Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze w tradycji chrześcijańskiej święto. Często jest związane z momentem przejścia zimy w wiosnę i kojarzone z odradzaniem się natury. Przypomina więc o pewnej cykliczności, następujących po sobie zmianach, o procesie uporządkowanych przeobrażeń (zima-wiosna, życie-śmierć). Wielkanoc, co mocno podkreśla się w naszej zachodniej tradycji, świętuje zwycięstwo życia nad śmiercią. Widzimy więc tutaj wyraźne dwie figury i ich następowanie po sobie oraz brak możliwości istnienia jednocześnie i tego, i tego.
Spójrzmy teraz na to święto z nieco innej perspektywy, a mianowicie doświadczenia zen. Popatrzymy czym może być ten proces, te zmiany i ta cykliczność dla nas? Jak możemy postrzegać Wielkanoc przez pryzmat zazen? Jaki jest związek między zmartwychwstaniem, a przyjęciem życia takim-jakie-jest, czyli powiedzeniem mu symbolicznego TAK?
Spróbujmy teraz – choć na chwilę – wyjść z liniowego porządku postrzegania rzeczywistości, czyli przestańmy postrzegać życie jako ciąg zdarzeń, które nazywamy życiem i śmiercią. Zobaczmy jak w tych rozważaniach osadzić Wielkanoc w zjawisku Pustki. Oczywiście mam na myśli Pustkę, o której mowa w buddyźmie i której natury można doświadczyć dzięki treningowi zen. To Pustka, o której pisał Nagardżuna:
To dzięki pustce wszystkie rzeczy i zdarzenia mogą zaistnieć.
Bez pustki nic nie może zaistnieć.
Na temat Pustki poczytacie więcej we wcześniejszym wpisie (TUTAJ.) I naprawdę warto poświęcić trochę świątecznego czasu na przyjrzenie się temu zjawisku, ponieważ Wielkanoc – jak żadne z innych świąt – jest osadzona w Pustce.
Życie i śmierć, które przewijają się w wielkanocnych refleksjach, to nie jest coś co mamy lub co dopiero do nas przyjdzie. To zjawiska, które się wzajemnie przenikają cały czas: ani życie, ani śmierć nie są od siebie trwale oddzielone, nie ma jasnej granicy, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie. To tylko kwestia umówienia się, kiedy zaczyna się życie, a kiedy kończy. Już podstawowa znajomość fizjologii pozwala uświadomić sobie, że nasze chorowanie, zdrowienie to ciągły proces. Nasz organizm, jako biologiczny układ, wciąż balansuje między życiem a śmiercią. I to na każdym obszarze, poza naszą świadomością. Cała rzeczywistość sama w sobie jest stałym powtarzaniem się cyklu życie-śmierć, ale niekoniecznie w ujęciu liniowym do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. To wszystko nie następuje w myśl zasady „jeden po drugim”, ale jest jak rozbłysk, nie wiemy do końca, kiedy jest początek, a kiedy koniec. Wiemy jednak, że JEST.
Po tym, co nazywamy „naszą śmiercią” być może rzeczywistość wcale nie umiera, a my z niej nie znikamy. Nadal jesteśmy Pustką, tylko kończy się liniowe tworzenie tej rzeczywistości przez nas jako przez jednostki, czyli w tej postaci do której jesteśmy tak bardzo przywiązani. Jednak tej odrębności w rzeczywistości nie ma. A przecież coś, czego nie ma, nie może się skończyć.
Złudzenie odrębności to po prostu sposób w jaki myślimy, a nie sposób w jaki istnieją różne rzeczy. Nasz umysł, aby wytworzyć poczucie „ja jestem”, generuje różnice i potem identyfikuje się z jedną z części poprzez zabiegi „lubię-nie lubię”, „chcę-nie chcę”. I na dodatek wtedy wydaje nam się, że tak podzielona rzeczywistość poddaje się naszemu wyborowi i decyzjom. Tymczasem my nie możemy wziąć czegoś z rzeczywistości, a coś innego odrzucić. O tym pisałem więcej w poprzednim wpisie o konfliktach (TUTAJ).
Jeśli zatrzymamy się przy założeniu, że nic, absolutnie nic, nie istnieje samo z siebie, a wszystko jest efektem stałej, ciągłej i bardzo rozbudowanej interakcji wszystkiego i wszystkich z wszystkim i wszystkimi, to wtedy uświadamiamy sobie, że nasze poczucie i oczekiwanie, że pewne rzeczy, ludzie, relacje są stałe i niezmienne jest iluzją. To nawet nie jest tak, że rzeczywistość jest tak skonstruowana, że wydaje nam się iluzją. To nasz umysł tak ją odbiera, bo taka jest jego funkcja i być może na trwałe nie jesteśmy tego w stanie zmienić. Możemy jednak doświadczyć JAK JEST, a nie żyć latami tylko według tego JAK NAM SIĘ WYDAJE. I to proponuje nam zen.
Wielkanoc to dobry czas, aby przyjrzeć się czy aby nasz wpływ na życie ma takie znaczenie i moc, jak nam się wydaje. Do pewnego momentu mamy złudzenie, że tak jest, ale wejście w to głębiej pozwala doświadczyć procesu tworzenia się naszego poczucia „ja jestem” i tego jak złożoną i głęboką interakcją jesteśmy. Przed nami okazja, aby świadomie doświadczyć, że wszystko przejawia się spontanicznie dzięki tym okolicznościom, które są teraz, dzięki tym interakcjom, które zachodzą właśnie tutaj. Jednak to nie my jako konkretne podmioty mamy na to wpływ. Może to być święto pokory, powiedzenia TAK temu, co przychodzi, ale nie z rezygnacją, tylko z otwartością i zaufaniem.
Proponuję więc na ten świąteczne dni wejście w trening zen nieco głębiej, ale nie oznacza to absolutnie wycofania się z życia podczas tych aktywnych rodzinnych czy towarzyskich dni. Ćwiczmy zatem uważność i obecność w tym, co jest, w tym co będzie i co przypomina nam się, że było. W sumie to wszystko jedno, bo my jesteśmy ciągłą interakcja wszystkiego, co nasz umysł tak sprytnie podzielił na różne przedziały czasu. Jeżeli będziemy bardziej obecni i bardziej otwarci na to, co jest, to przeżyjemy życie jako Całość, czyli zyskamy dostęp i do bólu, i radości we wszystkich odcieniach.
Możemy oczywiście zawęzić naszą percepcję, ścisnąć się i mniej czuć, ale wtedy będziemy mieli nie tylko mniej bólu, ale i mniej przyjemności. Nie będziemy żyli, będziemy umartwiali się. I podświadomie odczujemy, że to nie wszystko co możemy przeżyć. Zaczniemy tęsknić za czymś bliżej nieokreślonym, czekać na coś, kogoś, na kiedyś tam. Co gorsza możemy zacząć szukać tego u innych. Tymczasem pozwolenie sobie na wszystko – i cierpienie, i radość „do samego dna” – pozwoli nam wyzwolić się z tej tęsknoty i zacząć prawdziwie przeżywać rzeczywistość, doświadczać życia w pełnej gamie odczuć, emocji, kolorów, stanów.
Być może czujecie już powiązanie Wielkanocy z zenowym podejściem do rzeczywistości? Zazen może być bowiem wyjściem z postawy zamartwiania się, umartwiania, umierania za życia, kurczenia z obawy przed bólem, który może nigdy nie przyjść. Może być wyjściem z postawy niezgody na to, że jest-jak-jest.
Być może dopuszczenie do siebie wszystkiego, czyli każdego doświadczenia bez dzielenia go na „miłe-nie miłe”, „dobre-złe”, a więc nie bronienie się przed tym, co życie niesie, prowadzi nas ku temu co chrześcijanie nazywają zmartwychwstaniem? Być może w zen powiedzielibyśmy „śmierć na poduszce”, „przejście przez bezbramną bramę”?
Życzę, aby w atmosferze takich refleksji, podejmowania prób mówienia życiu jak najczęściej TAK, bez stawiania mu warunków, przebiegły nadchodzące dni.
Nam Wszystkim 🙂
________________
Dziekuje za ten radosny wpis. I Tobie i nam wszystkim zycze pelni zycia! Slonce swieci, ptaki spiewaja 🙂 Pozdrawiam Michalina