyrobiony plan, cel. No i oczywiście z solidnym planowaniem.

Jednak jak się okazuje to puszczenie kontroli, poddanie się żywiołowi życia, wsparte stabilną obecnością, potrafi dać nam wiele ulgi. To może być zaskakujące, ale przecież Alicja też nie wiedziała co ją spotka po drugiej stronie lustra. Być może dlatego tak trudno jest nam przerwać ten cykl i zobaczyć co za nimi stoi. Jaka niezaspokojona potrzeba odzywa się tutaj?

No dobrze, i teraz jest. To poczucie, doświadczenie. Ono może okazać się bardzo intrygujące. Nagle okazuje się, że świat się przewraca do góry nogami. Cała rzeczywistość, która dotychczas nas przytłaczała wodospadem myśli, odczuć, pędu zatrzymuje się. Patrzysz przez okno i rzeczywistość po prostu jest. Być może nawet przepłynie Ci przez głowę myśl “co tu zrobić z takim nadmiarem czasu?”, bo przecież NIC się nie dzieje.

No i co z tym zrobić, jak się ustawić? Zapytany kiedyś na warsztacie  we Wrocławiu Paul Kohtes, nauczyciel zen, prezes niemieckiej części naszej Fundacji, który wcześniej wiele lat związany był z biznesem, jak się organizować w życiu przy takiej postawie? Co z planowaniem, strategiami?  Odpowiedź pamiętam do dziś, chociaż było to kilka lat temu. Stwierdził, że rzeczywistość staje się grą, a gra, jak to gra, nie ma charakteru ostatecznego. Świadomość, że przesuwana figura jest figurą, a nie całym naszym życiem, że jest wiele wariantów, że sytuacja może za chwilę znowu zmienić się i to nawet dwa razy, powoduje przy stabilnej obecności naszą zgodę na to, co się dzieje. 

Takie podejście przypomina nieco hinduistyczne pojęcie Lila – boskiej gry.  Definiowana jest w hinduizmie jako balet dusz, czyli kosmiczny taniec zaaranżowany przez bóstwa. W filozofii indyjskiej za przejawami świata zjawisk (maya) kryje się gra boskości .


Przy czym w zen nie zajmujemy się tym, kto w co gra i kto jest trenerem, ale pozwalamy tworzyć się życiu z chwili na chwilę bez przesadnego łapania pionków i sądzenia, że oto mamy TO i zmieniamy losy świata 🙂 Dzięki temu możemy przyjąć postawę przeżywającego i doświadczającego, a nie żyjącego w iluzji kontrolowania rzeczywistości. Ufff co za ulga!

___________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze dla Bezcelowe życie

  1. hlin pisze:

    Dzień dobry.
    Naprawdę szanuję pracę i poglądy autora, niemniej chyba od pewnego czasu mam kryzys i coraz gorzej przyjmuję wszelkie uproszczone – przez wycinkowe obejmowanie problemu – wyjaśnienia. Teza w artykule jest banalnie prosta do falsyfikacji – sugeruję zostawić kota lub psa (na przykład bordera) na dłuższy czas w bezczynności i sprawdzić co się stanie. Potrzeba celu wynika z działania układu nagrody i istniejących w mózgu szlaków dopaminowych, u każdego innych.Dawno już zauważono, że to nie cel, ale dążenie do niego powoduje wyrzut hormonów szczęścia więc opisany konflikt i obawa jest zupełnie biologicznie uzasadniona – po prostu mózg jest na głodzie. Przebudowa mózgu zajmuje określony czas i czego dowodzą badania nie zawsze udaje się w takim stopniu, żeby przestawić się na motywację wewnętrzną. Etycznie rzecz biorąc to wyzwanie rzucane własnemu organizmowi i walka z nim.Warto o tym po prostu uprzedzać praktykujących, tak jak lekarze przed zabiegiem wyjaśniają jego przebieg.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *