Słowo “przebudzenie”, pochodzące od imienia Buddy, czyli przebudzonego, jest w różnych tradycjach używane do opisu wcale nie tego samego doświadczenia. Różne linie buddyjskie używają naprawdę przeróżnych pojęć mając na celu zwrócenie uwagi na często zupełnie różne doświadczenia. Podobnie jest ze słowem “medytacja”, o czym już kilkakrotnie wspominałem.

 

Droga nie ma nic wspólnego z >poznaniem< lub >nie-poznaniem<.
Poznanie jest tworzeniem pojęć.
Nie-poznanie jest tylko ignorancją.
/Kamienny most, Nauczanie mistrza zen Chao Hou/

 

“Osiągnięcie”, “uświadomienie sobie”, “zrozumienie” – te pojęcia są zbyt często używane jako synonimy, traktujemy je jako coś tożsamego. Tymczasem wchodząc w praktykę zen warto mieć świadomość, że tkwi tutaj pewnego rodzaju ryzyko stworzenia kolejnych koncepcji i wypaczenia praktyki. Na przykład mówiąc o “zrozumieniu” chcemy przekazać, że “wiem dlaczego tak jest”, a komunikując “uświadomienie sobie” sygnalizuję, że owszem uświadamiam sobie “jak jest”, ale wcale nie rozumiem tego, nie wiem, jak to działa i dlaczego właśnie tak. Wgląd czy przebudzenie w zen to nie mniej, nie więcej, jak dokładniejsze uświadomienie sobie “jak jest”, ale nadal „nie wiem dlaczego tak, a nie inaczej”.

Dużo ścieżek duchowych nie zatrzymuje się tak naprawdę przy pytaniu “jak to działa?”, “jak do tego dochodzi?”, ale skupia i intensywnie rozbudowuje zaplecze dla pytania, a właściwie dla gotowych odpowiedzi, “dlaczego tak jest?”. Bywa, że idzie krok dalej i pokazuje nam jeszcze, do czego ma to nas doprowadzić. Tymczasem zen proponuje “narzędzia” do uświadomienia sobie “jak jest”, ale tylko w ramach naszych, indywidualnych jak i ludzkich ogólnie, możliwości. Możemy posmakować tylko tyle, na ile nasz układ nerwowy ma możliwości, pojemność, gotowość. Jednocześnie żadne doświadczenie przebudzenia w zen nie jest traktowane jako całościowe, absolutne, skończone.

To, co uważamy za wgląd w zen, można przyrównać do swoistego bankructwa tej części nas, która dąży do wiedzenia, zrozumienia, opisania jak coś działa. Wgląd w zen prowadzi do szczerej i pełnej pokory deklaracji “nie wiem, kompletnie nie wiem!”, ale jednocześnie możemy powiedzieć “uświadamiam sobie jak jest, i tyle”. Mówi się, że wgląd pozostawia w nas nadal pytania, ale zabiera chęć czy potrzebę znalezienia odpowiedzi.

Wgląd, który nie opiera się wcale na zrozumieniu, zmusza nas niejako do takiego przeżywania życia, które godzi się z brakiem zrozumienia mechanizmów jakie nim kierują, a jednocześnie pcha nas w objęcia życia, bo chęć doświadczania go staje się coraz intensywniejsza. Wgląd w zen nie jest zdecydowanie końcem jakiego etapu praktyki, ale początkiem delektowania się życiem coraz głębiej.

Można zadać sobie pytanie skąd w nas tak silna potrzeba eksplorowania pytania “jak to działa?” i “dlaczego właśnie tak?”; skąd w ogóle pomysł, że jest jakieś inne życie poza nami. Już pewnie tutaj czujecie, że te oczekiwania często są mocno osadzone na poczuciu bycia odrębnym, oddzielonym od czegoś większego. Jak wiemy, to nasz umysł stwarza – poprzez myślenie – poczucie odrębności, poczucie, że jest “ja” i “to”. Dodatkowo nasz język jest narzędziem, którym opisujemy rzeczywistość, jej odbiór, jej postrzeganiu i on również pogłębia poczucie bycia poza życiem i wzmacnia wrażenie, że mogę jej poznać bez doświadczenia, poznać z książek, opowieści, a nie “na własnej skórze”.

I tutaj na scenę wkracza zen, który proponuje porzucenie identyfikowania się z “narzędziami”, takimi jak myślenie, język, uczucia, emocje, ponieważ już same w sobie na różnych pułapach sugerują coś, czego nie ma. One współtworzą rzeczywistość, ale jej nie odzwierciedlają. Dążąc do jedności tworzymy i podtrzymujemy poczucie odrębności, oddzielenia od rzeczywistości.

Z tej perspektywy ćwiczenie zen to nie dążenie do zlania się z rzeczywistością, bycia jednością z nią, ale trening zaprzestania ciągłego oddzielania się od niej. To tak, jakbyśmy zapomnieli choć raz na chwilę stwarzać się poprzez myślenie.

Sutra Serca przypomina nam o tym, kiedy czytamy w niej, że tożsamość, poczucie “ja jestem” nie istnieje samo z siebie. Z kolei Mistrz Eckhart jako grzech określał możliwość powiedzenia “nie”, czyli oddzielenie się od rzeczywistości.

Wystarczy “tylko” tyle 😉

_______
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Więcej inspiracji od Alexandra Poraj-Żakieja znajdziecie TUTAJ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *