Motywacje do wejścia w praktykę medytacji bywają różne. Nieraz pisaliśmy o tym na blogu. Nie tak rzadko można spotkać wśród nich chęć poprawy zdrowia, zwykle tego emocjonalnego. Pojawiają się “pomysły”, że medytacja – także zen – uspokoi nas, wprowadzi w stan równowagi, wyleczy depresję, stany lękowe, zmniejszy obsesje i uczyni szczęśliwymi. Bierzemy te wszystkie “pomysł” dla siebie i nawet nie zastanawiamy się, co autor danego artykułu
czy poradnika miał na myśli pisząc o medytacji oraz na czym opierał wyliczane zalety praktyki.

 

Uleczenie nastąpi tylko wówczas, gdy pogodzimy się
z ograniczeniami, jakie niesie życie, ze stratą, a wreszcie
i ze śmiercią, nie zaś wtedy, gdy uwierzymy, że miłość
zdoła wymazać wszelkie zło z naszego CV.
/Jon Frederickson/

 

Możliwości “zainspirowania się” są takimi czy podobnego typu ideami są ogromne, internet bowiem, a już szczególnie instagram, pełen jest “nauczycieli medytacji”. Natomiast my zbyt rzadko sprawdzamy kompetencje takich osób i zbyt rzadko pytamy o co tutaj w ogóle chodzi, co nam proponują i w jakim celu.

Tymczasem medytacja, powiedzmy to wprost, może pogorszyć nasz stan psychiczny. Dokładnie tak – pogorszyć, przejściowo lub trwale, już na początku lub po jakimś czasie. Wszystko zależy od. Od czego? Od tego na czym polega dany rodzaj medytacji, czy jest oparta na wizualizacji, mantrze, czy wprowadza w trans, czy bliżej jej do praktyki uważności, czy osadza się na wierzeniach, założeniach religijnych i kto nas w nią wprowadza. A także to w jakim my jesteśmy stanie psychicznym, czy mamy za sobą kryzys emocjonalny, czy jesteśmy w żałobie, po utracie pracy, ważnej relacji, a może złudzeń. Czy chorujemy, a jeśli tak to na co, czy bierzemy leki i jakie.

Bywa tak, że pewne stany emocjonalne i zaburzenia psychiczne są przeciwwskazaniem do medytacji. I tutaj znowu pojawia się stwierdzenie “zależy której”, gdyż nie można mówić o jednej technice, jednej metodzie medytacji. O tym także sporo było już pisane na blogu. Na potrzeby tego wpisu zakładamy, że pisząc o medytacji mam na myśli zazen.

Jedno jest pewne, dla własnego dobra warto zawsze dopytywać, nie ufać na ślepo autorytetom i przede wszystkim nie ukrywać swoich problemów. Nie wstydzić się swoich doświadczeń, obaw, niepewności, a także załamań nerwowych. Szczególnie ma to znaczenie w przypadku osób, które mimo stanów depresyjnych, zaburzeń lękowych można uznać za wysokofunkcjonujące.

Takie osoby często nie do końca są świadome, co się u nich dzieje w sferze psychiki, bowiem na zewnątrz funkcjonują doskonale, a koszty tego zaparcia się, wyparcia i zamrożenia emocji są dopiero przed nimi. Często wiele czasu musi upłynąć, aby zdecydowały się na terapię, która wesprze w zrozumieniu co stoi za lękiem, depresją, wycofaniem, albo nawet kompulsywnym wchodzeniem w sport, coraz to nową praktykę “duchową” czy potrzebą posiadania “swojego autorytetu”.

Zaburzenia lękowe, które kiedyś określano zwykle jako nerwica, określane są również jako “lęk o tysiącu twarzy”. To zaburzenie, które utrudnia nam funkcjonowanie, nawet jeśli nie objawia się jako nagłe ataki paniki, ale sączy powoli przez codzienność. Nie ma wątpliwości, że zaburzenia lękowe atakują nie tylko umysł, ale także ciało. Nadmiernie angażują i prowadzą do zaburzeń w pracy układu hormonalnego, odpornościowego i nerwowego. Dają szereg objawów ze strony ciała, np. kołatanie serca, zawroty głowy, bóle brzucha, migreny, bóle całego ciała, zaburzenia hormonalne, pokrzywki na ciele.

Mówi się, że 30% Polaków choć raz w życiu doświadczy stanów lękowych, a u 3-4% populacji lęk przesyca codzienność w sposób tak dyskretny, że aż trudno zorientować się, że to właśnie on jest przyczyną problemów. Jest w tym przypadku zwany lękiem uogólnionym i objawia się m.in. nadmiernym martwienie się o zdrowie swoje i bliskich, niepokojem o przyszłość.

Jednocześnie zaburzenia lękowe to szansa na zmianę w życiu, na przyjrzenie się “czy żyję swoim życiem”, czy jestem osadzona/osadzony w tym, co robię, czy moje wybory są rzeczywiście moje. Zmianą, która może wydarzyć się w naszym życiu dzięki zaburzeniom lękowym może być także wejście w regularną praktykę medytacji, ale umówmy się: medytacja i palenie kadzidełek nie leczą z zaburzeń emocjonalnych czy psychicznych, jak sugerują niektórzy insta-nauczyciele medytacji. Nie wystarczy “tylko chcieć”, tylko wystarczająco długo i często praktykować.

Nasilenie objawów lęku podczas medytacji to nie “nasza wina”, ale wskazówka, że nasz układ nerwowy jest zbyt przeciążony i potrzebuje najpierw ukojenia, uregulowania, zanim zaangażujemy się w intensywną medytację. Mądrze, rozsądnie stosowana praktyka może wesprzeć leczenie, ale absolutnie nie zastąpi psychoterapii czy farmakoterapii. Dobrym wstępem do medytacji jest program MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction / Redukcja Stresu Oparta na Uważności) Jona Kabat-Zinna, który jest klinicznie przebadany i bezpieczny dla osób z zaburzeniami emocjonalnymi.

Tak naprawdę tylko uczciwość i otwartość na siebie, swoje potrzeby, historię jaka nas ukształtowała, zgoda na pracę ze swoimi emocjami doprowadzą nas do momentu, w którym będziemy na tyle zaopiekowani sami przez siebie, że
zacznie się proces zdrowienia. Wtedy, świadomi emocji i tego, co się w nas dzieje także na poziomie ciała, a nie tylko w sferze wyobrażeń i mentalnych wędrówek, będziemy gotowi wejść w praktykę medytacji.

_____
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Więcej inspiracji na temat lęku znajdziecie w fundacyjnej księgarni —> TUTAJ 

Autorka prowadzi także dwudniowy warsztat Oswój lęk – czyli znajdź wsparcie w neuronaukach. Więcej informacji —-> TUTAJ 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *