Sporo z nas od dzieciństwa słyszało „mądrość” typu przetrwają najsilniejsi. W domyśle – najszybsi, ci którzy góruje nad innymi siłą fizyczną. Dopowiadano to tego – często niewerbalnie – że najbardziej agresywni, egoistyczni, walczący o swoje, bezwzględni, idący po tzw. trupach do celu. Taki sposób myślenia doprowadził m.in. do powstania niektórych ruchów społecznych, zmian na rynku czy wypracowania zasad obowiązujących w świecie korporacji, które czasami mają niewiele wspólnego z człowieczeństwem. Tymczasem…

 

Sekret naszego przetrwania leży nie w tym,
ilu wrogów pokonaliśmy, lecz w tym,
ilu przyjaciół udało nam się zdobyć.
/Brian Hare, Vanessa Woods/

 

Tymczasem okazuje się, co w interesujący sposób przedstawiają autorzy książki “Przetrwają najżyczliwsi. Jak ewolucja wyjaśnia istotę człowieczeństwa?”, że Darwin formułując teorię doboru naturalnego, miał na myśli przetrwanie najlepiej dostosowanych. Dostosowanych, a nie najsilniejszych! Darwin wiązał ów warunek przetrwania z czymś bardzo konkretnym – z możliwością przeżycia i pozostawienia po sobie zdolnego do przeżycia potomstwa.

A to wiele zmienia!

Książka dostępna jest w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

 

Wspomniana książka to refleksje pary naukowców Braina Hare i Vanessy Woods nad tym, że z ewolucyjnego punktu widzenia najkorzystniejszą strategią przetrwania jest przyjaźń, współpraca, postawa życzliwości i otwartości na to, co inne. Zresztą to nie tylko refleksje, a raczej wnioski poparte badaniami i eksperymentami psychologicznymi. To jednocześnie próba zwrócenia naszej uwagi na trudne, mroczne strony ludzkiej psychiki, które doprowadziły do wojen, ludobójstwa.

Dla mnie osobiście ciekawe było przy okazji tej lektury zatrzymanie się przy pytaniu “Co to może oznaczać dla nas, ludzi XXI wieku? Jakie cechy posiada najlepiej przystosowany osobnik w naszych czasach?”. 

Zacznijmy od przyglądnięcia się, co mogłoby się stać (a właściwie co dzieje się rzeczywiście), gdybyśmy w XXI wieku nadal przyjmowali, że przetrwają najsilniejsi. Człowiek, który idzie przez życie przekonany, że tylko siłą, strategią działania opartą na walce jest w stanie przeżyć (czyli współcześnie utrzymać się, zadbać o swoją rodzinę, ba, stworzyć ją, zatroszczyć się o swoje potrzeby i zbudować wizerunek) żyje w permanentnym stresie. Jest czujny, nastawiony na rywalizację, nieufny, być może otoczony ludźmi, ale raczej nie przyjaciółmi. Przeżywany przez niego stres ma realne przełożenie na stan organizmu, na biochemię, na neuroprocesy.

W organizmie takiej osoby rozwija się – i co więcej nie wygasa – stan zapalny, który z czasem prowadzi do rozwoju chorób tzw. cywilizacyjnych, osłabia odporność. Na poziomie psychicznym odbije się jako stany lękowe, depresyjne, doprowadzi do kryzysu emocjonalnego. (Tak naprawę to materiał na osobny wpis.)  W XXI wieku życie w permanentnym stresie, z toczącym się w ciele stanem zapalnym, a w umyśle poczuciem zagrożenia, nie sprzyja ani osiągnięciu dobrostanu, ani zostawieniu po sobie potomstwa. Wzrost liczby par, które mają problem z płodnością, a przyczyna jest trudno uchwytna poza właśnie stresem, także jest nieprzypadkowy.

W kontrze do tego byłoby rozwijanie i pielęgnowanie w sobie życzliwości względem świata (bo nie chodzi tutaj tylko o ludzi, ale ogólnie o naturę). Mogłoby to być antidotum na wspomniany problem. I od razu zaznaczam, że nie mam na myśli naiwności, patrzenia na świat przez różowe okulary, wiary że wszechświat nam sprzyja i na tym budowania życzliwej i otwartej postawy. Chodzi mi o życzliwość, która opiera się na przekonaniu, że warto zaufać, że warto zacząć budować to zaufanie względem innych ludzi, warto podejmować współpracę, szukać społeczności, w których możemy pokazać swoje słabe strony i które wesprą nas, że warto być sobą – z całym pakietem cech osobowości, które wnosimy do świata.

Kłania się tutaj także rezyliencja, czyli umiejętność powrotu do równowagi emocjonalnej. Nie jest to sztywność emocjonalna czy postawa zablokowania na pojawiające się emocje, ale właśnie elastyczność, umiejętność przeżywania doświadczeń w pełnej gamie emocji. To nie utykanie ani w kryzysie, ani w ekscytacji. To otwartość na proces życia poparta doświadczeniem, że wszystko mija. Taki stan jest także podstawą dobrostanu, rozumianego jako zdrowie fizyczne i emocjonalne, jako poczucie ‘żyję”, a nie “staram się przetrwać”. 

Szereg badań, m.in. Gabora Mate, wskazuje na pozytywny skutki, jakie generuje na poziomie fizjologicznym w naszym ciele życie w sposób, który ogranicza skutki stresu. Trudno mówić o eliminacji stresu, bowiem w obecnych czasach byłoby to sporym wyzwaniem. Możemy natomiast szukać sposobów, które każdemu z nas pozwolą organizować się w taki sposób, aby złagodzić jego skutki. I tutaj moglibyśmy wskazywać różne obszary – począwszy od diety, aktywności, medytacji, a skończywszy na celebrowaniu przyjemnych chwil, pielęgnowaniu zdrowych, karmiących nas relacji. To także praca nad – jak i z – własnymi granicami, wyrażeniem emocji, słuchaniem ciała, uważnością na swoje potrzeby, zwiększaniem przestrzeni między bodźcem a reakcją. 

Książka dostępna jest w fundacyjnej księgarni -> TUTAJ

 

Wspomniane “łagodzenie stresu” to krok ku obniżeniu w organizmie poziomu kortyzolu i innych hormonów stresu, obniżanie ryzyka stanu zapalnego i całej gamy chorób, które rozwijają się w oparciu o taki stan, zmniejszenie ryzyka nadciśnienia. 

W moim odczuciu, doświadczeniu osobistym, jak i zawodowym, współczesne podejście do słów Darwina przetrwają najlepiej dostosowani warto rozważać właśnie z tej perspektywy – zadbania o zdrowie emocjonalne i fizyczne. To zobaczenie siły tam, gdzie kultura zachodu nauczyła nas widzieć słabość, to zastanowienie się czy chce uczestniczyć w kulcie jednostki czy raczej nauczyć się współpracy i poznać moc współtworzenia. 

 
___________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *