Zapraszam Was na rozmowę z Hoshi Krzysztofem Karaśkiewiczem, który rozpoczął podróż Zen w połowie lat osiemdziesiątych, a swoją przystań odnalazł w Sandze Kazeon, gdzie praktykuje od ponad dwudziestu lat. Miałam przyjemność rozmawiać z panem Krzysztofem o książce Berniego Glassmana „Pięć Dań Madrości. Nauki Mistrza Zen”, która dostępna jest także w fundacyjnej księgarni www.madrosc.pl.
Zen to świadomość, że wszystkie rzeczy są manifestacją nas samych,
a my manifestacją wszystkich rzeczy.
Mistrzowie zen życie bez żadnych ograniczeń
nazywają „najlepszym posiłkiem”.
/Berni Glassman/
Dlaczego akurat ta książka Berniego Glassmana (“Pięć Dań Mądrości. Nauki Mistrza Zen”) została jako pierwsza wydana w Polsce?
W ramach działalności wydawniczej naszej Sanghi Kanzeon rozpoczęliśmy pracę nad serią publikacji Roshiego. Pracowaliśmy równolegle nad książką “Nieskończony krąg”, ale to właśnie “Pięć Dań Mądrości” wydało nam się najbardziej odpowiednie, aby jako pierwsze zaproponować polskiemu czytelnikowi. Poza tym w książce “Pięć Dań Mądrości” ujął nas prosty przekaz, który trafia także do osób niepraktykujących jeszcze zen.
Które spośród pięciu “dań mądrości”, o których pisze Berni (duchowość, uczenie się, źródło utrzymania, zmiany społeczne, społeczność), wydaje się Panu istotne szczególnie teraz, w czasach, kiedy towarzyszy nam tyle zmian?
Te składniki, którymi dysponuje “kucharz zen”, nie muszą pojawiać się w każdym daniu w jednakowych ilościach. Niektórych potrzebujemy więcej, innych mniej. To zależy. Według mnie duchowość jest tym daniem, które jest nam obecnie bardzo potrzebne. Czas transformacji ekonomicznych i geopolitycznych, dynamika relacji, komunikacji – to wszystko wpływa na nas, ludzi, i powoduje, że duchowość jest nam potrzebna.
Książka jest dostępna TUTAJ
Czym w takim razie jest duchowość? Jak ją zdefiniować i przybliżyć, szczególnie tym z nas, którzy nie chcą wchodzić w kolejną religię?
Roshi pisze w swojej książce, że to, co jest w nas potencjalnie możliwe do odkrycia i doświadczenia, to fakt, że jesteśmy jednym. My już doświadczamy tej jedności na co dzień, ale są to na tyle krótkie chwile, że nawet nie do końca uświadamiamy sobie, kiedy przekraczamy nasze uwarunkowane “ja”. Mówiąc o duchowości warto mieć świadomość, że potrzebujemy pewnej praktyki, która nas osadzi, ugruntuje w tej duchowości. Dlaczego?
Żyjemy w świecie pełnym bodźców, jesteśmy więc silnie warunkowani każdego dnia przez czynniki zewnętrzne, ulegamy silnemu rozproszeniu. Nasz umysł jest stale karmiony, natomiast ten aspekt nas, który kryje w sobie możliwość doświadczenia wolności od uwarunkowań, jest związany właśnie z duchowością. Zbyt często go zaniedbujemy, a możemy o niego zadbać poprzez praktykę duchową.
Ma Pan na myśli klasyczny zazen, medytację?
Niekoniecznie musi to być medytacja na poduszce, co zresztą podkreśla Bernie w książce. To może być jakakolwiek aktywność wiążąca się ze skupieniem. W tradycji niedawno zmarłego wietnamskiego nauczyciela Thich Nhat Hanha, często wspominana jest medytacja w ruchu, spacer. Niestety, zbyt często gubimy w ciągu dnia te możliwe do doświadczenia momentu “tu i teraz”. Dzieje się to przez fakt, że jesteśmy w stanie rozproszenia i wydaje nam się, że jedynie poduszka do medytacji to czas i miejsce na bycie ze sobą. Na przykład spacerując w lesie czy parku możemy czuć zapachy, słyszeć dźwięki. Możemy też zupełnie nie dostrzegać tego wszystkiego, jeśli jesteśmy zajęci rozmową przez telefon.
Jak w takim razie określiłby Pan czy wręcz krótko zdefiniował duchowość?
Duchowość, krótko mówiąc, sprowadza się do pełnej obecności. To stan nie gubienia życia, a wręcz – bycia życiem, w każdym jego przejawie. Dla osób niepraktykujących można by powiedzieć: rób to, co i tak robisz, ale bądź w tym w pełni obecny. Muzyk, malarz, sportowiec, osoba pracująca fizycznie ma zwykle większy dostęp do takiego stanu.
Człowiek Zachodu często wchodzi w pewne praktyki czy aktywności duchowe “po coś”. Jak mógłby podejść w takim razie do praktyki uważności szukając motywacji?
Kultywowanie obecności zmienia nas i jest to zmiana na głębszym poziomie, też na poziomie biochemicznym. Taka zmiana wymaga oczywiście intensywnej praktyki i część osób bywa tym zniechęcona. Jak wiemy obydwoje, ważnym elementem praktyki zen są co najmniej kilkudniowe odosobnienia. To czas niezwykle intensywny, 8-9 godzin medytacji na poduszce. Ma to inny wpływ niż 10-15 minut dziennie.
Czy można coś zagwarantować osobom, które wchodzą w praktykę zen?
Myślę, że wolność, takie głębokie wewnętrzne poczucie wolności, poczucie uwolnienia od bycia uwarunkowanym. Jednak wymaga to zaangażowania i czasu. Jeśli ktoś mnie pyta, ile czasu dziennie powinien medytować i czuję, że ta osoba ma kłopot z tym, aby usiąść na poduszce na 5-10 minut, to sugeruję, aby na początku siedzieć tyle ile możemy siedzieć bez oporu, nawet jeśli początkowo jest to tylko minuta dziennie. Chodzi tutaj o zbudowanie nawyku, a nie o walkę wewnętrzną.
Czy przez te kilkanaście, kilkadziesiąt lat towarzyszenia uczniom na drodze zen, ma Pan wrażenie, że współcześnie wejście w praktykę jest łatwiejsze czy wręcz przeciwnie – trudniejsze? Czy coś się na przestrzeni tych lat zmieniło?
Daniel Golmann w książce “Focus” pokazuje jak zmiany społeczne, kulturowe w Stanach odbiły się na tempie życia przeciętnej osoby. Znajduje to – rzecz jasna – swoje odzwierciedlenie także w umiejętności skupiania się. Kiedyś osobom pracującym łatwiej było zaplanować regularną praktykę w tygodniu, kultywować ją, poświęcać czas dla sangi. Nie da się ukryć, że książka Berniego dotyczy epoki – początek lat 80. – której już nie ma, ale mimo to jest naprawdę uniwersalna. Jeśli miałbym przyjrzeć się tym wielu latom, podczas których praktykowałem zen z innymi, to widzę wyraźnie, że procesy społeczne zachodzące w ostatnich latach bardzo przyśpieszyły.
W książce “Pięć Dań Mądrości” pojawia się określenie “cuchnąć oświeceniem”. Czy mógłby Pan to rozwinąć? Gdzie jest granica między zaangażowaniem w praktykę, a ucieczką w nią?
Kiedy jesteśmy rozchwiani, cierpimy, potrzebujemy duchowości, ale gdy się uwalniamy, przywiązanie do duchowości może nas powstrzymywać przed życiem. Granica jest płynna.
Czy ma to związek z tzw. powrotem do codzienności?
Dokładnie! Kiedy się osiągnęło przebudzenie, trzeba w końcu zejść z tego 100 metrowego słupa lub – jak to widać w tzw. obrazkach pasterskich, stać się na powrót zwykłym człowiekiem, takim, który nie wyróżnia się. Czasami spotyka się takich właśnie ludzi, którzy “nie śmierdzą zen” i jest to niezwykłe.
Jeśli już jesteśmy przy codzienności, to proszę powiedzieć, jak ma się zen do biznesu? Czy pewne zasady przystają do życia, jakie jest codziennością managerów, dyrektorów, prezesek i członkiń zarządu? Czy to profanacja mówić o zen w kontekście biznesu?
Książka “Pięć Dań Mądrości” pokazuje, że zen i biznes, podobnie jak każda inna dziedzina naszego życia, nie są oddzielone. Berni przekonuje na konkretnych przykładach, że spotkanie zen z biznesem może przynieść sensowne owoce. Co więcej, uświadamia jak ważne jest, aby biznes dostrzegł w końcu, że gromadząc zyski i nie dzieląc się nimi ze społeczeństwem, zamykamy się na poziomie wewnętrznym. To jak utknięcie w samsarze, kole życia. Aby mieć dostęp do życia w pełni, należy wyjść poza gromadzenie.
Mam wrażenie, że dla niektórych ludzi ubóstwo, minimalizm, stają się takimi samymi wabikami, jak dla innych pieniądze, stanowiska, pozycja społeczna. Czy to także można wypaczyć i użyć do wartościowania?
Tak, oczywiście! I ścieżka życia Buddy, od pałacu do bycia sadhu, pokazuje, że ubóstwo, asceza nie są sposobem na oświecenie, podobnie jak bogactwo i bezpieczeństwo ekonomiczne. Odwrócenie się od świata materialnego bywa pułapką, o tym także wspomina Berni.
W książce Roshi pisze wprost, że posiłek ugotowany przez kogoś, kto sprowadza praktykę tylko do aspektu duchowego, daje tzw. cienką zupę, taką która ani nas nie pożywi, ani nie będzie smaczna. Osoba, która intensywnie praktykuje, ale nie ma kontaktu z życiem, z ludźmi, jest oderwana od rzeczywistości, czyli gotuje bez umiejętności korzystania z różnych składników.
W książce pojawiają się takie pojęcie jak wątpienie, wiara, determinacja. To zatrzymało mnie na nieco dłużej. Czym jest to wątpienie? Czy ma ono związek z umysłem początkującego?
Tak, wątpienie to wyjście poza koncepcje, wyobrażenia. Szerzej, podobnie zresztą jak o wierze i determinacji, pisze o tym Roshi Berni w książce.
Książka jest dostępna TUTAJ
Jeśli jesteśmy już przy technikach pracy z uczniem, proszę powiedzieć czy według Pana praca z koanami ma współcześnie sens? Teraz, kiedy przepływ informacji jest tak szybki, dostęp do różnych źródeł bezproblemowy? Czym są teraz koany?
To prawda, że przetłumaczone zbiory koanów wraz z wyjaśnieniami czy rozwiązania krążą wśród uczniów. Bywa to zabawne, gdyż ma w sobie jakąś dziecięcą chęć oszukania nauczyciela. Tymczasem trzeba uświadomić sobie, że nie ma dwóch takich samych odpowiedzi na zadany koan. Rozwiązanie koanu to nie słowa, ale postawa, doświadczenie, często poza słowami. To jak opowiadanie o jedzeniu owocu, którego nigdy się tak naprawdę nie posmakowało, komuś kto i owszem zna jego smak. Zamiast świeżości, otwartości, czuć wtedy odtwarzanie roli. Niewątpliwie współcześnie praca z koanami jest nieco inna niż kiedyś w społeczności klasztornej.
I na koniec pytanie – rzeka 😉 Jakie mity o zen krążą najczęściej wśród adeptów zen? Które z nich, po ściągnięciu zasłony, zaskakują?
Dobrym przykład jest sytuacja opisana w podrozdziale „Zen nie rozwiąże twoich problemów”. Któryś z mistrzów powiedział to na spotkaniu z Bernim, a przysłuchiwała się temu jego teściowa. Zaskoczona zapytała, jaki sens ma w takim razie ta praktyka. To częsta sytuacja, kiedy adept zen wchodzi w praktykę z utopijną wizją szczęścia. Jak wiemy, zen nie jest od uszczęśliwiania 😉
I tym pozytywnym akcentem zakończmy. Dziękuję pięknie za rozmowę!
/Z Hoshi Krzysztofem Karaśkiewiczem rozmawiała Agnieszka Bonar/