Na pytanie, co jest dla nas w życiu najważniejsze, zwykle szybko sięgamy po gotową listę, na szczycie której znajduje się rodzina, zdrowie, praca, bezpieczeństwo i spokój. I nie ma w tym nic złego. Jednak te wartości, marzenia czy potrzeby zawierają w sobie pewne pragnienie, które zbyt rzadko uświadamiamy sobie. Nazywam to pragnieniem trwania.
Przeciętny człowiek, który nie wie, co zrobić z tym życiem,
chce innego, które będzie trwać wiecznie.
(Anatol France)
Nawet, jeśli teraz potrząsasz głową i mówisz “w żadnym razie, przecież jako dorosły człowiek wiem, że ja, ty, my i wszystko inne jest przemijające!”, to ten wgląd może być owszem prawdziwy, ale codzienność regularnie mówi nam “sprawdzam!”. I jak nam z tym jest? Z tym przemijaniem, kończeniem się czegoś, odchodzeniem kogoś, utratą czegoś, a przede wszystkim z naszą bezradnością względem jedynej pewnej rzeczy w życiu, czyli zmiany? Dlaczego to “trwanie” jest tak kluczowe dla nas, dlaczego kryje się pod każdą dosłownie potrzebą, dlaczego towarzyszy każdemu działaniu, a jednocześnie omijamy ją mniej lub bardziej świadomie?
Tak naprawdę to życzenie “aby trwało” jest dla nas o wiele ważniejsze niż wszystkie inne wartości i życzenia, bo przecież życząc sobie zdrowia, wcale nie chcemy wyzdrowieć tylko po to, by znów zachorować; nie po to marzymy o nowej i lepszej pracy, aby znowu ją stracić, czy wreszcie nie po to liczymy, że w końcu znajdziemy osobę, z którą będziemy dzielili życie, aby dopuszczać myśl, że i tak ją utracimy.
My przede wszystkim wypowiadając jakiekolwiek marzenie, życzenie, pragniemy jednego – pewności, trwałości, niezmienności.
Patrząc w ten sposób, można zauważyć, że zawsze dążymy do nowych celów, nie dlatego, że są lepsze, ale dlatego, że oczekujemy, że będą trwałe. I oczywiście tym, od których oczekujemy największej “trwałości” jesteśmy my sami. Domagamy się dla siebie długiego, jeśli nie wiecznego życia, życia w zdrowiu, sprawności, w otoczeniu przyjaźni i miłości. Najlepiej w pewności takiej “na wieki”. Żyjemy w upartym, a zarazem nieświadomym założeniu, że z nami i dla nas wszystko dzieje się na tym świecie.
Czasami zachowujemy się tak, jakbyśmy rzeczywiście wierzyli, że “po nas” świat się skończy.
Mimo, że od dzieciństwa obserwujemy zmienność losu, że jako dorośli ludzie co jakiś czas doświadczamy mniej lub wyraźniej utraty czegoś, kogoś, to żyjemy w jakimś przedziwnym przeświadczeniu, że to inni chorują, inni rozwodzą się, inni tracą dzieci i inni miewają wypadki. My nie, ale nawet jeśli zachoruję, to wszystko dobrze się skończy. To będzie tylko krótki epizod, a potem nadal będzie trwało moje piękne życie.
Tutaj właśnie kryje się nasze nieświadome, wręcz niedojrzałe, założenie, że przemijanie dotyczy wszystkich i wszystkiego, ale najmniej nas samych. Dlatego tak bardzo boimy się „śmiertelnych” chorób, wydarzeń takich jak wojny czy zmiany klimatu, jeśli miałyby dotyczyć nas bezpośrednio, gdyż to, co nas nie dotyczy tu i teraz, nie będzie nas dotyczyło nas na pewno. Zachowujemy się jakby pewne zdarzenia istniały gdzieś daleko, czyli de facto nie istniało wcale. My przecież dbamy o profilaktykę chorób, segregujemy śmieci, chronimy klimat i planujemy. Planujemy i przewidujemy, i nic nas nie może zaskoczyć.
Mimo, że niemal co godzinę słyszymy czy czytamy wiadomości o niezliczonych wstrząsach ziemi i groźbach katastrof klimatycznych czy zagrożeniach terrorystycznych, to one wszystkie – dzięki Bogu! – mają miejsce “gdzieś indziej”. Dzięki temu możemy je oglądać prawie bez obaw przy obiedzie czy rozmawiać o nich przy piwie. Tak więc jesteśmy dotknięci czymś tylko wtedy, gdy zniknie nasze założenie o naszym własnym trwaniu i integralności. W przeciwnym razie, jeśli tylko udaje nam się pielęgnować złudzenie trwania, żyjemy jakby zmienność, nietrwałość dotyczyła „tylko innych”.
I tak, z jakimś dziwnym spokojem, codziennie kładziemy się spać z pewnością, że obudzimy się za kilka godzin i nadal tutaj będziemy. Z tą samą pewnością wciąż odkładamy ważne podróże, rozmowy “na później” i ciągle martwimy się i myślimy o przyszłości, tak jakby bycie “gdzieś, kiedyś, tam” było oczywistością.
Trudno nam przez to zasmakować choćby jednego oddechu – tego tutaj, teraz – i przebywać w jego cudownej długości. Tak po prostu.
Oto jak wielka jest nasza zmienność. W rzeczywistości tak mała jest nasza zdolność do trwałości.
Czy to źle? Nie, to bardzo ludzkie podejście, ale byłoby jednak nowością, ba, wręcz, niesamowitym doświadczeniem, gdybyśmy wreszcie mogli głęboko doświadczyć nie tylko zmienności wszystkiego, ale przede wszystkim – naszej własnej. Tylko wtedy pojawi się spokój, z którym znikanie i pojawianie się na nowo, odradzanie wręcz, zawsze zdarza się, i będzie nadal zdarzało, z chwili na chwilę.
W zazen ta nietrwałość manifestuje się w przestrzeni bycia od oddechu do oddechu. Wtedy możemy uświadomić sobie nie z poziomu intelektu, ale przez doświadczenie, że wszystko istnieje tylko tak długo, jak trwa. Jak jest postrzegane, doświadczane. Czyli teraz. Tylko teraz.
Książki Alexandra wydane w Polsce znajdziecie w fundacyjnej księgarni WWW.MADROSC.PL -> tutaj.
Bardzo interesujące, przenikliwe spojrzenie na tło uwarunkowań rzeczywistości przemijającej. Bez wątpienia cenne dla pogłębienia osobistej egzystencji, sycenia jej wartościami życia i pożytecznego udziału w optymalizacji tych zmian. Dla mnie nader pasjonujące to co wszystko napędza i jakieś wycieczki w kierunku kresu czy za horyzont ewolucji.